Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pjongczang 2018. Kamień filozoficzny Kamila Stocha. Zamienia skoki w złoto

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Kamil Stoch zdobył olimpijskie złoto na dużej skoczni w Pjongczangu
Kamil Stoch zdobył olimpijskie złoto na dużej skoczni w Pjongczangu Pawel Relikowski / Polska Press
Kamil Stoch zabrał nas w miejsce, w którym jeszcze nie byliśmy – na Medals Plaza w Pjongczangu, gdzie wieczorami organizowane są ceremonie dekoracji. Sam poszedł trochę dalej, bo przeszedł przez drzwi zarezerwowane dla narciarskich legend. Jest dopiero trzecim skoczkiem w dziejach – po Norwegu Birgerze Ruudzie i Finie Mattim Nykaenenie – który obronił tytuł mistrza olimpijskiego na dużej skoczni.

- Łza się w oku kręci, bo on dokonuje rzeczy niebywałych – mówił w sobotę wzruszony Adam Małysz, dyrektor PZN. - Co czuję? Trudno to w ogóle opisać.

Były wybitny skoczek wciąż ma więcej olimpijskich medali od młodszego kolegi (cztery), ale to Stoch odkrył kamień filozoficzny zamieniający skoki w złoto igrzysk. Unikalną formułę składającą się z talentu, pasji, pracowitości, doświadczenia i siły spokoju.

- Nie szykowałem się do zawodów w żaden specjalny sposób. Starałem się, żeby to był taki dzień jak zawsze. Po prostu kolejny dzień w biurze. Wtedy mało rzeczy może mnie zaskoczyć – opowiadał potem już trzykrotny mistrz olimpijski.

I nic go nie zaskoczyło. Nawet fakt, że w pierwszej serii trafił na nieznacznie gorsze od konkurentów warunki. Nie poleciał najdalej (135 m), ale prowadził dzięki wysokim notom i dodatkom za wiatr – miał 3,4 punktu przewagi nad Austriakiem Michaelem Hayboeckiem. W finale asa z rękaw wyciągnął Niemiec Andreas Wellinger, złoty medalista z normalnej skoczni. 142 metry oznaczały, że Polak – słyszący na górze wielką wrzawę – musi oddać perfekcyjny skok.

Małysz: - Czekając miałem motyle w brzuchu, bo ja się bardziej stresuję teraz niż kiedy byłem zawodnikiem. Wiedziałem, że Kamil wytrzyma presję, ale czasem pojawiają się rzeczy, na które nie masz wpływu.

Stoch dał radę, ale wynik było nieoczywisty. Wylądował w pobliżu linii oznaczającej odległość potrzebną do zwycięstwa, tyle że w sobotę ta zielona kreska żyła swoim własnym życiem i nie można było się nią sugerować. - Wiedzieliśmy tylko, że jest podium – przyznawał Małysz.

Stoch, nerwowo gryzący rękawicę, na wyniki czekał otoczony przez kolegów z kadry. Długo, zupełnie tak jak cztery lata w Soczi.

- Były trochę inne emocje. Wtedy wiedziałem, że zepsułem drugi skok, a teraz było inaczej – dzielił się wrażeniami Kamil. - W Soczi było niesamowicie, ale w Pjongczangu było wyjątkowo. Wielu zawodników było w swojej najlepszej formie. Miałem mnóstwo pracy do zrobienia. Czuję, że oddałem dwa najlepsze skoki, jakie mogłem.

- Nie mogliśmy się doczekać wyświetlenia rezultatów. Czekaliśmy z mówieniem Kamilowi, że ma złoty medal – opowiadał Kubacki.

- Mówili, mówili – śmiał się Stoch.

Jeśli tak, to się nie pomylili. W końcu przy nazwisku Polaka zapaliła się „jedynka”, a w polskiej ekipie zapanowała szalona radość. Trener Stefan Horngacher, przed którym Stoch nisko się ukłonił, miał wilgotne oczy i wyglądał tak, jakby ktoś zdjął mu z pleców ogromny ciężar.

- Ja byłem pewien po drugim skoku, że złoto jest Kamila – stwierdził Wellinger. Brązowy medal – już drugi w Pjongczangu – zdobył Norweg Robert Johansson.

Stoch świętował na ramionach kolegów i w ramionach żony Ewy. Podarował jej maskotę igrzysk, czyli tygrysa śnieżnego Soohoranga, którego dostał na podium. Odebrał nawet osobiste gratulacje od przewodniczącego MKOl Thomasa Bacha. A potem ruszył w tour de media. Złoty medal odbierze w niedzielę.

- Zaczął pisać swoją historię. To piękne i niesamowite, gdy przyjaciel osiąga takie sukcesy – mówił Stefan Hula (zajął 15. miejsce).

- Jestem pod wrażeniem jego wyczynu. To jest coś, co da drużynie pozytywnego kopa – przyznawał Kubacki.

Sam też było blisko podium. Na półmetku zajmował 5. miejsce i miał zaledwie 1,5 pkt straty trzeciego zawodnika. Potem postawił wszystko na jedną kartę.

- Nadzieje na medal były, jak najbardziej, tak samo jak realne szanse. Atakiem miał być drugi skok, ale nie wyszło mi tak, jak chciałem. Ale jak się nie będzie próbowało, to nigdy nie osiągnie się sukcesu – mówił skoczek z Szaflar, który ostatecznie był 10. - Na swój skok plan miałem dobry, ale nie do końca go zrealizowałem. Nie był płynny, lecz szarpany. Przez to nie dało się odlecieć na dole. Tak czy inaczej cieszę się, bo to pierwszy raz, gdy na igrzyskach jestem w „30”.

Najbardziej skwaszoną minę miał Maciej Kot, dla którego 19. lokata to wynik znacznie poniżej oczekiwać. - Najbardziej boli, że tracę odległość w powietrzu, bo wyjście z progu miałem naprawdę bardzo dobre. To nie wina warunków, tylko moich błędów. Trudno to zaakceptować. Nie po to dzień w dzień wypruwałem sobie żyły, żeby na najważniejszych zawodach zająć odległe miejsce – podkreślał zakopiańczyk.

Koreańska przygoda jeszcze się jednak nie kończy. W poniedziałek konkurs drużynowy.

- Będzie u was impreza wieczorem? - padło w sobotę pytanie do Horngachera.

- No, nie wiem – uśmiechnął się szkoleniowiec. - Ale myślę, że w Polsce jakieś imprezy trwają.

Oj, tak.

Pjongczang 2018. Biało-Czerwone Gitary. Piotr Żyła nauczył się grać hymn w dwie godziny

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pjongczang 2018. Kamień filozoficzny Kamila Stocha. Zamienia skoki w złoto - Gazeta Krakowska

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki