Film rozpoczyna się podniesieniem z upadku. Dosłownym. Seligman - samotny mężczyzna, rozczytany w literaturze pięknej, rozmiłowany w teoriach liczb, koneser muzyki, zapalony wędkarz, znawca życia teoretyczny, o którym na razie mało wiemy, ale wiemy, że się jeszcze dowiemy - znajduje w zaułku nieprzytomną, sponiewieraną kobietę, Joe. Pomaga jej się podnieść i zabiera do domu. By potem wysłuchać spowiedzi osoby nieszczęśliwej, określającej siebie jako grzesznicę. I by zgodnie z obowiązującą modą wszystkie postępki wytłumaczyć. Miast dać być może bardziej wyczekiwane poczucie przebaczenia.
Takich religijnych odniesień w filmie von Triera jest znacznie więcej. Seligman boczy się na religię za ustanowienie grzechu, nosząc imię nadane mu przez rodziców z racji fascynacji judaizmem, na ścianie mieszkania ma ikonę Matki Boskiej, słucha pełnych chrześcijańskiego natchnienia kompozycji Bacha. Joe mówi: "jestem zła" i uważa, że należało jej się to, co ją spotkało. Każdy pragnie w coś wierzyć, a najbardziej czyste życzenie ma ta, która zdaje się być najmocniej zbrukana: oczekuje jedynie więcej od zachodzącego słońca.
Jakiejkolwiek wiary zdaje się też wyglądać sam von Trier, rozprawiając się na razie z naszymi pragnieniami, które często mylimy z pożądaniem. Jego rozprawa to drażnienie. "Zobaczycie porno" - mówi. Seks pojawia się natychmiast i zewsząd. Joe uwodzi mężczyzn tabunami, oddaje się erotycznym przyjemnościom wszędzie, osiąga dziesięć orgazmów dziennie od razu przystępując do kopulacji, ma niezliczonych i nierozpoznanych kochanków (mężczyźni dla niej to tylko kolejne litery alfabetu). I gdy już pozwoli nam się lubieżnie oblizywać, von Trier pokazuje obślizgłe ściany kanału, w który nas wpuścił. To nie porno, tylko życie. Z całą fizycznością.
Duński reżyser zerwał z filmowego obrazu baśń, w którą naszą egzystencję niezmiennie próbuje ubrać kino spod znaku Hollywood. Tutaj seks to jedna z czynności, które w życiu wykonujemy - nie grają wtedy orkiestry, nie śpiewają anioły. Spotkanie dwojga ciał, to niekoniecznie poznanie dwóch dusz. Gdy umieramy, to zdarza się, że w bólu, rozpaczy i ekskrementach. Von Trier zrobił film bezczelnie bezemocjonalny, bo emocje fałszują nam rzeczywistość.
I tak jednak gdy już się rozpędzamy z analizami, von Trier przypomina nam, że to, co oglądamy to... tylko kino. Jego film jest świetnie skonstruowany (początek i zakończenie to mistrzostwo), mnóstwo w nim właśnie czysto filmowych pomysłów. A życie to nie film, trudno je ograniczyć do kilku sentencji. Wiemy, że nic nie wiemy - to najmądrzejsza z tych, które nam się przydarzyły. Ciągle czegoś szukamy, używamy do tego różnych metod, choćby seksu, a i tak poszukiwania nie zakończone znalezieniem przerwie jedna, ostateczna chwila. Jakoś to wszystko źle wymyślone. Joe wie, że najbardziej bolesne są te chwile, kiedy zostajemy sami z sobą i mamy czas, by sobie to uświadamiać. Musi więc się...
Nimfomanka, część 1
Dania, dramat
reż. Lars von Trier
wyst. Charlotte Gainsbourg, Stellan Skarsgard
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?