Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Winny śmierci jest tylko jeden

Wiesław Pierzchała
W miejscu, w którym Marciusz Moroń został potrącony, w listopadzie 2009 roku postawiono pomnik Duch Roweru.
W miejscu, w którym Marciusz Moroń został potrącony, w listopadzie 2009 roku postawiono pomnik Duch Roweru. archiwum
Głośna sprawa tragicznego wypadku łódzkiego poety i artysty Marciusza Moronia, który zginął, potrącony przez pijanego kierowcę, znajdzie swój epilog w sądzie. Nie zanosiło się na to, bo prokuratura pierwotnie umorzyła dochodzenie. Śledczy długo nie mogli ustalić, kto siedział za kierownicą poloneza trucka, który staranował Marciusza. Sprawca wypadku mógł czuć się bezkarny.

Zbulwersowana rodzina tragicznie zmarłego artysty nie odpuściła. Poprosiła o pomoc adwokata, a ten skierował zażalenie na decyzję prokuratury. Pomogło. Rozpoczęło się nowe dochodzenie, które zakończyło się aktem oskarżenia, skierowanym niedawno do Sądu Rejonowego w Łodzi.

- Bardzo się cieszę z takiego obrotu sprawy. Od dawna zabiegałam o to, aby pijany sprawca wypadku został zidentyfikowany i postawiony przed sądem. Zażalenie, sporządzone przez mojego pełnomocnika, okazało się skuteczne - zaznacza matka artysty Barbara Moroń, która przebywa w Stanach Zjednoczonych i tam odebrała pomyślną nowinę. Dzień, w którym straciła syna, do końca życia pozostanie w jej pamięci.

Był 19 sierpnia 2008 roku. Ulica Srebrzyńska, w pobliżu Starego Cmentarza, w Łodzi. Po chodniku, wzdłuż muru cmentarnego, jedzie 39-letni Marciusz Moroń, aktor i wokalista, autor wierszy i scenariuszy, absolwent psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Cieszy się, że wkrótce wyjeżdża do Izraela. Nagle uliczny szum rozdziera pisk hamulców i głuchy huk. Potem zapada cisza. Na ulicy stoi polonez truck z pogniecioną karoserią. Obok leżą elementy roweru i zakrwawiony Marciusz. Jest ciężko ranny. Karetka odwozi go do szpitala, w którym umiera następnego dnia.

Policja szybka ustala przebieg zdarzeń. Kierowca poloneza chciał wyprzedzać inne auto. Samochód wpadł w poślizg, zjechał na pobocze, uderzył w drzewo i Marciusza. Z poloneza wypada dwóch mężczyzn. Obaj są pod wpływem alkoholu. 27-letni Dominik K. ma 0,6 prom. alkoholu w wydychanym powietrzu. Jego kolega Stanisław K. - 1,8 prom. alkoholu. Jeden z nich jest winny śmierci artysty.

Sprawa trafiła do prokuratury. Wydawało się, że jest banalnie prosta, ale... Okazało się, że śledczy nie są w stanie sporządzić aktu oskarżenia. Tuż po wypadku Dominik K. i Stanisław K. na poczekaniu wymyślili historyjkę o tajemniczym trzecim mężczyźnie, który rzekomo kierował samochodem i zaraz po wypadku uciekł. Dominik K. i Stanisław K. szybko zrezygnowali z opowiadania tej bajeczki. Było zbyt wielu świadków wypadku. Wpadli na inny pomysł - żaden nie przyznawał się, że siedział za kierownicą. Przeciwnie, zrzucali winę jeden na drugiego. Prokurator znalazł się w kropce, bo podczas wypadku obaj wypadli przez te same boczne drzwi.

Wprawdzie polonez należał do ojca Dominika K., ale to nic nie znaczyło. Z ustaleń śledztwa wynikało, że Dominik K. i Stanisław K., jeżdżąc do prac remontowych, na zmianę kierowali autem. Świadkowie sugerowali, że to raczej Dominik siedział za kierownicą, ale ostatecznych dowodów brakowało.

- Sprawa była bardzo skomplikowana - mówi Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi. - Świadkowie do końca nie widzieli, kto prowadził samochód. Na kierownicy były odciski palców, ale niepełne i niemożliwe do identyfikacji. Biegły sądowy, który dokonywał oględzin, nie był w stanie ustalić, kto siedział za kierownicą.

Badanie śladów DNA, zebranych w samochodzie, zakończyło się fiaskiem. Okazało się, że materiału genetycznego, znalezionego w polonezie na fotelu, drzwiach i drążku zmiany biegów jest zbyt mało, aby dokonać skutecznego badania.
W tej sytuacja w grudniu 2008 roku prokuratura umorzyła śledztwo "z powodu niewykrycia sprawcy". Z decyzją tą nie pogodziła się Barbara Moroń. Doznała wstrząsu. Nie mogła uwierzyć, że w XXI wieku, przy tak dużych możliwościach technicznych, nie można ustalić sprawcy śmiertelnego wypadku drogowego. Wypadku, w którym zginął jej ukochany syn.

- Mam świadomość, że ukaranie winnego nie przyniesie mi żadnej ulgi. Nie jestem jedyną osobą, która straciła bliskich w wypadku. Ale kierowca poloneza, który śmiertelnie zranił Marciusza, był pod wpływem alkoholu. To jego nieodpowiedzialność, a nie przyczyny losowe, doprowadziła do wypadku - mówiła wówczas matka zmarłego poety.

Jej pełnomocnik złożył zażalenie na decyzję o umorzeniu postępowania. Szefowie Prokuratury Rejonowej Łódź-Polesie zdecydowali o przeprowadzeniu postępowania od nowa.

- Jeszcze raz przesłuchano świadków i powołano kolejnych biegłych: sądowego i z zakresu ruchu drogowego, który doszedł do wniosku, że polonezem kierował Dominik K. - opowiada Krzysztof Kopania. - Aby się jednak upewnić, poprosiliśmy o pomoc ekspertów Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Sehna w Krakowie, którzy po wykonaniu analizy ruchowo-przestrzennej też doszli do wniosku, że za kierownicą siedział Dominik K.

Podczas tej analizy eksperci zbadali, gdzie obaj mężczyźni po wypadnięciu z samochodu powinni się znajdować i jakich powinni doznać obrażeń. Po kolejnej analizie zebranego materiału dowodowego, śledczy skierowali do sądu akt oskarżenia, w którym Dominikowi K. zarzucili spowodowanie pod wpływem alkoholu wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Grozi mu do 12 lat więzienia.

Marciusz Moroń ukończył nie tylko psychologię, lecz także studium scenariuszowe w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Zasłynął jako poeta. Swoje wiersze publikował m.in. w "Tyglu Kultury". Został zauważony przez krytyków. Miał grono swoich stałych czytelników. Otrzymał nominację do nagrody głównej w konkursie im. Jacka Bierezina, znanego, wywodzącego się z Łodzi poety. Działał w Kole Młodych przy łódzkim oddziale Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Jako aktor zagrał epizod w filmie "Z odzysku" w reżyserii Sławomira Fabickiego. Marciusz także śpiewał, grał na gitarze, a nawet prowadził zajęcia z jogi. - Był urodzonym artystą - wspominają jego znajomi. Spoczął na cmentarzu na Chojnach. Na jego grobie zawsze pali się świeczka.

W miejscu, w którym Marciusz został potrącony, przy bramie Starego Cmentarza, na początku listopada 2009 roku stanął pomnik Duch Roweru. Pomysłodawcą był Wojciech Makowski z Fundacji Fenomen. Uczestnicy uroczystości wystąpili z apelem, aby poprawić bezpieczeństwo na polskich, wyjątkowo niebezpiecznych, drogach.

***
Do podobnej sytuacji doszło w czerwcu br. Na drodze krajowej koło Bobolic na Pomorzu pijany kierowca nissana postanowił wyprzedzić inny samochód i zderzył się z jadącą z naprzeciwka toyotą, którą podróżowała trzyosobowa rodzina, jadąca z Łodzi nad morze: babcia, dziadek i pięcioletni wnuczek. Mężczyzna zginął. Z początku nie było wiadomo, kto kierował nissanem, bowiem jadący nim dwaj pijani mężczyźni zaprzeczali, że siedzieli za kierownicą. Byli to Piotr S. i Łukasz K. Obaj byli pijani. Mieli po dwa promile alkoholu. Jednak prokuratura ustaliła, że kierowcą nissana i sprawcą wypadku był Piotr S.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki