MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Raport z dwóch miesięcy "belferskiej grypy" w Łódzkiem. Podwyżek nie dała, a uczniowie stracili lekcje. Nauczyciele sparaliżują egzaminy?

Maciej Kałach
Maciej Kałach
Nasi nauczyciele są bardzo słabego zdrowia. W tygodniu największego nasilenia „choroby” prawie co piąty z łódzkich pedagogów przebywał na zwolnieniu od lekarza. Epidemia objawiła się odwoływaniem zajęć także w innych miastach regionu. To zaniepokoiło kuratora, który polecił 74 dyrektorom wskazanie, jak odrobią utracone lekcje. Ale poważne straty dla uczniów dopiero mogą nadejść.

Wirus przywlókł się do nas przez internet. Z jego pomocą pracownicy oświaty zaczęli powielać odezwę wzywającą do przechodzenia na „zbiorowe L4” – najpierw w tygodniu poprzedzającym Boże Narodzenie. Nauczyciele ściągnęli pomysł od policjantów, którzy dzięki niemu zrealizowali postulaty płacowe.

W przeciwieństwie do wielu innych wirtualnych akcji związanych z oświatą (np. nieposyłania dzieci do szkół w proteście sprzed 2 lat przeciw likwidacji gimnazjów) ta wypaliła.

W piątek (14 grudnia) dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 65 w Łodzi przesłała rodzicom uczniów wiadomość, że po weekendzie lekcje mogą się nie odbyć. A w poniedziałek okazało się, że normalny plan zajęć zawieszono też w 2 innych podstawówkach w mieście i w jednym przedszkolu. Do świąt przez „belferską grypę” przeszło łącznie 9 placówek w Łodzi i Zgierzu. W 2019 r. szkoły „rozchorowały” się jeszcze bardziej. Po Trzech Królach, za zgodą lekarza, odpoczywało już ok. 800 z 10 tys. nauczycieli pracujących w stolicy regionu. W zeszłym tygodniu (dni robocze: 14-18 stycznia) ta liczba wzrosła do prawie 1800. Apogeum wirus osiągnął w kilka dni po fiasku warszawskich rozmów w Ministerstwie Edukacji Narodowej z 10 stycznia, w których Związek Nauczycielstwa Polskiego nie uzyskał 1000-złotowych podwyżek w zawodzie, zaś oświatowa „Solidarność” – żądanych 15-procentowych.

W tym tygodniu (21-25 stycznia) liczba przebywających na zwolnieniu zaczęła spadać, ale w czwartek (24 stycznia) w pracy wciąż brakowało co dziesiątego łódzkiego nauczyciela. Ponadto „belferska grypa” dociera do kolejnych miast województwa – odczuli ją rodzice uczniów lub przedszkolaków w Ozorkowie, Kutnie, Wieluniu, Łasku...

Ogółem przez jakiś czas normalnych zajęć nie było w 74 szkołach i przedszkolach województwa.
Do tylu dyrektorów list przesłał przed tygodniem Grzegorz Wierzchowski, łódzki kurator oświaty. Zwrócił się o wytłumaczenie, dlaczego ci szefowie zawiesili lekcje w podstawówkach lub normalny plan w przedszkolach, czy kontrolowali nauczycieli na zwolnieniach i jak nadrobią zaległości uczniów. Kuratorium wyjaśniało, że list to wynik pytań rodziców uczniów, zaniepokojonych przerwą w realizacji materiału.

– W przypadku mojego „chorowania” dzieci straciły 2 lekcje – mówi łódzki nauczyciel jednego z języków obcych w podstawówce. – Dla innych zajęć tydzień przerwy maksymalnie oznacza utratę 4-5 godzin. Nie przesadzajmy, że dla solidnego ucznia, zakończy się to klęską na końcowym egzaminie!

Prawdą jest, że placówki uczestniczą w akcji zmianowo. Np. SP nr 65, w której w grudniu wybuchła „epidemia”, brakuje już w raportach łódzkiego magistratu na temat skali zwolnień za styczeń. SP nr 205, największa z podstawówek wśród ogarniętych „chorobą” – 60 z 81 nauczycieli zabrakło zaraz po Trzech Królach – także jest już „zdrowa”.

Procentowo największy wymiar akcja osiągnęła w niewielkiej SP nr 2 w Łodzi (17 z 18 nauczycieli na zwolnieniu). No i w 17 przedszkolach, gdzie zabrakło całej kadry, zaś na maluchy oczekiwali tylko dyrektor z zastępcą. Żadne z nich nie zostało przed dziećmi zamknięte, co wydarzyło się we Wrocławiu. Tomasz Trela (SLD), wiceprezydent Łodzi odpowiedzialny za oświatę, z dość dużym zrozumieniem wypowiadał się o akcji nauczycieli – za kryzys obwiniając MEN. Pewnie, gdyby jakiś 3-latek z mamusią, śpieszącą się do pracy – i bez możliwości zapewnienia synkowi opieki np. ze strony babci – natknęli się na mrozie na zamknięte drzwi swojego przedszkola, Trela na takie zrozumienie nie mógłby sobie pozwolić. Jednak w Łodzi i w żadnym z innych miast naszego regionu ta granica nie została dotąd przekroczona.

Część dyrektorów potraktowało list kuratora jako przejaw „zastraszania”, zwłaszcza że wcześniej – w połowie stycznia – podobny wystosował do nich ZUS. Jego łódzki oddział przypomniał, że szef ma obowiązek kontrolować podwładnych przebywających na zwolnieniach i przesyłać raporty z takich domowych wizyt. ZNP obie korespondencje uznaje za nieprzepisowe. Według związkowców, taka wizyta jest prawem, a nie obowiązkiem pracodawcy. Obowiązek dotyczy tylko formalnej kontroli zwolnienia: stwierdzenia, że nauczyciel nie przyniósł dokumentu sfałszowanego.

Co dalej z „belferską grypą”? Szybko do końca nie wygaśnie.

Np. jedno z przedszkoli w mieście satelickim wokół Łodzi zaplanowało „zachorować” na początku lutego.
– Przez grudzień i styczeń dzieci angażowały się w próby gali z okazji Dnia Babci i Dnia Dziadka. Nie chcieliśmy odbierać im występu. Teraz możemy protestować – opowiada wychowawczyni maluchów.

Bo w prywatnych rozmowach nauczyciele nazywają rzecz po imieniu: już trwa strajk. Ale komunikaty ZNP trzymają się określeń w stylu „trwa akcja Dbam o zdrowie”. Największy ze związków działających w oświacie zbiera statystki związane z nauczycielskimi absencjami, chociaż, według informacji przekazywanych przez ZNP, akcji nie koordynuje. Struktury tego związku zajęły się za to przygotowaniami do oficjalnego protestu. Po fiasku rozmów z 10 stycznia ogniwa ZNP występują do dyrektorów o tysiąc złotych podwyżki. Jeśli szef postulatu nie spełni, związkowcy rozpisują wśród pracowników referendów, czy wezmą oni udział w strajku. A dyrektor szkoły podwyżki nie da, bo jest finansowo uzależniony od nakładów na edukację, które samorządowi przekazuje MEN.

Data strajku ZNP nie jest jeszcze znana. I pod tym względem oświatowa „Solidarność”, dotąd uznawana za mniej radykalny ze związków, przelicytowała ZNP.

– „W przypadku braku realizacji naszych postulatów płacowych Sztab przeprowadzi radykalną krajową akcję protestacyjną 15 kwietnia 2019 r.” – ogłosił Ryszard Proksa, szef nauczycielskiej „Solidarności” w związkowej uchwale z ostatniego poniedziałku. A 15 kwietnia to początek egzaminu ósmoklasistów. Brak nauczycieli w podstawówkach tego dnia oznaczałby chaos w naborze do liceów ogólnokształcących i do szkół zawodowych, który opiera się na wynikach z państwowego sprawdzianu. Tydzień wcześniej swoje egzaminy będą zdawać ostatni wychowankowie gimnazjum. „Solidarność” postanowiła zatem oszczędzić stresu tej części „podwójnego rocznika” (równocześnie rekrutującej się do ogólniaków, techników i branżówek).

„Solidarność” domaga się „podniesienia płac w oświacie analogicznie jak w resortach mundurowych, czyli nie mniej niż 650 zł od stycznia 2019 r. i kolejne 15 proc. od stycznia 2020 r. do wynagrodzenia zasadniczego każdego nauczyciela” – co można zrównywać z tysiącem wymaganym przez ZNP.

Aktualnie MEN oferuje przyśpieszenie trzeciej i ostatniej transzy podwyżek, z pierwotnie zaplanowanych na lata 2018-2020. Wzrost płac w tym okresie – jak wylicza resort – to 16,1 proc., co przekłada się na 508 zł do wynagrodzenia zasadniczego większości zatrudnionych w edukacji. Trzecia transza (5 proc.) miałaby zostać wypłacana od września 2019 r. – akurat przed wyborami parlamentarnymi – a nie od stycznia 2020 r.

Zatem, jak dotąd, groźby sparaliżowania rekrutacji i „belferska grypa” przełożyły się jedynie na przyśpieszenie przyznanej już przed „chorobą” podwyżki o 4 miesiące.

Dlaczego „grypa” policjantów była skuteczniejsza? Najprostsza odpowiedź to liczby. Funkcjonariuszy mamy w Polsce ok. 100 tys. Nauczycieli – 6 razy więcej. Koszty spełnienia postulatu ZNP to, według wyliczeń MEN, coroczne obciążenie budżetu w wysokości ok. 15 miliardów złotych. Czyli dla przykładu trzy piąte wypłacania „500 plus” w 2018 r.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki