Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tragedia na Rzgowskiej. Pił, jechał, zabił [REPORTAŻ]

Magda M. Maciejczyk
Magda M. Maciejczyk
Miałam marzenia i one się spełniały. Miłość, dzieci, szczęśliwa rodzina. I nagle, w ciągu kilku sekund moje szczęście zostało mi brutalnie odebrane – opowiada Monika Barnik, matka 19-letniego Daniela, który zginął rok temu, gdy w grupę osób przechodzącą przez pasy na ul. Rzgowskiej wjechał ford focus, prowadzony przez pijanego Michała S. Miał 1,3 promila w wydychanym powietrzu.

Uderzył w Daniela z taką siłą, że chłopak, odbił się od maski pojazdu, a jego ciało zostało znalezione kilkadziesiąt metrów dalej. W wypadku rannych zostało jeszcze dwoje jego przyjaciół. Sprawca wciąż nie został skazany.

Może gdyby wreszcie dostał wyrok, byłoby mi łatwiej, byłabym spokojniejsza, że ponosi sprawiedliwą karę, ku przestrodze dla innych – mówi Monika Barnik. – Tymczasem w sądzie wciąż są wyznaczane kolejne terminy rozpraw. A to nie można ustalić miejsca pobytu jakiegoś świadka, a to ktoś nie dostarczy na czas jakiegoś dokumentu. Biegły sądowy stwierdził, że mój syn sam jest sobie winny. Mógł się cofnąć, gdy nadjeżdżało auto, które go zmiażdżyło. Myślałam, że pęknie mi serce.

Niedzielny poranek 5 października 2013 roku. Tę chwilę rodzina Barników zapamięta do końca życia. Przed bramą zatrzymuje się samochód. Monika Barnik widzi dwoje policjantów rozmawiających z mężem. Słyszy: syn. Jak zahipnotyzowana analizuje zdanie: Tuż po północy, na przejściu dla pieszych, zginął na miejscu. Cisza. Nie, to niemożliwe, płacze, szlocha, krzyczy. Skąd wiadomo, że to jej syn, Daniel? – pyta policjantów. Może tamten zabity mężczyzna miał tylko przy sobie jego portfel – szepcze z nutką nadziei. Niestety.

– Przez następne tygodnie przechodziłam piekło – wspomina. - Na zmianę przychodziło załamanie i przypływ siły, że jestem w stanie zaakceptować to, co się stało. Do pogrzebu człowiek ma w sobie wewnętrzny przymus działania, bo trzeba wybrać trumnę, zawiadomić rodzinę. Po pogrzebie zostawałam sama w domu, kładłam się na łóżku Daniela i czekałam na moment, kiedy obudzę się z tego koszmaru, otworzą się drzwi i go zobaczę, usłyszę, dotknę. Czas stanął w miejscu. Miała wrażenie, że coraz grubsza szyba oddziela ją od rodziny i zamyka sam na sam z bólem i tęsknotą za synem.

Potem przeczyta: ludzie w żałobie zamykają się w sobie z własnym cierpieniem. W nocy spała nie dłużej niż dwie godziny. Psycholog powie jej: jednym z objawów depresji po stracie jest bezsenność. Rozpamiętuje dni spędzone z synem, wyobraża sobie ostatnie sekundy jego życia. Czasem ma wrażenie, że Daniel jest obok. Dziś wie, że mózg wytwarza tego typu obrazy, aby łatwiej było przeżyć czyjąś śmierć. Mechanizm obronny, żeby przetrwać, nie oszaleć z rozpaczy.

Ludzie lgnęli do Daniela, szybko zarażał swoją dobrą energią, optymizmem, uśmiechem. Na pogrzebie było kilkuset jego kolegów, znajomych, przyjaciół. Do dziś przychodzą na cmentarz. – Cmentarz – powtarza cicho Monika. – Czym zawiniłam, by los tak strasznie mnie doświadczył? Wciąż nie wiem, jak rozmawiać z 7-letnią córką o śmierci jej ukochanego brata – zawiesza głos. – Jak patrzeć w przyszłość? Wiele rzeczy straciło dla mnie sens. Miałam szczęśliwą rodzinę, nie rozumiem, dlaczego to wszystko zostało mi odebrane. Jak tamten człowiek mógł wsiąść pijany do samochodu, dlaczego nikt go nie powstrzymał?

Co czuje, kiedy myśli o zabójcy swojego syna – nienawiść, złość, wściekłość? – Żadne z tych słów nie jest adekwatne – mówi. – Nie chodzę do sądu, bo boję się swojej reakcji. Kilka dni po wypadku za radą adwokata ten morderca napisał do sądu list, o tym, że mu przykro z powodu tego co się stało, aby lepiej wypaść w oczach sędziego. I tyle. Nigdy więcej ani on, ani nikt z jego rodziny się z nami nie kontaktował. Zupełnie nic. Jakby nic się nie stało. Wciąż jeszcze wierzę, że poniesie zasłużoną karę. Choć szczerze przyznam – coraz słabsza jest ta moja nadzieja.

Tuż po wypadku na miejscu zdarzenia policjanci zastali w fordzie dwóch mężczyzn w wieku 28 i 25 lat. Pierwszy z nich zajmował przedni fotel pasażera, drugi siedział na tylnej kanapie. Obaj byli pod wpływem alkoholu. Mówiąc o wypadku, zasłaniali się niepamięcią. Twierdzili, że żaden z nich nie kierował samochodem.

Po kilku dniach, dzięki zebranym dowodom, a zwłaszcza wynikom przeprowadzonych badań biologicznych śledczy ustalili, że sprawcą wypadku był 25-latek. Ustalono również, że bezpośrednio po zdarzeniu miał on ok. 1,3 promila alkoholu w organizmie. Do dziś nie przyznał się do zarzutów i odmówił składania wyjaśnień. Za spowodowanie wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym pod wpływem alkoholu grozi kara nawet do 12 lat pozbawienia wolności.

– Nie potrafię wybaczyć, bo to nie był nieszczęśliwy wypadek, błąd kierowcy, awaria samochodu. Po prostu dla kogoś życie mojego dziecka nic nie znaczyło – mówi Monika Barnik.

Kolejna rozprawa odbędzie się jutro.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki