Ta historia mogłaby być inspiracją sensacyjnego filmu. W roli rekwizytów: paralizator, kije bejsbolowe (z tym, że jeden z nich to tak naprawdę noga od kwietnika z mieszkania babci). Bohaterowie: młody mężczyzna z problemami z prawem w przeszłości (karany za pobicie) - w roli podejrzanego, emerytowany wykładowca wyższej uczelni - w roli świadka, śledczy - w roli spiritus movens. Do tego nie tylko zwykły zbieg okoliczności, ale cały ich szereg.
Wszystko zaczęło się 17 listopada 2009 roku w Łodzi. Właściciel jednego z mieszkań w bloku przy ul. Rydza-Śmigłego niespodziewanie wrócił do domu. W sądzie zeznał, że w zamku była jakaś przeszkoda, usunął ją i wszedł do przedpokoju. W tym momencie stracił przytomność, ocknął się ze związanymi rękoma i workiem na głowie. Później okazało się, że został potraktowany paralizatorem, a z domu zniknęły monety, biżuteria, zegarek, aparat fotograficzny warte w sumie 50 tys. zł.
I pewnie Tomasza Kuźniarka w tej sprawie by nie było, gdyby nie sąsiad poszkodowanego - 78-letni Wiesław B. Akurat wracał z rynku, przed blokiem spotkał czterech mężczyzn. Trzech z nich następnie jechało z nim windą, uwagę starszego pana przyciągnął byczy kark jednego z nich, masywna budowa ciała.
Jak było dalej, można się już tylko domyślać: Tomasz pasował wiekiem (22 lata), budową ciała (jest naprawdę dobrze zbudowany), i tym, że figuruje w policyjnych kartotekach. Na dodatek doskonale wypadło policyjne okazanie - z protokołu wynika, że świadek bez wahania wskazał na Tomasza Kuźniarka jako osobę, z którą jechał windą. Policjanci odwiedzili więc łodzianina w jego domu.
- Potraktowali mnie jak przestępcę - opowiada Kuźniarek. - Rzucili na podłogę, zakuli w kajdanki, zaczęli przeszukiwać mieszkanie. Pytali o ostry sprzęt, narkotyki, odpowiedziałem, że nic takiego nie mam. Wtedy zapytali o paralizator. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że ma go moja dziewczyna. Przeszukanie od razu się skończyło, zadzwonili do Patrycji.
- Pytali, czy mam paralizator przy sobie - wspomina Patrycja. - Powiedziałam, że jest w domu moich rodziców. Pojechaliśmy tam, policjanci zabrali go, nie zabezpieczyli żadnych śladów, po prostu schowali do kurtki.
Tomasz trafił na dołek. Sąd uznał, że dowody są słabe, więc go wypuścili. Wolnością cieszył się jednak krótko. Gdy w styczniu trafił do sądu jako świadek, szybko stał się głównym podejrzanym. To wtedy Patrycja zaczęła w kalendarzu skreślać dni oznaczające pobyt chłopaka w areszcie.
Dziś o czasie spędzonym w areszcie Tomasz nie chce mówić. To dla niego zbyt trudne.
- Nie życzę tego najgorszemu wrogowi - podkreśla. - Utrata wolności to najstraszniejsza rzecz, jaka może spotkać.
Wiadomo, że Tomasz źle zniósł pobyt w areszcie. O jego pogarszającym się stanie psychicznym alarmowali załamani rodzice, wspomniała o tym jego adwokat Karolina Lech podczas mowy końcowej.
Tomasz nie kryje złości na policjantów i prokuratorów. Jego zdaniem, przyczynili się do tego, że obciążył go emeryt. Niesłusznie. Starszy pan zdanie zmienił dopiero przed sądem.
- To nie jest ten człowiek, jestem tego pewien - zeznał podczas pierwszej rozprawy, gdy dotknął karku Tomasza.
Dalsza opowieść emeryta przed sądem była druzgocąca dla policji i prokuratury. Starszy pan tłumaczył, że policjanci pokazywali mu mnóstwo zdjęć z kartotek, a im więcej ich oglądał, tym bardziej zapominał, jak wygląda mężczyzna z windy. Podczas okazania przez lustro weneckie wskazał na Tomasza, gdyż najbardziej przypominał mu tamtego mężczyznę. Przedstawił też swoją motywację.
- Chciałem pomóc policji, w bloku ciągle były włamania - twierdził Wiesław B. - Wybrałem mniejsze zło, musiałem kogoś wskazać, a on najbardziej pasował.
Wiesław B. dodał też, że podczas okazania światło było zupełnie inne niż w windzie, a poza tym nigdy nie widział twarzy współpasażera, tylko głęboki profil. Mimo to w akcie oskarżenia widnieje sformułowanie, że świadek rozpoznaje sprawcę po rysach twarzy.
Prokurator Marzena Król nie przyjęła tych zeznań do wiadomości. Zażądała przesłuchania emeryta w obecności biegłego psychologa, a gdy pani biegła uznała, że jedne i drugie zeznania są prawdziwe, a emocje z listopada ubiegłego roku zaburzyły starszemu panu widzenie świata, także tę opinię chciała podważyć.
Kuźniarek deklaruje, że do Wiesława B. nie ma żalu. Jest dla niego pełen podziwu.
- Przecież przed sądem wcale nie musiał powiedzieć tego, co powiedział - podkreśla. - Wystarczyłoby, żeby zeznał, że nie jest pewny i podtrzymał swoje wcześniejsze zeznania. Nie każdego byłoby na to stać.
Z aktu oskarżenia wynika też, że rozstaw elektrod paralizatora idealnie zgadza się ze śladami na ciele pokrzywdzonego. To "idealnie" zakwestionował biegły, a w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Grzegorz Wasiński. - Stwierdzenie idealnie mija się z prawdą - uzasadniał sędzia. - Biegły z zakresu medycyny sądowej wspomniał, że wystąpiły różnice, a zależeć mogą np. od tego, czy paralizator działał bezpośrednio na ciało, czy z pewnej odległości od ciała.
26 listopada Sąd Okręgowy w Łodzi uniewinnił Tomasza Kuźniarka. Wyrok jest nieprawomocny, niewykluczona apelacja. Gdy się uprawomocni, mężczyzna chce wystąpić o odszkodowanie. Stracił dobrze płatną pracę, przerwał naukę. Wystąpi też o zadośćuczynienie. A potem chce wymazać tę sprawę z pamięci, choć nie jest pewny, czy to możliwe.
============11 (pp) Zdjęcie Autor(18911105)============
fot. krzysztof szymczak
============06 (pp) Zdjęcie Podpis(18911103)============
============25 (pp) Cytat 11.5 Bd(18911102)============
Tomasz: - Pobytu w areszcie nie życzę najgorszemu wrogowi, to najstraszniejsza rzecz
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?