Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widowisko „Ander-Sen” w Teatrze Pinokio w Łodzi: Baśnienie

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Już dawno przekonaliśmy się, że baśń straciła cukierkowe kolory Disneya, a dzieciom wcale nie śnią się wyłącznie pogodne sny. A przecież baśnie Hansa Christiana Andersena to mrok nad mrokami...

Najnowsza premiera łódzkiego Teatru Pinokio - spektakl „Ander-Sen” Bronisława Maja, zainspirowany „Baśniami” Hansa Christiana Andersena - jest propozycją na tyle intrygującą, poetycką, plastycznie piękną, iż porwała również samych realizatorów. Przedstawienie powolutku, długim wstępem się rozpoczyna i ma fragmenty „rozciągnięte” do granic wytrzymałości, z których urodą twórcom trudno się było rozstać. Niełatwy spektakl wymaga więc dodatkowego, percepcyjnego wysiłku od widzów - szczególnie, podejrzewam, tych najmłodszych - kiedy to niepokojący klimat został nabudowany, wypełnił przestrzeń, sięgnął punktu kulminacyjnego, aż pozwala się mu prysnąć, wystraszonemu odgłosami wiercenia się w fotelach. Ukrócenie celebracji niektórych sekwencji mogłoby, moim zdaniem, skuteczniej utrzymać i mniej cierpliwego odbiorcę nie tylko w zachwycie, ale i napięciu...

Nie zmienia to jednak faktu, że w „Pinokiu” powstał spektakl wyjątkowy, mądry, zaskakujący, nieobojętny, zapraszający widza głęboko w świat teatralnej magii. Co więcej, autor scenariusza Bronisław Maj, reżyser Tomasz Kaczorowski i Łukasz Bzura, od którego pochodzi koncepcja przedsięwzięcia, wykorzystawszy wątki znanych utworów Andersena pokusili się o ich świeżą interpretację oraz zbudowanie nowej, spójnej, poruszającej narracji i fantastyczno-filozoficznego uniwersum. Kryjąc się zaś za umieszczeniem opowieści w aurze snu, mogli doprowadzić całość do ważnego i jakże współczesnego przesłania, że przy łatwości mieszania „realu” z rzeczywistością baśniową (wirtualną?) dobrze je rozdzielać, by nie tylko zobaczyć czy wyśnić, ale i przeżyć.

Uczestniczymy więc trochę w „Dziadach” dla dzieci i rodziców, opatrzonych poetyką inspirowaną twórczością Tima Burtona, trochę w „smętarzowym” świecie grozy Stephena Kinga, a trochę w wydaniu „Baśni” Andersena, które ilustrowali raczej Janusz Stanny, Andrzej Strumiłło i Jerzy Jaworowski niż Jan Marcin Szancer. Z tchnieniem siły poezji i wrażliwości, z szacunkiem dla mocy słowa, ze smakiem i ostrożnością, ale bez taryfy ulgowej, a przede wszystkim bez taniej zgrywy prowadzi się nas tu przez ścieżki cierpienia i fatalizmu, których u Andersena nie brakuje. Tu wcale nie jest oczywiste, że wszystko musi się dobrze skończyć, że zło zostanie pokonane, a ciemna strona nas samych ulegnie słonecznej. Zarazem - i to należy do największych walorów tej inscenizacji - stawia się sprawę prosto: ratunek niesie nie magiczna moc, dzielny różdżką czarodziej czy stylizowany na starożytność zestaw zaklęć, lecz to, co wypielęgnujemy w sobie. Gotowość do pokonywania przeciwności, otwartość, zdolność do miłości, prawda i opanowanie, spokój wywiedziony z wiary w swoje możliwości. Można to uznać za odkrycia banalne, ale tak postawiona kwestia, w widowisku dla młodego widza, w świecie, który zawierzamy fantazjom i wymyślonym bohaterom, ma swój intensywny wydźwięk, staje się początkiem drogi, ku spełnionej dorosłości.

Wielowarstwowość spektaklu podkreśla użycie wielu technik teatralnych: od żywego planu, przez animowane lalki, po teatr cieni. W scenicznym śnieniu płynnie zmieniają się stylistyka, ale i konstrukcja przestrzeni (aktorzy pojawiają się m.in. na widowni), proporcje postaci, dramaturgia poszczególnych scen. Senno-liryczną (ale i zatrważającą) tonację spektaklu dopełniają znakomita, dopracowana w drobiazgach scenografia i efektowne, symboliczne kostiumy (Justyna Bernadetta Banasiak) oraz zawłaszczająca, mająca charakterystyczny nerw muzyka (Miłosz Sienkiewicz). Całą tę teatralną machinę precyzyjnie uruchamia skupiony, świetnie śpiewający zespół aktorski (Łukasz Batko, Krzysztof Ciesielski, Danuta Kołaczek, Małgorzata Krawczenko, Żaneta Małkowska, Piotr Osak, Anna Sztuder-Mieszek, Natalia Wieciech).

Dzięki pierwszorzędnemu, nieoczywistemu tekstowi Bronisława Maja łódzki spektakl to również niezwykła lekcja melodii i brzmienia języka polskiego, jego niebagatelnych możliwości. Poznawszy go, bawiąc się nim, możemy tworzyć własne baśnie - to duże lepsze niż uleganie otaczającym nas „gotowcom” myślenia.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki