Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspomnienie Tolka Banana

Anna Gronczewska
Jacek Zejdler jako Tolek Banan w pamiętnym serialu z grupą filmowych podopiecznych.
Jacek Zejdler jako Tolek Banan w pamiętnym serialu z grupą filmowych podopiecznych. archiwum film polski
Przeszedł do naszej pamięci, jako odtwórca roli Tolka Banana w telewizyjnym serialu. Ci, co go spotkali, mówią też, że był niezwykłym człowiekiem. Do dziś nie wiemy, dlaczego nie żyje.

Kiedy umarł miał dwadzieścia pięć lat, za sobą dwie duże role w popularnych serialach i całe życie przed sobą. Od śmierci Jacka Zejdlera, łódzkiego aktora znanego z roli Tolka Banana w pamiętnym serialu, związanego ze środowiskiem Komitetu Obrony Robotników, minęło trzydzieści lat. Dlaczego zginął? Tak naprawdę jeszcze dziś trudno bez wątpliwości odpowiedzieć na to pytanie.

Dżinsy Tolka Banana

Jacek Zejdler, niekiedy pojawiający się jako Zajdler, urodził się w 1955 roku w Łodzi. Jego ojciec był adwokatem, mama lekarzem. Skończył III Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Kościuszki. Po maturze, którą zdał w 1973 roku, dostał się do Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi.

Nie był anonimowym chłopakiem. Miał za sobą epizod w "Niewiarygodnych przygodach Marka Piegusa". Ale przede wszystkim tytułową rolę w serialu Stanisława Jędryki "Stawiam na Tolka Banana". Pokolenie dzisiejszych czterdziestolatków powie, że był to ulubiony film ich dzieciństwa. Nie było podwórka, na którym nie nucono by piosenki o Tolku Bananie, o jego starych dżinsach i dziurawych kamaszach. Jacek Zejdler zagrał Szymka Krusza - chłopaka, który podszywa się pod Tolka Banana, uciekiniera z domu poprawczego - zajmującego się grupą tzw. trudnej młodzieży.
- Każdy chciał spotkać takiego Tolka Banana - mówi Beata Jaraś, ekonomistka z Łodzi, która przyznaje, że w dzieciństwie podkochiwała się w Jacku Zejdlerze, a w zasadzie w Tolku Bananie.
Jego koledzy ze szkoły teatralnej wspominają, że popularność nie zmieniła Jacka. Był normalnym chłopakiem. Jeszcze na studiach związał się z łódzkim środowiskiem skupionym wokół Komitetu Obrony Robotników. Józef Śreniowski, dziś pracownik łódzkiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, jedyny w Łodzi członek KOR, dobrze pamięta Jacka Zejdlera. Tak, jak pierwsze spotkanie z aktorem. KOR zbierał podpisy pod listem do sejmu, w którym domagano się zwolnienia z więzień robotników zatrzymanych po wydarzeniach w Radomiu i Ursusie.

- Nie było nas w Łodzi wielu - wspomina Józef Śreniowski.- Pomagali nam studenci, między innymi z polonistyki, fizyki, biologii. Zapamiętałem też dwójkę młodych ludzi, którzy studiowali w szkole filmowej. Przynieśli bardzo dużo podpisów.

Tymi studentami byli Jacek Zejdler i studentka reżyserii, nieżyjąca już Natasza Czarmińska. Józef Śreniowski zwrócił uwagę, że podpisy zostały źle zebrane, po drugiej stronie kartki, tak, że podpisujący mogli nie wiedzieć, pod czym składają swój podpis.

- Powiedziałem im, że trzeba będzie jeszcze raz je zebrać - opowiada łódzki opozycjonista. - Wtedy Natasza stwierdziła, że ona podpisze się po drugiej stronie, by potwierdzić autentyczność tych podpisów. Był to przejaw wielkiej odwagi, bo ludzie nie chcieli się podpisywać nawet pod wysyłaniem tych list listem poleconym.

Józef Śreniowski nawiązał bliższą znajomość z Jackiem. Obaj interesowali się teatrem studenckim. Aktor pisał nawet na ten temat pracę magisterską. Starszy kolega dostarczał mu różnych materiałów.

- Przychodził często do mnie do domu - mówi Józef Śreniowski. - Nie interesował się polityką, ale związał się z nami z powodu moralnego sprzeciwu. On szukał swojego miejsca w życiu...
Jacek w roli Gucia

Po skończeniu szkoły filmowej Jacek Zejdler dostał etat w łódzkim Teatrze im. S. Jaracza. Jego dyrektorem był wtedy Jan Maciejowski. Barbara Wałkówna, długoletnia aktorka tego teatru, wykładowczyni w szkole filmowej, dobrze zapamiętała Jacka z roli Gucia w "Ślubach panieńskich". Zagrał ją jeszcze na studiach. Był to jednocześnie jego dyplom.

- Pięknie zagrał tego w Gucia - wspomina aktorka. - Nie był za wysokim, ale na scenie był pełen wdzięku, bardzo zabawny. Prywatnie robił wrażenie człowieka spokojnego, z poczuciem humoru. Takiego, do którego uśmiecha się świat.

Aktor dalej współdziałał z łódzką opozycją. Tomasz Filipczak, działacz podziemia, mówi, że Jacek był jednym z najwspanialszych ludzi, jakich spotkał na swojej drodze.

- Byliśmy ze sobą blisko, choć nie była to taka przyjaźń na śmierć i życie - dodaje. - Był fantastycznym, otwartym chłopakiem. Zawsze pomógł.

Tomasz Filipczak opowiada, że kiedyś dał mu marki DDR-owskie. Kolega Jacka, znany aktor, jechał do wschodnich Niemiec. Przywiózł im tusz, mazaki, wtedy niedostępne w Polsce materiały, a niezbędne do konspiracyjnej pracy.

- Gdyby Jacek żył, to byłby dziś drugim Holoubkiem! - twierdzi Tomasz Filipczak.- Myślę, że był zbyt wrażliwy, delikatny, nie wytrzymał ciśnienia...

W 1979 roku zagrał jeszcze w serialu Jerzego Hofmana "Do krwi ostatniej" Zbyszka Trepko, młodego chłopaka wstępującego do armii Zygmunta Berlinga. Ale ten rok nie był dla niego szczęśliwy. Stracił pracę w łódzkim Teatrze im. Jaracza. Akurat zmieniała się jego dyrekcja. Jana Maciejowskiego zastąpił Bogdan Hussakowski, który do Łodzi przyjechał z Opola. Zwolnił tylko jednego aktora z dotychczasowego zespołu "Jaracza". Tym aktorem był Jacek Zejdler. Dziś już trudno dociec, dlaczego stracił tę pracę. Tomasz Filipczak przekonuje, że były to powody polityczne.

- Wystawiano spektakl z czasów rzymskich, tytułu nie pamiętam - mówi Tomasz Filipczak. - Jacek z kolegami na ścianie sceny umieścił wielki napis: KOR...

Jeden z przyjaciół Jacka, który woli pozostać anonimowy, też sugeruje, że stała za tym sprawa polityczna. Były podobno naciski z zewnątrz, by Zejdlera zwolnić...
Jacek był rozczarowany tą decyzją. Z dnia na dzień pozostał bez pracy. Pomogli przyjaciele. Dwóch grało w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Zapytali ówczesnego dyrektora Bogdana Cybulskiego, czy przyjmie Jacka. Zgodził się. Tak we wrześniu 1979 roku Jacek Zejdler znalazł się w Opolu. Zaczął próby do "Wojny chłopskiej" Jonasza Kofty. Premiery nie doczekał...

Poczucie absurdu

Zdzisław Jaskuła, dziś dyrektor Teatru Nowego w Łodzi, też działacz opozycji, widział się z Jackiem Zejdlerem na kilka dni przed jego śmiercią. Pamięta tylko, że miało to miejsce w mieszkaniu ich wspólnej koleżanki, Joasi. Zapamiętał Jacka jako niesłychanie wrażliwego, młodego człowieka.

- Tego wieczora rozmawialiśmy bardzo długo - wspomina Zdzisław Jaskuła. - Widać było, że jest w depresji. Miał nieciekawą sytuację rodzinną, której szczegółów nie znałem. Chodziło o rozczarowanie miłosne. Miał poczucie absurdu dalszej egzystencji. To osobiste nieszczęście bardzo przeżywał. Przekonywałem Jacka, że życie ma sens. Gdy się rozstawaliśmy, wydawało się, że jest weselszy, uspokojony. Ale chyba było to tylko złudzeniem... Kilka dni potem dowiedziałem się, że nie żyje...
O śmierci Jacka Zejdlera przez lata krążyły legendy. Mówiono, że Tolek Banan zginął w wypadku samochodowym. Pojawiały się informacje, że SB-ecy zrzucili go z mostu na Odrze, albo przejechali go autem. Inna z wersji mówiła, że związali aktora, wsadzili do śpiwora i odkręcili gaz. Jak było naprawdę?

Józef Śreniowski jeszcze dziś nie wyklucza, że za sprawą śmierci Jacka Zejdlera stoi UB, że było to upozorowane samobójstwo. Wie, że aktora nękało SB. Zejdler powiedział mu kiedyś, że jest szantażowany przez SB-eków. Nie zdradzał jednak, o co chodziło.

- Raz tylko zdenerwowany Jacek krzyknął: "Nie zrobią ze mnie kapusia"! - wspomina Józef Śreniowski.

Bliski przyjaciel Jacka opowiada, że kiedyś był z nim na kursach dokształceniowych organizowanych w Łodzi, w jednym z mieszkań przy ul. Narutowicza, niedaleko słynnej przed laty kawiarni "Irena". Wpadli tam SB-ecy... On potem wyjechał z Łodzi, Jacek został. Wie, że był ciągany przez SB-eków... Jednak jego zdaniem to, co się stało, było zbiegiem splotu psychologicznych zdarzeń. Rok przed śmiercią Jacek ożenił się. Gdy wyjechał do Opola, jego żona została w Łodzi. Zaczęło się coś psuć. Bardzo to przeżywał.

- Wydawało się, że nie jest kruchy, że ma dużo siły - twierdzi jego przyjaciel. - Optymistycznie myślał o swojej przyszłości zawodowej, życiowej. Coś jednak musiało w nim ostatecznie pęknąć...

Nowy rok

Imprezę sylwestrową, na której witano nowy 1980 rok, zorganizował dyrektor opolskiego teatru, Bohdan Cybulski. Jacek był na tym sylwestrze. Podobno doszło do jakiejś wymiany zdań między nim a dyrektorem. Obaj byli po alkoholu. Jacek wyszedł z imprezy. Wrócił do swojego mieszkania. Na ulicy równo zaparkował swojego fiata, tak, by następnego dnia bez problemów nim odjechać. Jacka znaleziono 2 stycznia 1980 roku. Ktoś poczuł gaz wydobywający się z jego mieszkania. Leżał w śpiworze, przy otwartym piekarniku. Podobno wcześniej wykręcił korki...

Jacek Zejdler został pochowany w rodzinnej Łodzi, na cmentarzu przy ul. Szczecińskiej w Łodzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki