MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Teatr wymyślono dla widzów. Paweł Pitera reżyseruje w Teatrze Nowym im. Kazimierza Dejmka farsę „Ślubu nie będzie”

Redakcja
Paweł Pitera: - W Teatrze Nowym fajnie nam się wspólnie pracowało i mam nadzieję, że widz z przyjemnością to obejrzy
Paweł Pitera: - W Teatrze Nowym fajnie nam się wspólnie pracowało i mam nadzieję, że widz z przyjemnością to obejrzy Krzysztof Szymczak

Farsa w ogóle, a farsy Raya Cooneya w szczególności, to totalne wariactwo. Pan jednak chyba dobrze się w tym szaleństwie czuje?

Tajemnicą farsy jest fakt, że owo wariactwo jest precyzyjnie zaplanowanym i zapisanym działaniem. Wszystkie elementy są bardzo dokładnie dopasowane i nie ma tu miejsca na „obsuwę”, wypadnięcie z rytmu rozbija całą konstrukcję. Ten gatunek różni się od innych sztuk tym, że rządzi nim oszalała logika farsy. I teraz ten, kto nie kupi owej logiki, konwencji zarówno jako aktor się w tym nie odnajdzie, jak i jako widz nie będzie się dobrze bawił. Także na przykład w operze, by zaakceptować to, co obserwujemy na scenie, musimy wejść w zaproponowaną koncepcję.

W Polsce jednak ciągle tradycję farsy, zarówno w teatrze, jak i w kinie, mamy ubogą...

Bo nikt nie potrafi u nas dobrej farsy napisać. Poza tym nasz rynek kulturalny jest dość specyficzny, miejscami nawet dziwaczny. Z niezrozumiałych dla mnie względów teatry w Polsce nie wystawiają na przykład kryminałów. Tymczasem z uporem maniaka robią to na West Endzie, na Broadwayu czy w Berlinie. Ja wyreżyserowałem jeden kryminał w krakowskim Teatrze Bagatela i grano go przez pięć lat. Nie rozumiem również dlaczego u nas w teatrze nie pokazuje się horrorów: jest przecież sporo dobrej literatury z tego gatunku. I tak dalej. Farsa w polskim teatrze sprawdza się znakomicie, choć milion razy słyszałem pytanie: czy poczucie humoru polskiego widza nie jest inne niż widza Cooney’a. Zawsze odpowiadam: a proszę sobie przypomnieć jaką znakomitą oglądalność miały w Polsce programy Benny’ego Hilla. Poczucie humoru mamy jak najbardziej europejskie.

Ciągle też pragniemy trzymać się podziału na teatry, które przeznaczone są do grania fars i takie, gdzie ich wystawianie jest niegodne. To ma sens?
Pewnie, że nie. Teatr składa się z dwóch elementów stałych, mianowicie po jednej stronie jest scena, po drugiej są fotele. I te fotele prawdopodobnie wynalazcy teatru przeznaczyli dla widzów. Wydaje mi się zatem, że jednym z obowiązków teatru jest zapełnienie tych foteli. W ogóle wydaje mi się, że teatr został wymyślony dla widza, a nie dla aktora czy reżysera. A skoro został on wymyślony dla widza, tak jak restauracja dla klienta, to trzeba proponować mu coś, co będzie chciał zobaczyć. Zbyt często jednak teatr proponuje coś odwrotnego. Co oczywiście nie oznacza, że ma grać wyłącznie farsy.

Ten konkretnie tekst Raya Cooneya i Johna Chapmana wystawiacie w Łodzi pod zmienionym tytułem. Dlaczego?

Odpowiem anegdotą. W latach 30. ubiegłego wieku, mój ojciec, będąc młodym krytykiem filmowym, dorabiał sobie we wtorki. Tego dnia przez Warszawę jechał ekspres z Havru do Moskwy, który przewoził pudełka z taśmami filmowymi, z nowymi amerykańskimi produkcjami. W Warszawie projekcje odbywały się w przedstawicielstwach amerykańskich wytwórni filmowych. Zapraszano na nie młodych ludzi, pełnych inwencji, a ich zadaniem było wymyślenie nowego, polskiego tytułu dla filmu. W tym gronie był mój ojciec, a także Julian Tuwim. Za wybrany tytuł dostawali 10 złotych. Złotówkę kosztowała setka i bigos w barze. Podobnie uważam, że jeżeli uda się wymyślić nowy tytuł dla przedsięwzięcia, którego oryginalny tytuł jest trudno przetłumaczalny, warto to zrobić. Tytuł „Ślubu nie będzie” wymyślił dyrektor Andrzej Bart.

Specyfika tego widowiska polega również na tym, że jest w nim sporo muzyki.

Tak, to są wspaniałe standardy z lat 20. i 30. ubiegłego wieku. Oczywiście nie są one dodatkiem, a spełniają istotną rolę w dramaturgii przedstawienia. Mam nadzieję, że widzowie będą się dobrze bawić.

Co w samej opowieści było dla Pana szczególnie pociągające?

Dla mnie wyjątkowe, zabawne było to, że na scenie ożywa postać z papieru. Ona jest świetnie napisana, nie ma przeszłości, nie ma nazwiska. To daje fantastyczne możliwości i prowadzi do przezabawnych sytuacji. Cooney napisał to bez kompleksów, a widzowie powinni mieć dużo frajdy i wychodzić z teatru odprężeni.

Paweł Pitera urodził się w Warszawie, jest reżyserem teatralnym i filmowym, scenarzystą i tłumaczem. Absolwent Wydziału Filologii Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego oraz Wydziału Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. Pracował w wielu teatrach w całej Polsce (między innymi w Teatrze Nowym w Łodzi), reżyserował m.in. filmy „Szkatułka z Hongkongu”, „Na kłopoty... Bednarski”, „Powrót do Polski”, „Świadectwo”. Był stypendystą National Forum Foundation, założonej przez Ronalda Reagana.
- W najbliższych planach mam teraz dużą produkcję filmową, fabularyzowany serial historyczny dla telewizji; być może zrobię coś jeszcze dla teatru - dodaje artysta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki