Zbulwersowana rodzina tragicznie zmarłego artysty nie odpuściła. Poprosiła o pomoc adwokata, a ten skierował zażalenie na decyzję prokuratury. Pomogło. Rozpoczęło się nowe dochodzenie, które zakończyło się aktem oskarżenia, skierowanym niedawno do Sądu Rejonowego w Łodzi.
- Bardzo się cieszę z takiego obrotu sprawy. Od dawna zabiegałam o to, aby pijany sprawca wypadku został zidentyfikowany i postawiony przed sądem. Zażalenie, sporządzone przez mojego pełnomocnika, okazało się skuteczne - zaznacza matka artysty Barbara Moroń, która przebywa w Stanach Zjednoczonych i tam odebrała pomyślną nowinę. Dzień, w którym straciła syna, do końca życia pozostanie w jej pamięci.
Był 19 sierpnia 2008 roku. Ulica Srebrzyńska, w pobliżu Starego Cmentarza, w Łodzi. Po chodniku, wzdłuż muru cmentarnego, jedzie 39-letni Marciusz Moroń, aktor i wokalista, autor wierszy i scenariuszy, absolwent psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Cieszy się, że wkrótce wyjeżdża do Izraela. Nagle uliczny szum rozdziera pisk hamulców i głuchy huk. Potem zapada cisza. Na ulicy stoi polonez truck z pogniecioną karoserią. Obok leżą elementy roweru i zakrwawiony Marciusz. Jest ciężko ranny. Karetka odwozi go do szpitala, w którym umiera następnego dnia.
Policja szybka ustala przebieg zdarzeń. Kierowca poloneza chciał wyprzedzać inne auto. Samochód wpadł w poślizg, zjechał na pobocze, uderzył w drzewo i Marciusza. Z poloneza wypada dwóch mężczyzn. Obaj są pod wpływem alkoholu. 27-letni Dominik K. ma 0,6 prom. alkoholu w wydychanym powietrzu. Jego kolega Stanisław K. - 1,8 prom. alkoholu. Jeden z nich jest winny śmierci artysty.
Sprawa trafiła do prokuratury. Wydawało się, że jest banalnie prosta, ale... Okazało się, że śledczy nie są w stanie sporządzić aktu oskarżenia. Tuż po wypadku Dominik K. i Stanisław K. na poczekaniu wymyślili historyjkę o tajemniczym trzecim mężczyźnie, który rzekomo kierował samochodem i zaraz po wypadku uciekł. Dominik K. i Stanisław K. szybko zrezygnowali z opowiadania tej bajeczki. Było zbyt wielu świadków wypadku. Wpadli na inny pomysł - żaden nie przyznawał się, że siedział za kierownicą. Przeciwnie, zrzucali winę jeden na drugiego. Prokurator znalazł się w kropce, bo podczas wypadku obaj wypadli przez te same boczne drzwi.
Wprawdzie polonez należał do ojca Dominika K., ale to nic nie znaczyło. Z ustaleń śledztwa wynikało, że Dominik K. i Stanisław K., jeżdżąc do prac remontowych, na zmianę kierowali autem. Świadkowie sugerowali, że to raczej Dominik siedział za kierownicą, ale ostatecznych dowodów brakowało.
- Sprawa była bardzo skomplikowana - mówi Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi. - Świadkowie do końca nie widzieli, kto prowadził samochód. Na kierownicy były odciski palców, ale niepełne i niemożliwe do identyfikacji. Biegły sądowy, który dokonywał oględzin, nie był w stanie ustalić, kto siedział za kierownicą.
Badanie śladów DNA, zebranych w samochodzie, zakończyło się fiaskiem. Okazało się, że materiału genetycznego, znalezionego w polonezie na fotelu, drzwiach i drążku zmiany biegów jest zbyt mało, aby dokonać skutecznego badania.
W tej sytuacja w grudniu 2008 roku prokuratura umorzyła śledztwo "z powodu niewykrycia sprawcy". Z decyzją tą nie pogodziła się Barbara Moroń. Doznała wstrząsu. Nie mogła uwierzyć, że w XXI wieku, przy tak dużych możliwościach technicznych, nie można ustalić sprawcy śmiertelnego wypadku drogowego. Wypadku, w którym zginął jej ukochany syn.
- Mam świadomość, że ukaranie winnego nie przyniesie mi żadnej ulgi. Nie jestem jedyną osobą, która straciła bliskich w wypadku. Ale kierowca poloneza, który śmiertelnie zranił Marciusza, był pod wpływem alkoholu. To jego nieodpowiedzialność, a nie przyczyny losowe, doprowadziła do wypadku - mówiła wówczas matka zmarłego poety.
Jej pełnomocnik złożył zażalenie na decyzję o umorzeniu postępowania. Szefowie Prokuratury Rejonowej Łódź-Polesie zdecydowali o przeprowadzeniu postępowania od nowa.
- Jeszcze raz przesłuchano świadków i powołano kolejnych biegłych: sądowego i z zakresu ruchu drogowego, który doszedł do wniosku, że polonezem kierował Dominik K. - opowiada Krzysztof Kopania. - Aby się jednak upewnić, poprosiliśmy o pomoc ekspertów Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Sehna w Krakowie, którzy po wykonaniu analizy ruchowo-przestrzennej też doszli do wniosku, że za kierownicą siedział Dominik K.
Podczas tej analizy eksperci zbadali, gdzie obaj mężczyźni po wypadnięciu z samochodu powinni się znajdować i jakich powinni doznać obrażeń. Po kolejnej analizie zebranego materiału dowodowego, śledczy skierowali do sądu akt oskarżenia, w którym Dominikowi K. zarzucili spowodowanie pod wpływem alkoholu wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Grozi mu do 12 lat więzienia.
Marciusz Moroń ukończył nie tylko psychologię, lecz także studium scenariuszowe w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Zasłynął jako poeta. Swoje wiersze publikował m.in. w "Tyglu Kultury". Został zauważony przez krytyków. Miał grono swoich stałych czytelników. Otrzymał nominację do nagrody głównej w konkursie im. Jacka Bierezina, znanego, wywodzącego się z Łodzi poety. Działał w Kole Młodych przy łódzkim oddziale Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Jako aktor zagrał epizod w filmie "Z odzysku" w reżyserii Sławomira Fabickiego. Marciusz także śpiewał, grał na gitarze, a nawet prowadził zajęcia z jogi. - Był urodzonym artystą - wspominają jego znajomi. Spoczął na cmentarzu na Chojnach. Na jego grobie zawsze pali się świeczka.
W miejscu, w którym Marciusz został potrącony, przy bramie Starego Cmentarza, na początku listopada 2009 roku stanął pomnik Duch Roweru. Pomysłodawcą był Wojciech Makowski z Fundacji Fenomen. Uczestnicy uroczystości wystąpili z apelem, aby poprawić bezpieczeństwo na polskich, wyjątkowo niebezpiecznych, drogach.
***
Do podobnej sytuacji doszło w czerwcu br. Na drodze krajowej koło Bobolic na Pomorzu pijany kierowca nissana postanowił wyprzedzić inny samochód i zderzył się z jadącą z naprzeciwka toyotą, którą podróżowała trzyosobowa rodzina, jadąca z Łodzi nad morze: babcia, dziadek i pięcioletni wnuczek. Mężczyzna zginął. Z początku nie było wiadomo, kto kierował nissanem, bowiem jadący nim dwaj pijani mężczyźni zaprzeczali, że siedzieli za kierownicą. Byli to Piotr S. i Łukasz K. Obaj byli pijani. Mieli po dwa promile alkoholu. Jednak prokuratura ustaliła, że kierowcą nissana i sprawcą wypadku był Piotr S.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?