Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Absolwent łódzkiej AHE przejechał motocyklem przez Himalaje

Jacek Losik
Jakub Przywara, absolwent Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi, pokonał na motocyklu jedną z najbardziej niebezpiecznych dróg świata. Jechał z Manali do Leh (Indie)

Skąd pomysł na tak ekstremalną podróż?

To była spontaniczna decyzja. Spotkaliśmy się pewnego dnia z kolegą i zaczęliśmy rozmawiać o najniebezpieczniejszych trasach na świecie. Obaj widzieliśmy ten sam film dokumentalny na ten temat. Im dłużej trwała rozmowa, tym bardziej się nakręcaliśmy na pomysł, żeby przejechać jedną z nich. Dzień później zaczęły się przygotowania.

Dlaczego akurat Indie? Pewnie w filmie była też mowa o kilku innych trasach.

Tak, między innymi o „drodze śmierci” w Boliwii oraz o drodze R504 w Rosji. Wybraliśmy jednak Indie, bo chcieliśmy też zobaczyć wielokulturowość, z której znany jest ten kraj. Ponadto przez to, że droga z Manali do Leh w Himalajach jest jedną z najwyżej położonych na świecie. Chcieliśmy ją pokonać.

Wróćmy do przygotowań, o których Pan zaczął mówić. Na czym polegały i jak długo trwały?

Organizowanie tego kalibru wypraw trzeba zacząć wiele miesięcy wcześniej. My zaczęliśmy ponad rok przed wylotem z Polski. Postawiliśmy przede wszystkim na przygotowanie fizyczne. Długodystansowe biegi, pływanie oraz nurkowanie bez butli z tlenem. Generalnie wszystko, co mogło nas przygotować do warunków panujących kilka tysięcy metrów nad poziomem morza, gdzie jest mało tlenu i trudno się oddycha. Do tego zmieniliśmy swoją dietę na wegetariańską. To był dobry ruch, bo w Indiach chyba tylko raz mieliśmy okazję zjeść mięso.

A szczepienia?

Konsultacja z lekarzem to podstawa. Trzeba zaszczepić się między innymi przeciw durowi brzusznemu. Do tego, dowiedzieliśmy się czego nie jeść i nie pić. Chodzi przede wszystkim o: nieprzegotowaną wodę, surowe warzywa i owoce.

Jaki był wasz pierwszy przystanek w Indiach?

Delhi. Polecieliśmy tam z Warszawy z przesiadką w Dubaju.

Pierwsze wrażenia?

Duchota i kompletnie inna kultura. Na przykład na lotnisku wszędzie były dywany. Ogólnie, z perspektywy europejczyka, wszystko wygląda chaotycznie. Zwłaszcza ruch uliczny. To wygląda tak, jakby nie obowiązywały żadne przepisy. Jazda na czerwonym świetle to norma. Trudno było nam się na przykład przełamać, żeby przejść przez jezdnię. Jeden Hindus poinstruował nas, że przede wszystkim trzeba iść zdecydowanym krokiem, stałym tempem i się, broń Boże, nie zatrzymywać. Chodzi o to, że kierowcy wtedy wymierzą jak ominąć pieszego. Na początku to było bardzo stresujące, ale można w miarę szybko przywyknąć. Długo jednak w Delhi nie byliśmy. Do Manali, głównego celu wyprawy, pojechaliśmy kilka dni później.

Od razu wyruszyliście na trasę?

Nie. Daliśmy sobie trzy dni na aklimatyzację. Mieliśmy jechać przełęczami, które leżą ponad pięć tysięcy metrów nad poziomem morza. Manali leży natomiast blisko dwa tysiące metrów nad poziomem morza, więc to dobre miejsce, aby się przygotować do tych warunków. Do tego doszło załatwianie koniecznych pozwoleń na przejazd.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE...

Potrzebne są pozwolenia?

Tak. Trzeba podać choćby cel podróży, czy przybliżoną trasę przejazdu. Trasa ma 480 kilometrów, z czego ekstremalnie trudna jest na odcinku o długości około 300 kilometrów. Warto też wspomnieć, że zimą ta droga jest zamknięta. Otwarta jest tylko kilka miesięcy w roku.

Dlaczego droga jest uważana za jedną z najtrudniejszych na świecie?

Najtrudniejsze do zniesienia jest ciśnienie. Łatwo na przykład o zawroty głowy. Do tego droga jest głównie kamienista, asfalt jest rzadkością. Bardzo często osuwa się też ziemia. Wtedy wstrzymywany jest ruch, aż do momentu, gdy przyjeżdżają robotnicy, którzy ją naprawiają. Wielokrotnie byliśmy świadkami takiej sytuacji. Do tego miejscami jest tam ekstremalnie wąsko. Uprzedzano nas o tym już w Manali, dlatego wybraliśmy motocykle, które wypożyczyliśmy na miejscu.

Po długich przygotowaniach w końcu wyruszacie. Było tak, jak oczekiwaliście?

Było mnóstwo rzeczy, które nas zaskoczyły. Przede wszystkim, to jak ludzie radzą sobie w miejscowościach, które leżą na tej trasie. Jechaliśmy trzy dni, nocowaliśmy w dwóch miejscach. Jednym z nich była miejscowość Jispa. Zero telefonów, w dodatku akurat nie było prądu. Weszliśmy wieczorem do baru i okazało się, że są tam same kobiety. Dowiedzieliśmy się, że mężczyźni na kilka tygodni wyszli paść zwierzęta. Panie radziły sobie same.

Jaka jest mentalność tych ludzi?

Są bardzo życzliwi. Aż wierzyć się nie chce, że można takim zaufaniem obdarzyć kogoś, kogo widzi się pierwszy raz. Oni są w stanie pokazać wszystko, nawet najcenniejsze rzeczy, które posiadają.

Sama droga była faktycznie tak ciężka?

Ogromne. Himalaje trzeba zobaczyć, nie można tego opisać. Wiele było też strachu. Spory ruch, wąsko, przepaście. I notoryczny brak tlenu. Na szczęście udało się, dotarliśmy do Leh. W drugą stronę wróciliśmy autobusem. Później jeszcze odwiedziliśmy między innymi Bombaj. Do Polski wróciliśmy pięciu tygodniach.

Jakie plany na przyszłość?

Chcemy z kolegą przejechać całe Pomorze i dokładnie je opisać. Ruszamy w przyszłym roku.

Pomorze? Spodziewałem się jakiegoś egzotycznego kraju.

Może wydaje się to dziwne. Po powrocie pojechaliśmy jednak do Władysławowa i zachwyciliśmy się polskim morzem. Jak to się mówi, cudze chwalicie, swego nie znacie. Naprawdę nie mamy się czego wstydzić.

Wydarzenia tygodnia w Łódzkiem. Przegląd wydarzeń 22-28 sierpnia 2016 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki