Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podsumowanie 2013 r. w łódzkim futbolu: bankructwo ŁKS, spadek PGE GKS i porażki Widzewa

Paweł Hochstim
Piłkarze Widzewa i PGE GKS Bełchatów grali bardzo słabo w rozgrywkach ekstraklasy w 2013 roku
Piłkarze Widzewa i PGE GKS Bełchatów grali bardzo słabo w rozgrywkach ekstraklasy w 2013 roku Dariusz Śmigielski
30 października 2011 roku. Piłkarze ŁKS wygrywają w Kielcach z Koroną 2:0 i dołączają do zawodników Widzewa i PGE GKS Bełchatów, którzy dzień wcześniej zwyciężyli w swoich meczach - Widzew z Cracovią w Łodzi 1:0, a PGE GKS z Zagłębiem Lubin w Bełchatowie 2:1. Wtedy ostatni raz region łódzki mógł cieszyć się z trzech zwycięstw swoich drużyn w ekstraklasie.

27 grudnia 2013 roku. ŁKS jest na peryferiach wielkiego futbolu, bo walczy z Widokiem Skierniewice, Czarnymi Rząśnia, czy LKS Mierzyn w czwartej lidze. PGE GKS Bełchatów jest wiceliderem pierwszej ligi, a Widzew, jedyny nasz zespół w ekstraklasie, zamyka tabelę. Upadek futbolu w Łódzkiem stał się faktem. Nie tylko przez brak pieniędzy, również przez wyjątkową niekompetencję i błędy. Najmocniejszy przez lata obok Śląska region piłkarski w Polsce odszedł w zapomnienie.

Najprościej jest właśnie powiedzieć - nie ma pieniędzy, więc nie ma wielkiej piłki. Ale przecież Widzew ma bogatego właściciela, który przez ostatnie lata wpompował w klub ok. 60 milionów złotych. Z kolei sponsorem bełchatowskiego klubu był i jest jeden z największych koncernów w kraju, Polska Grupa Energetyczna SA. Także kibice ŁKS jeszcze rok temu mogli mieć nadzieję, że pieniędzy nie zabraknie, bo przecież właścicielem klubu był rzutki i młody biznesmen.

Rok 2013, przynajmniej patrząc z punktu widzenia kibica piłkarskiego w regionie łódzkim, nieprzypadkowo ma "pechową trzynastkę" na końcu. Prześledźmy dokładnie, w jaki sposób najpopularniejsza dyscyplina sportowa upadała w Łodzi i okolicach.

Rok 2013 zapisze się jako najgorszy w historii ŁKS. Klub z al. Unii, który jest przecież jednym z członków-założycieli ligowych rozgrywek w Polsce, rozpoczynał ten rok mając nadzieję na walkę o utrzymanie na zapleczu ekstraklasy. Wiadomo, że nie był to szczyt marzeń kibiców ŁKS, ale najgorsze miało dopiero dojść, a zdanie "takie kluby nie upadają" niestety w tym przypadku nie znalazło zastosowania.

Gdy 7 stycznia napisaliśmy w "Dzienniku Łódzkim", że jest przesądzone, iż nowy sezon ŁKS rozpocznie w czwartej lidze, na redakcję posypały się gromy. ŁKS wydał nawet specjalne oświadczenie, w którym dementował te informacje, pisząc: "Nieprawdziwe są informacje, zgodnie z którymi bez względu na miejsce w tabeli po zakończeniu rundy rewanżowej, drużyna ŁKS-u rozpocznie kolejny sezon w IV lidze. W związku z powyższym prosimy dziennikarzy o zaprzestanie powielania nieprawdziwych informacji". Kolejny raz jednak okazało się, ile warte są oficjalne komunikaty.

Filip Kenig, który w 2010 roku przejął upadający klub z rąk Daniela Goszczyńskiego i z pomocą miasta miał go prowadzić, był zobowiązany umową, że drużyna musi występować w ekstraklasie lub pierwszej lidze przynajmniej do 7 kwietnia 2013.

Niestety, właściwie od lutego było już jasne, że - jeśli nie zdarzy się cud - ŁKS nie dokończy sezonu. Wprawdzie koszty zostały zredukowane do minimum, zawodników i trenera w dużej mierze finansowała Szkoła Mistrzostwa Sportowego, ale i tak okazało się, że ŁKS tej daty nie przetrwa. Łodzianie ostatni mecz rozegrali 30 marca, przegrywając u siebie z Olimpią Grudziądz 0:3. Tydzień później mieli zmierzyć się z Wartą w Poznaniu, ale tam już nie pojechali. A, gdy było już po 7 kwietnia, zespół został wycofany z rozgrywek.

Dług ŁKS w momencie wycofania z rozgrywek wynosił niespełna 4 miliony złotych, czyli jakieś… cztery razy mniej, niż obecne długi wciąż działającego Widzewa. Wydaje się, że szefom ŁKS przede wszystkim brakło determinacji - Kenig zupełnie wycofał się z działalności w klubie, który stał się dla niego kulą u nogi i wyraźnie czekał na dzień, w którym wreszcie będzie mógł zakończyć swoją działalność, a szefowie SMS mieli dość tego, że klub nie reguluje i tak niewysokich rachunków. ŁKS po raz trzeci w historii nie dokończył rozgrywek. Poprzednim razem piłkarzy łódzkiego klubu powstrzymały wybuchy wojen - polsko-bolszewickiej i II światowej…

Gdy ŁKS był już wycofany, dramatyczną walkę o utrzymanie w ekstraklasie, niestety zakończoną niepowodzeniem, toczył PGE GKS Bełchatów. Wprawdzie do gry w mijającym roku bełchatowian nie można się przyczepić - w tabeli wiosny GKS był czwarty - to jednak na koniec sezonu okazało się, że zabrakło jednego punktu, by zespół uratował miejsce w ekstraklasie. Gdyby nie spadek z ekstraklasy, to w przypadku GKS rok 2013 można jednak nazwać "rokiem oczyszczenia". Klub pozbył się ostatnich niepotrzebnych piłkarzy, którzy zarabiali po kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, zrównoważył budżet i przedłużył o trzy lata umowę sponsorską z Polską Grupą Energetyczną SA.

Zresztą w tej chwili PGE GKS jest jedynym klubem w regionie, który ma szansę szybko stać się jedną z czołowych drużyn w ekstraklasie. W Bełchatowie skończyły się już czasy płacenia wielkich pieniędzy, ale dzięki temu klub stał się stabilny i wypłacalny. A w dzisiejszym futbolu w Polsce wypłaty na czas są często dla piłkarzy ważniejsze, niż wyższe, ale wirtualne kontrakty. Sprawdza się też system wyławiania młodych talentów, którzy dostają szansę od trenera Kamila Kieresia.

Dla Widzewa rok 2013 był fatalny i to pod każdym względem. Oczywiście, czytając list Sylwestra Cacka do kibiców łódzkiego klubu można dojść do zupełnie innych wniosków, ale przecież w to już chyba nikt nie wierzy. Finansowo - fatalnie. Sportowo - fatalnie. Wizerunkowo - fatalnie. I tak można byłoby wymieniać w nieskończoność. Wprawdzie władze Widzewa usiłują przekuć w sukces decyzję sądu o wprowadzenie układu z wierzycielami, ale - choć to rzeczywiście szansa na przetrwanie - to jednak podstawowy dowód na to, jak źle dzieje się w Widzewie. Bo gdyby było dobrze, to żaden układ nie byłby nikomu potrzebny.

Sportowo zresztą też jest fatalnie - w całym roku Widzew wygrał zaledwie sześć z 36 meczów w ekstraklasie, a aż 21 przegrał! To wynik kompromitujący zasłużony klub, bo wcale nie bogatsze od niego kluby notowały znacznie lepsze wyniki. Na obecną sytuację Widzewa, ostatniego polskiego klubu, który grał w Lidze Mistrzów, złożyło się wiele czynników, ale przede wszystkim - niekompetencja osób decydujących w klubie.

Decyzji absurdalnych było wiele, m.in. pozwolenie na odejście Thomasowi Phibelowi, wyrzucenie Hachema Abbesa, czy wreszcie odsunięcie od drużyny Kevina Lafrance'a. Ale szczytem ignorancji było zastąpienie Radosława Mroczkowskiego Rafałem Pawlakiem. Przy całym szacunku dla wychowanka ŁKS - to mniej więcej tak, jakby mercedesa zastąpić skodą favorit. Niby też jeździ, ale jednak jest różnica. Przy Mroczkowskim wielu piłkarzy robiło znaczące postępy. Dla młodej drużyny był idealnym trenerem. No i - co pokazały następne mecze - osiągał z nią lepsze wyniki od Pawlaka. Wciąż ma ważny kontrakt z klubem i można go przywrócić na stanowisko, ale jednak decyzji nie ma. Bo trudno jest niektórym przyznać do własnych błędów.

Widzew w obecnym kształcie nie ma przyszłości. Słaba drużyna z początkującym trenerem, zakazem transferów, limitem zarobków i do tego zajmująca ostatnie miejsce w tabeli. Ale najgorsze jest to, że w klubie z al. Piłsudskiego wszyscy są przekonani, że działają dobrze, że nie popełniają błędów. To właśnie dlatego Widzew ma za sobą tak zły rok i - nie ma co ukrywać - perspektywy na jeszcze gorszy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki