Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź: pożegnanie Marii Kornatowskiej [ZDJĘCIA i FILM]

Łukasz Kaczyński
Pożegnanie prof. Marii Kornatowskiej
Pożegnanie prof. Marii Kornatowskiej Jakub Pokora
W piątek, o godz. 13.30, na Starym Cmentarzu przy ul. Ogrodowej, Łódź pożegnała prof. Marię Kornatowską, niezwykłą postać, znawczynię filmu, wykładowcę "filmówki". Dla nas wspominali Ją przyjaciele.

Mieczysław Kuźmicki, dyrektor Muzeum Kinematografii w Łodzi:
Wydaje mi się, że znaliśmy się dosyć długo, bo od początku lat osiemdziesiątych XX wieku, przy czym przez ostatni czas nie tylko na stopie służbowej. Maria należała do rady programowej Muzeum Kinematografii i byliśmy dumni, że osoba tej klasy w niej zasiadała. Szkoda, że po śmierci tyle dopiero się mówić o niej chce. Jej miłość do filmów Felliniego i Hasa była powszechnie wiadoma, lecz ona sama była jakby postacią z ich filmów. Jakby z innej epoki, a jednocześnie bardzo z tej naszej. W kinie nie ceniła komercji i tego, co nazywane jest "bieżączką". Interesowała ją przede wszystkim sztuka prawdziwie wielka. Potrafiła określić co jest piękne i warte zaakcentowania. Każdy kontakt z nią dawał poczucie, iż obcuje się z osobą nieprzeciętną, o najwyższych kwalifikacjach, z rzeczywistym i nie wymuszonym autorytetem, jakby właśnie obcowało się z tą sztuką najwyższej klasy. Jednocześnie zmuszała rozmówców, aby dorastali do jej poziomu. Nie wywyższała się jednak, nie pokazywała że wie więcej od nich. Po prostu miało się przy niej poczucie, że czegoś nie warto nie wiedzieć. Stymulowała w rozmówcach tę potrzebę pogłębionej refleksji. Jej obecność podnosiła poziom intelektualny naszego miasta. Swą postawą krytyka filmowego pokazywała, że w tej pracy nie chodzi tylko o pisanie recenzji, ale że trzeba dostrzec objawiające się walory tu i teraz. I jeśli tylko na taki film się trafi, z miejsca go wyeksponować, "dać do wierzenia". Ona to potrafiła. Była dla ludzi filmu recenzentem, ale jednocześnie życzliwym mentorem.

Grzegorz Królikiewicz, reżyser, dokumentalista, wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi:
Z Marysią znaliśmy się 54 lata. Ta znajomość rozpoczęła się wraz z moimi studiami na Uniwersytecie Łódzkim. Zapisałem się wtedy do dyskusyjnego klubu filmowego, prowadzonego przez Janusza Bujacza w dawnym Kinie Gdynia na ulicy Tuwima. To Bujacz po przyjaźni zaprosił Marię Kornatowską, wówczas asystentkę na uniwersytecie, do przygotowywania i prowadzenia wstępów do seansów filmowych. Już wtedy swoimi wstępami Maria bardzo nas wzbogaciła, wiele tłumacząc. Było to piękne zarzewie do późniejszych dyskusji. Później nasze więzi jeszcze bardziej zacieśniły się. Gdy dostałem się do szkoły filmowej w Łodzi, jak dużym zaskoczeniem było dla mnie, że Marysia prowadzi tu zajęcia z kompozycji fabularnej scenariusza. Oczywiście zapisałem się na nie. To była niezwykła mieszanka gry wyobraźni i podstaw warsztatu filmowego. Rodziły się tam wielkie dyskusje wzmagane falami inwencji. Maria była dla nas opiekunką i współtowarzyszką jednocześnie. Piękne chwile. Później zaproponowała mi, abyśmy przeszli na "ty". "Wiesz dlaczego tak dobrze się dogadujemy?" - zapytała. "Zorientowałam się, że jesteśmy zodiakalnymi bliźniętami. Dwoje bliźniąt wędrujących po wszechświecie". Z podobnym, szalonym poczuciem humoru funkcjonowała nasze więź przez lata. Była promotorką mojej pracy magisterskiej pod tytułem "Przestrzeń filmowa poza kadrem", interesowała się kinem Wojciecha Jerzego Hasa i inicjowała wiele wydarzeń jemu poświęconych. Has cenił ją bardzo. Wspomagała go również psychicznie. To była prawdziwa kobieta z klasą, z wielką moralną odwagą. Myślę, że prezentowała typ człowieka, który musi dziś narastać, jakoś musi się powielać. Dwa tygodnie temu na festiwalu Dwa Brzegi w Kazimierzu wygłosiła prelekcje o neorealistycznym kinie włoskim oraz kolejną podczas mojej retrospektywy. Była w pełni sił umysłowych. Była największym, najbardziej utalentowanym polskim specjalistą od interpretacji Felliniego. Wierzę, że odeszła lekko, bo wśród przyjaciół.
Mariusz Grzegorzek, reżyser teatralny i filmowy, wykładowca PWSFTviT w Łodzi:
Bardzo szybko pojawiła się w związku z osobą Marii duża ilość różnego rodzaju etykietek. Pewnie duża ich część jest bardzo trafna. Dla mnie jest najistotniejsze, że w tych naszych czasach zniszczonych hierarchii wartości i zachwianych jakości, w których twórca przygotowując film już musi myśleć o nim jak o produkcie, który ma się sprzedać, Maria była od początku wyznacznikiem sensów i jakości. Za nią szło to przekonanie, że sztuka może zbawiać i naprawiać człowieka i świat. Przekonanie, które dziś, gdy do kina chodzi się najczęściej w przekonaniu, że jest to dobra forma relaksu, wielu może wydać się pretensjonalne. Kino i cała sztuka stawała się przy i dzięki Marii rodzajem podróży przez labirynt znaczeń, jakąś migotliwą tajemnicą, której dotykanie, a przez to i mówienie o niej, wymaga odpowiedzialności. W szkole filmowej ukazywała nam film jako meandryczną strukturę, o której większość dzisiejszych reżyserów nie ma pojęcia, śledziła tropy i wątki. Śmiało można powiedzieć, że była przedstawicielem bohemy, co widać po stylu jej życia, po tym co preferowała, co nosiła. To wszystko wybijało ją ponad przeciętność. Dziś króluje styl: jeans + adidasy + t-shirt, a Maria pokazywała, że można jednak inaczej, że jest pewien gust - niewymuszony, bezpretensjonalny, emanujący indywidualnością w dobrym rozumieniu tego słowa. W każdej dziedzinie życia, Indywidualność i czerpanie z siebie jak ze źródła, taka była Maria. Realizowała własne ideały i wierna była własnym zasadom. Wykazywała się przy tym niezwykłą żywotnością. Znaliśmy się od połowy lat 80. i mam dziś takie dziwne przeczucie, które nie bardzo wiem w jaki sposób zwerbalizować. Nie należę do ludzi, którzy lubią tragizować i mówić, że "skończyła się jakaś epoka". A jednak o czymś takim jak poczucie pustki, której nikt nie wypełni i którą przeczuwam raczej niż czuję mogę mówić. Myślę, że za miesiąc będzie ono jeszcze bardziej dojmujące. Wtedy gdy okaże się, że nie ma z kim omówić pewnych spraw, poplotkować, porozmawiać o filmach i o tym dlaczego są do niczego, albo o takich filmach jak "Ciche światło" Carlosa Raydegasa, o którym niemal nikt nie wie, że został nakręcony, a ona od razu go odnalazła i potrafiła wykazać jego wartość. Odejście Marii to dla nas wszystkich bolesna pigułka. Uświadamia nam, że nie mamy już 20 lat i znajdujemy się na etapie, że żegnamy się z wieloma bliskimi i dalszymi ludźmi.

Elżbieta Czarnecka, Muzeum Kinematografii, prezes Stowarzyszenia Miłośników off Kultury SmoK:
Wszyscy dziś mówią, że znali Marię Kornatowska, że byli jej przyjaciółmi. Ja nie byłam, choć znałyśmy się. Byłam zafascynowana osobowością tego barwnego motyla, który przyleciał do Łodzi. W Marii Kornatowskiej na pewno uderzał jej nieprawdopodobny dystans do rzeczywistości. Nie wszyscy wiedzą, ale pomimo iż była częstym gościem w telewizji, jako gość, krytyk filmowy, nie tylko u Grażyny Torbickiej, nie miała w domu telewizora. Mówiła, że wszystko czego potrzebuje, daje jej radio i kino, w którym tak często bywała. Ceniła twórczość Grzegorza Królikiewicza, jak i jego osobowość. Jej obecność na wszelkiego rodzaju spotkaniach, wernisażach, premierach, koktajlach łódzkiej elity intelektualnej, była dla gospodarza i wszystkich zebranych wielką nobilitacją. Miała wyraźny podział ludzi na tych, których lubiła, i tych, których niekoniecznie darzyła uczuciem. Nie prowadziła spotkań ze wszystkimi polskich filmowcami, miała swoje antypatie. Ona była tą elitą. Bardzo walczyła o pamiątkową gwiazdę dla popularnej aktorki teatralnej i filmowej Elżbiety Czyżewskiej. Nie udało się jej. Elżbieta zmarła, Marii również już nie ma wśród nas.
Zdzisław Jaskuła, poeta, tłumacz, dyrektor Teatru Nowego im. K. Dejmka w Łodzi:
Wszystko, co można powiedzieć o Marii, wydaje się jakieś niepełne, kalekie. Bo Maria była osobą niezwykłą, pełną paradoksów, żywym przykładem barokowej "jedności w różnorodności". Otwarta, chłonąca świat i ludzi, a jednocześnie gdzieś aż po śmierć skrywająca swoje tajemnice. Chłodna intelektualistka i czuła, emanująca ciepłem przyjaciółka. Racjonalistka rozprawiająca trzeźwo o rzeczywistości, polityce, życiu społecznym, a zarazem wielbicielka magii, kabały i wszystkiego, co ezoteryczne, metafizyczne. Silna osobowościowo, a jednocześnie zdawała się być krucha jak porcelana. Głosiła pochwałę sztuki wysokiej, a zarazem fascynowała się kiczem, tym, co jarmarczne. Pod tym względem była jakby wyjęta z filmów swojego ukochanego reżysera, Felliniego, "poety kamery", jak go zwała. I te sprzeczności przejawiały się we wszystkim, w sposobie mówienia, noszenia się, w gestykulacji, ale też w języku, stylu tekstów. A był to styl niepodrabialny. Kiedy swego czasu zaczęła pisywać w łódzkich "Odgłosach" pod wdzięcznym pseudonimem Gerberówna, dziwiła się, że przyjaciele szybko ten pseudonim rozszyfrowali. Bo zdradzał ją język, poetyka tych artykułów, ich ukryte znaczenia, subtelna ironia, skłonność do dygresji i wyrafinowana, inwersyjna składnia. Bywały wieczory, kiedy samej Marii czytywałem na głos jej teksty, zwłaszcza z książki "Eros i film", której język jest pełen podskórnego humoru, biorącego się z delikatnie zaznaczanego tu i ówdzie dystansu wobec tytułowej problematyki. Zaśmiewaliśmy się przy tym do łez. Poznaliśmy się w roku 1974, połączyła nas wtedy miłość do Pienin. Od samego początku, niezmiennie Maria wydawała się jakoś ponadczasowa, bez wieku, który zresztą po kobiecemu (bo była arcykobieca!) ukrywała nawet przed najbliższymi przyjaciółmi. Zawsze wydawała się taka sama i wydawało się, że zawsze będzie trwała jako stała cząstka tego świata. I pewnie dlatego jej nieobecność tak trudno sobie wyobrazić. Swoją osobowością wpisywała się na stałe w pejzaż wewnętrzny każdego, kto się z nią spotkał, ale również w pejzaż tego miasta. Zawsze gdzieś można było ją spotkać, a to w jakiejś kawiarni na Pietrynie, a to na zakupach, a to na licznych imprezach, bo była aktywną uczestniczką życia kulturalnego. Studenci uwielbiali ją, ze względu na jej erudycję i wiedzę, na osobowość, jak i z powodu życzliwości, jaką ich darzyła. Film był jej życiem, jej życiową pasją, ale kino polskie w ostatnich latach stało się też przyczyną troski. Uważała, że jest teraz miałkie, wtórne wobec zachodnich, komercyjnych wzorców. Mówiła często, że współczesny polski teatr i polska literatura, poezja pozostawiły w ostatnich latach nasz film w tyle, że bardziej związane są z życiem, umiejętniej go dotykają i z większym artyzmem na nie reagują. Kontakt z nią zawsze mnie nieco onieśmielał. Słuchając jej, człowiek po prostu czuł się troszkę głupszy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki