Przekonuje o tym w napisanej z pazurem sztuce pt. "Przy drzwiach zamkniętych" Jean-Paul Sartre. Błyskotliwie prezentuje ona problemy fascynujące tego francuskiego pisarza, przenikliwego eseistę, filozofa egzystencjalistę i ateistę.
W łódzkim Teatrze Szwalnia spektakl "Przy drzwiach zamkniętych" wyreżyserowała Ewa Mirowska, zasłużona aktorka Teatru im. Jaracza w Łodzi, która ma w dorobku także sceniczne realizacje sztuk Gombrowicza i Geneta.
Po śmierci do jednego pokoju trafiają trzy postaci: Józef Garcin (Jacek Malarski) redaktor pacyfistycznego pisma znęcał się nad uwielbiającą go małżonką, biseksualna Inez (Ewa Łukasiewicz) doprowadziła do samobójczej śmierci przyjaciółkę i za to poniosła karę, zaś Stella (Joanna Osyda) zabiła własne nowonarodzone dziecko - owoc zdrady.
Skazani na bezsenność i własną obecność, dobrani są w taki sposób, że tajenie grzechów przed innymi nie jest możliwe. Dla obarczonego skończonością człowieka, odczuwającego grozę z powodu własnego istnienia, piekłem staje się skazanie na absolutną, także moralną wolność. "Piekłem są inni", mówi Sartre, zwłaszcza, gdy sami się w nich przeglądamy.
Potrzeba odwagi, by dość młodych jeszcze aktorów ulokować na niemal pustej, kameralnej scenie, na której scenografię tworzą trzy nieruchome, proste w budowie łóżka. Żadnych poduszek, żadnych zagłówków. Surowość środków użytych do ukazania piekła jako namiastki rzeczywistości, tworzy specyficzny, intymny charakter relacji - między scenicznymi postaciami, jak też na linii aktor-widz. A w tej bezpośredniej konfrontacji z widownią każde niedociągnięcie, tak warsztatowe, jak i reżyserskie, widać jak na dłoni.
Dzięki dobremu tempu, umiejętnie prowadzonym niciom zależności między Sartre'owskimi postaciami i emocjom, od których spektakl kipi, "Przy drzwiach zamkniętych" nie jest z pewnością piekłem dla widzów.
Oglądamy wyraziste postaci, co nie oznacza, że aktorsko spektakl jest równy. Najspójniejszą rolę przygotowała Ewa Łukasiewicz. Jej Inez jest wyrachowana, cyniczna i nie można mieć wątpliwości, że przebiegłość i inteligencja tworzą nierozłączną, trującą mieszankę. Jednak warto uważać, by jednorodność środków, po jakie w grze sięga, nie rodziła monotonii.
Z dobrej strony poznajemy oglądanego pierwszy raz na łódzkich deskach Jacka Malarskiego. Męska siła Garcina, która jednocześnie wabi i odpycha, to tylko parawan dla grzesznych skłonności. Przydałoby się jednak więcej zdecydowania.
Stella Joanny Osydy choć grana z lekkością, nie zawsze przekonuje. Spójne środki sprawiłyby, iż emocjonalnie rozchwiana i niedojrzała dzieciobójczyni, w wydaniu Osydy nieco nawet przerysowana, nie utraci nic z właściwego tej postaci tragizmu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?