Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Pustelnik: Ja się boję fajerwerków jak diabli.

Piotr Brzózka
Piotr Pustelnik, łódzki himalaista
Piotr Pustelnik, łódzki himalaista archwum
Z Piotrem Pustelnikiem, himalaistą, zdobywcą wszystkich ośmiotysięczników, chemikiem, specjalistą od wybuchów, rozmawia Piotr Brzózka

Jako naukowiec jest Pan specjalistą od wybuchów. Rozumie Pan, co tak ludzi pociąga w fajerwerkach? W sylwestra cały świat ogarnia istne szaleństwo...

To trwa od dawna. Sztuczne ognie wymyślili Chińczycy tysiąc lat temu albo jeszcze dawniej. Fajerwerki to nie jest kwestia huku, hałasu, tylko pewnych doznań estetycznych, tego co się widzi. To piękne zjawisko plastyczne, kolory, błyskające iskry. Stworzenie dobrego pokazu to sztuka. Ale jak wiadomo, wszystko się pauperyzuje i całkiem spory margines ludzi wykorzystuje dziś fajerwerki do prostackiego ogłuszania się. To jest koszmarne, ja tego nie cierpię. Można to oczywiście fizycznie znieść, bo ludzkość od lat jest przyzwyczajona do huku, ale zwierzęta bardzo cierpią w noc sylwestrową.

Czyli Pana fajerwerki nie pociągają?

Zupełnie nie. Jestem miłośnikiem ciszy. Nawet kiedy wracam z gór do tak hałaśliwego miasta, jakim jest Katmandu, stolica Nepalu, to przez pierwsze dwa dni jestem wewnętrznie poddenerwowany falą dźwięków, z którą się zderzam. Wszystko we mnie wtedy chodzi. Jeżeli chodzi o fajerwerki, lubię tylko ten pierwszy dźwięk, ten trzask pękających papierowych osłon. To jest nawet w pewien sposób wciągające. Później, gdy następuje huk, biorący się z tego, że gazy w otoczeniu eksplodującego fajerwerku przekraczają prędkość dźwięku - to już nie jest dla mnie fajne. Powtórzę - w fajerwerkach świetne jest tylko to, co widać. Gdybyśmy nauczyli się robić fajerwerki, które nie hałasują...

Sam Pan nigdy nie używa fajerwerków w sylwestra?

Nie. Ostatni raz kupiłem fajerwerki kilka lat temu i to za namową znajomych. A już żeby je samodzielnie odpalać? Nie, to w ogóle dziękuję za tę przyjemność. Boję się tego jak ognia. Fajerwerki to dla mnie urządzenia kompletnie nieprzewidywalne.

Nieprzewidywalne? To jak działają fajerwerki? Rozumiem, że po odpaleniu dochodzi w nich do małego wybuchu...

Tak, to jest wybuch. A wybuch to - jak mówi definicja - gwałtowna reakcja utleniania, spalania. Produkty gazowe, zamknięte w małej puszce, wytwarzają duże nadciśnienie, które powoduje pęknięcie obudowy. Reakcja spalania toczy się dalej i powstaje fala podmuchu, przekraczająca prędkość dźwięku, stąd ten charakterystyczny huk.

Nigdy nie byłem w stanie pojąć, jak za pomocą fajerwerków udaje się na niebie wyczarować kwiaty, gwiazdy, inne wzory...

To jest właśnie sztuka, żeby produkty chemiczne, wchodzące w skład fajerwerku, specjalnie ułożyć. W środku jest rdzeń, który powoduje inicjację procesu spalania. Potem mamy kolejne warstwy, ułożone pierścieniowo, po kolei odpalane, spalające się z różnymi prędkościami, na różne kolory, bo wiadomo, że na przykłada sód pali się na niebiesko, fosfor jakoś inaczej. Tak więc skomponowanie dobrych fajerwerków to naprawdę bywa duża sztuka.

Fajerwerki są niebezpieczne? Czy zachodzą w nich silne wybuchy? Czy to można do czegoś próbować porównywać?

Tak, można porównać. Fajerwerki mają takie ''zamienniki''. Porównuje się je do ilości trotylu, który spowodowałby podobne skutki. Generalnie to może być wielka siła. Mówi się, że eksplozja fabryki fajerwerków może wywołać takie zniszczenia jak eksplozja dwóch, trzech ton trotylu. To tak, jakby spadło na tę wytwórnię kilka dużych bomb.

A pojedynczy fajerwerk? Jak duże spustoszenie może wywołać?

A to już dużo słabsze. Ma mniej więcej siłę jak ćwierć granatu ręcznego.

Ale zabić człowieka jest w stanie?

Przy splocie bardzo niekorzystnych czynników, niestety, jest to możliwe. Jeśli fajerwerk trafi człowieka w głowę, to może oczywiście zabić. Ale ja bym się bardziej bał nie uderzenia, a elementów palnych sztucznych ogni. Po wybuchu części fajerwerku palą się w powietrzu przez sekundę, dwie. Jeśli się wbiją w skórę, to mamy bardzo głębokie oparzenie, bardzo poważne zniszczenie skóry. Bo nawet kiedy takie świństwo wbije się w ciało, to wciąż płonie. Co najgorsze, tej reakcji nie da się zatrzymać, chyba żeby wyeliminować całkowiecie tlen z okolicy. Choć i to mogłoby nie zakończyć reakcji spalania... Dlatego to możne być groźna broń. Przecież elementy różnych fajerwerków wykorzystali Amerykanie w Wietnamie. Napalm, bomby fosforowe - to działa w ten właśnie sposób, czyli ma się przykleić do skóry człowieka i długo, długo palić. Makabra...

Tę niechęć do fajerwerków pielęgnuje Pan w sobie od dawna?

Wytworzyła się ona we mnie już w dorosłym życiu, w czasie, kiedy długo i często przebywałem w górach. Moje uszy przyzwyczaiły się do ciszy. Jako dziecko nie pamiętam, ale generalnie chyba nigdy specjalnie nie pociągało mnie odpalanie petard...

Nie miał Pan skłonności piromańskich? Przecież wszyscy w Łodzi tak się bawili na podwórku. Podpalanie, saletra i takie tam...

Aaa, to tak, owszem. Na podwórku przy Sienkiewicza, gdzie mieszkałem w dzieciństwie, strzelało się dużo z klucza. Przyznaję się do tego bez bicia. Odpalało się też karbid, który był reglamentowany i można go było załatwić tylko wtedy, jak ktoś miał znajomości na mieście. Ale to było bardzo dawno temu.

Lubi Pan niebezpieczeństwo? Jeśli nie przy odpalaniu fajerwerkow, to może na górskich wyprawach?

Nie lubię. W górach z niebezpieczeństwem po prostu obcuję. Niebezpieczeństwo jest czymś naturalnym. Nie da się funkcjonować na wyprawie, jeśli człowiek się z tym nie oswoi. Trudno jest oczywiście oswajać ryzyko, bo jest czymś obiektywnym, ale można się oswoić z jego istnieniem i poziomem. I zaakceptować je. Ja się oswoiłem, choć przyznam szczerze, że zajęło mi to wiele czasu. Do gatunku niebywale odważnych nie należę i ważę wszystkie kroki, zastanawiam się nad konsekwencjami. Asekuracyjna postawa nie sprzyja ryzykownym decyzjom.

Nie jest Pan ryzykantem?

Nie, absolutnie. Jeśli ktoś jest ryzykantem, to jest niebezpieczny dla swojego otoczenia. A w górach mnie nauczyli, że bezpieczeństwo partnerów jest bardzo ważne. A może nie mam po prostu takiej natury, człowiek nie musi być przecież taki szaleńczo odważny.

A robi Pan głupoty na wyprawach?

No jasne! Ile razy mi się zdarzało... Na przykład kiedy przechodziłem przez szczelinę w masywie Monte Rosa w Alpach, zimą 2001 roku. Trzeba było być idiotą, żeby wykombinować, że uda się przejść po cieniutkim mostku, i że siedemdziesięciokilogramowy odważnik, jakim byłem, nie spadnie. Oczywiście, wpadłem, jak małe dziecko. Skończyło się to jedną z najbardziej przykrych przygód w moim życiu. Spędziłem tam kilka godzin, wpadłem w hipotermię, byłem ratowany przez szwajcarską służbę górską. Tamta hipotermia to chyba jeden z najlepszych wyników w historii ludzkości, bo miałem temperaturę ciała 28 stopni Celsjusza. Więc takie głupoty to robię. Czasem człowiekowi brakuje koncentracji. Albo znów to jest kwestia charakteru. Raz na jakiś czas trzeba zrobić głupstwo.

A perspektywa śmierci w górach Pana nie paraliżuje, nie przeraża?

Nie paraliżuje, choć nie ukrywam, że boję się śmierci. Ale jeszcze bardziej boję się tutaj, na nizinach. Boję się tego całego obumierania. W górach śmierć jest nagła, szybka, człowiek nie ma się nad czym zastanawiać.

Wybiera się Pan na ''emeryturę''?

No skąd. Bez przesady. Alpiniści nie idą na emeryturę, chodzą do końca.
To zabrzmiało strasznie surowo...
Spokojnie, to tylko oznacza, że my - ludzie gór - nie chcemy zardzewieć. Przez ruch wolniej się degraduję jako człowiek.

Spędzał Pan kiedyś sylwestra w górach?

W Tatrach wielokrotnie, ale w Himalaje i Karakorum zimą nie jeżdżę, bo to czysty masochizm, szansa na odniesienie sukcesu nie jest wielka. Natomiast na wyprawach regularnie spędzam święta wielkanocne.

Jakie ma Pan plany na rok 2011?

W tym roku małe ''remanenty'' w Nepalu. Ten rok będzie okresem przejściowym między starymi projektami a tym, co planuję na rok 2012. Ale tego jeszcze nie zdradzę.

Rozmawiał Piotr Brzózka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki