Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walka o życie polskiego marynarza. Czy rodzinie uda się wydostać go z Chin?

Anna Gronczewska
O tej podróży Wojtek, 31-letni marynarz z Łodzi, marzył od dawna. Chciał zobaczyć chiński Nowy Rok. Choć właśnie wrócił z kolejnego rejsu, przepakował tylko walizki i ruszył w następną podróż. Na lotnisku obiecał żegnającej go rodzinie, że niedługo wróci. Nikt nie przewidział tego, co się wydarzy... Dziś trwa dramatyczny wyścig z czasem o życie Wojtka. Rodzina potrzebuje pieniędzy na leczenie w chińskim szpitalu i przetransportowanie przebywającego w śpiączce marynarza do Polski. Koszt to co najmniej 131 tys. euro.

Wojtek Ilkiewicz, marynarz z Łodzi, od zawsze marzył o podróżach i przygodzie. Wyjechał na studia do Szczecina, gdzie skończył Akademię Morską. Wybrał kierunek: nawigacja.

- Chciał zostać kapitanem. Pływać po morzach, zwiedzać świat - mówi Ola Hoffer, siostra Wojtka. I dodaje, że brat spełnił marzenie. Pracuje dla Polskiej Żeglugi Morskiej. Co jakiś czas wypływa w rejs.

Ola Hoffer jest siostrą bliźniaczką Wojtka. Są ze sobą bardzo związani. Wojtek urodził się drugi, jest od niej pięć minut młodszy. - Brat to bardzo aktywny człowiek - mówi Ola.- Jest ratownikiem WOPR-u, ratownikiem nurkowym. Nigdy nie miał problemów ze zdrowiem. Gdy tylko był w Polsce, to zawsze razem aktywnie spędzaliśmy czas. Jeździliśmy na rowerze, biegaliśmy, chodziliśmy na treningi.

Na początku stycznia Wojtek wrócił z rejsu do Ameryki Południowej. Pobył trochę z rodziną. Miał jednak już dawno zaplanowaną podróż do Chin. Chciał zobaczyć chiński Nowy Rok. O koronawirusie mówiło się jeszcze mało. Nikt nie przypuszczał, że sytuacja tak dramatycznie się rozwinie.

- Dopiero gdy doleciał na miejsce, okazało się, że w Chinach zaczyna się pandemia koronawirusa - opowiada siostra marynarza z Łodzi. - Wojtek zadzwonił do nas i powiedział, że dzieje się coś zupełnie nowego. Nie wiedzieliśmy jeszcze, o co chodzi...

To był dopiero początek. Niedługo potem Wojtek, tak jak inne osoby przebywające w Chinach, został zamknięty w domu. By go opuścić, trzeba było mieć przepustkę. Jedzenie zamawiał przez internet.

- Zaczęło brakować środków ochrony, między innymi maseczek, a jeśli już były, to żądano za nie wielkie pieniądze - wspomina Ola Hoffer. - Wysłaliśmy Wojtkowi paczkę z tymi środkami. Potem zamknięto polskie granice i sprawa bardzo się skomplikowała.

Wojtek próbował wrócić do Polski, ale mu się nie udało. Codziennie rozmawiał z liniami lotniczymi, rezerwował kolejne bilety, które za każdym razem w ostatniej chwili były anulowane. Zgłosił się do rządowego programu „Lot do Domu”, jednak nie było możliwości zrealizowania jego powrotu z Chin do Polski.

Utknął w Chinach, dokładnie w mieście Dalian, gdzie znajduje się jeden z największych portów świata i mieszka około czterech milionów ludzi.

Po wielu miesiącach starań wydawało się, że chińska przygoda Wojtka zakończy się szczęśliwie. Udało mu się znaleźć lot, miał wrócić do Polski przez Berlin 23 czerwca. - Przygotowywaliśmy się na jego powrót, mieliśmy po niego jechać na lotnisko do Berlina - dodaje siostra marynarza. - Tak bardzo na niego czekaliśmy...

Nagła operacja i śpiączka

Tydzień przed dniem wylotu Wojtek zachorował. 15 czerwca znalazł się w szpitalu. Rodzina w nocy otrzymała informację, że Wojtek jest w ciężkim stanie. Miał ostre bóle brzucha. Badania przeprowadzone w szpitalu wykazały ostre zapalenie trzustki. Łódzki marynarz znalazł się w stanie zagrażającym życiu. - Na początku, kiedy Wojtek miał jeszcze siły, to często rozmawialiśmy z nim za pomocą komunikatorów społecznych - opowiada Ola. - Obiecywał, że się nie podda, będzie walczył, uspokajał, że do nas wróci. Potem pisaliśmy do niego podtrzymujące go na duchu esemesy...

Jednak stan Wojtka z dnia na dzień się pogarszał. Musiał przejść operację. Już siódmy tydzień przebywa w chińskim szpitalu na oddziale intensywnej terapii. Oddycha za pomocą respiratora. Powikłania doprowadziły do ostrej niewydolności oddechowej. Nie ma to jednak nic wspólnego z zakażeniem koronawirusem.

- Cały czas słyszeliśmy, że jest źle, stan brata się pogarszał - mówi siostra Wojtka. - Ale pojawiło się światełko w tunelu. Dwa dni temu usłyszeliśmy, że stan Wojtka jest ciężki, ale stabilny. Już nie pogarsza się...

Życie Wojtka wciąż jest jednak w niebezpieczeństwie. A pobyt w chińskim szpitalu kosztuje.

- To 10-15 tysięcy zł na dzień - wyjaśnia Ola. - Wszystko zależy od tego, czy trzeba wykonywać jakieś zabiegi, czy nie.

Koszty są tak ogromne, że rodzina musiała zorganizować zbiórkę pieniędzy na leczenie Wojtka Ilkiewicza. Na portalu siepomaga.pl udało się uzbierać już ponad 200 tysięcy złotych. - Wydaje się, że to duża suma, ale te pieniądze są regularnie przesyłane do Chin, by Wojtek mógł być leczony - dodaje Ola. - Te koszty, przede wszystkim rachunek wystawiony przez szpital, rosną w zastraszającym tempie. Boimy się, że zabraknie pieniędzy, by zapłacić kolejny rachunek.

Na miejscu Wojtek może liczyć na pomoc dziewczyny, która jest Chinką i cały czas mu towarzyszy, a także miejscowej Polonii.

- Gdyby nie pandemia… Gdyby kilka dni więcej... Gdyby... - pan Marek, tata Wojtka, nie może zebrać myśli. - Tysiące niewiadomych i nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, które doprowadziły do jednego, tego, że moje dziecko jest w szpitalu tysiące kilometrów od domu, gdzie trwa dramatyczna walka o jego życie.

Teraz najważniejszym celem rodziny Wojtka jest zorganizowanie powrotu do Polski.

- Niestety, brat jest w takim stanie, że żaden samolot nie weźmie go na pokład - twierdzi Ola. Może lecieć jedynie transportem medycznym, specjalistyczną powietrzną karetką. Koszt takiego transportu z Chin to 131 tysięcy euro!

To ogromna suma. Rodzina marynarza nie ma takich pieniędzy. Wierzą jednak, że uda się zebrać fundusze i Wojtek znajdzie się w domu. Pieniądze, choć ogromne, nie są jedynym problemem.

- Są jeszcze te wszystkie sprawy logistyczne, związane z załatwieniem transportu do kraju - mówi Ola. - My na pewno sobie sami z tym nie poradzimy.

W sprawę zaangażowała się Hanna Gil-Piątek, łódzka posłanka Lewicy. Wraz z kolegą z klubu parlamentarnego posłem Andrzejem Szejną interweniowała w sprawie Wojtka Ilkiewicza w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Przyjął ich wiceminister Zjednoczonej Prawicy Piotr Wawrzyk.

- Minister Wawrzyk zdaje się rozumieć powagę sytuacji i mam nadzieję, że uda się nam znaleźć jakieś rozwiązanie - mówi Hanna Gil-Piątek. - To nie jest sprawa polityczna, tylko sprawa życia i zdrowia polskiego obywatela, w której trzeba działać szybko.

Hanna Gil-Piątek wierzy, że uda się pomóc Wojtkowi. - Nie mogę wiele rzeczy zdradzać - powiedziała nam posłanka. -O to mnie proszono. Mamy roboczy kontakt z przedstawicielami Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wierzę, że uda się jak najszybciej przetransportować tego chłopaka do Polski. Prosiłam też, by ambasada pomogła załatwić jedną ważną sprawę. Żeby ojciec mógł objąć kuratelę nad sprawami syna, bo od 7 lipca chłopak znajduje się w śpiączce.

Wyścig z czasem

Ola Hoffer mówi, że jej brat jest w śpiączce, ma podawane bardzo silne leki. Co jakiś czas na krótko jest wybudzany, by można było sprawdzić stan jego zdrowia.

- Wojtek jest jednak na skraju, w każdej chwili może dojść do kolejnego załamania jego stanu zdrowia - twierdzi Ola. - Jako rodzina jesteśmy zupełnie bezsilni. Nie możemy być przy Wojtku, polecieć do niego, zaopiekować się nim. Kontakt z lekarzami, monitorowanie i koordynowanie leczenia na odległość to koszmar. Mało kto mówi tam po angielsku, przez telefon ciężko uzyskać jakąkolwiek informację… Drżymy ze strachu, co przyniesie kolejny dzień, czy nie będzie jeszcze gorszych wieści. Boimy się, bo słyszeliśmy, że koronawirus w Chinach powraca. Boimy się też, że zabraknie pieniędzy na dalsze leczenie brata.

Pomimo dramatycznej sytuacji rodzina Wojtka jest pełna nadziei. - Wojtek jest młodym, wysportowanym człowiekiem, wierzymy, że wygra tę walkę - dodaje Ola. - Zawsze był silny. Wierzymy, że da radę i niedługo go zobaczymy.

Rodzina Wojtka dziękuje też wszystkim za wsparcie finansowe, ale również za słowa otuchy, które napływają z całego kraju.

***

Ola nie zapomni pożegnania z Wojtkiem na lotnisku, gdy wylatywał do China. - Byłam ja, byli rodzice - opowiada Ola. - Wojtek powiedział, żebyśmy się nie martwili. Mówił nam, że niedługo wróci i znów będziemy razem.

Dziś wszyscy wierzą, że te słowa się spełnią i marynarz wróci do zdrowia, do rodziny, do Łodzi. Znów będzie w Polsce i za jakiś czas wyruszy w kolejną podróż.

Wojtkowi można pomóc wpłacając pieniądze na stronie: https://www.siepomaga.pl/wojciech-ilkiewicz

od 7 lat
Wideo

Jak wyprać kurtkę puchową?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki