Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

władca osobiście dopilnuje każdej gminy

Witold Głowacki
archiwum
Roma locuta - causa finita. Augustyńska zasada obrazująca dogmat nieomylności papieża znajduje dzisiaj stałe zastosowanie także w polskiej polityce.

Przypadek szefa sopockiego koła PO zgromionego przez samego premiera za poparcie udzielone na szczeblu przecież zaledwie gminnym kontrowersyjnemu Jackowi Karnowskiemu staje się na to kolejnym dowodem. I włącza się w długi szereg z pozoru gatunkowo rozmaitych, lecz w gruncie rzeczy dość podobnych przypadków - u którego początku widać postacie Zyty Gilowskiej i Ludwika Dorna, w środku Jana Rokity, a na końcu twarze Grzegorza Schetyny i Marka Migalskiego. Na tej liście nie znajdą się jedynie osoby ukarane za partyjną niesubordynację. Tym co łączy wszystkich na niej obecnych jest fakt, że nie zdawali sobie sprawy z tego, że w polskim życiu partyjnym nie ma już miejsca na jakiekolwiek przypadki samodzielności. Bo samodzielność może istnieć w nim istnieć właściwie tylko jako pozór. By jednak rolę "samodzielnego" choćby odgrywać, trzeba najpierw skonsultować się z górą lub uzyskać jej ciche przyzwolenie - jak Janusz Palikot czy do niedawna Jacek Kurski.

W tej rzeczywistości lokalne koło partyjne może sobie decydować co najwyżej o nazwach ulic. Jeśli spróbuje samo podjąć decyzję o realnym znaczeniu politycznym, może skończyć się to jak w przypadku Sopotu - "góra" osobiście zagrzmi i ciśnie piorunami na antenie TVN 24 i innych kanałów informacyjnych. A niezdający sobie sprawy z reguł gry szef sopockiej struktury mówi coś o tym, że "sprawa wciąż jest otwarta" i że czeka na decyzję zarządu pomorskiego regionu PO - czyli Sławomira Nowaka. Nie rozumie najwyraźniej, że jeśli nawet ów zarząd miałby się opowiedzieć po jego stronie, to się go najwyżej rozwiąże - tak jak chwilę wcześniej zrobił to, co zabawne także na Pomorzu, prezes konkurencyjnego PiS.

Potrzeba było zaledwie pięciu lat, by za sprawą liderów dwóch największych ugrupowań na krajowej scenie niepodzielnie zaczął dominować model partii wodzowskiej. Prawa autorskie do jego wprowadzenia na polskim gruncie przypisuje się najczęściej Jarosławowi Kaczyńskiemu. Ale przecież równolegle, choć bardziej po cichu ten sam wzorzec przyjmował się w partii Donalda Tuska zręcznie eliminującego potencjalnych lub rzeczywistych wewnątrzpartyjnych konkurentów.

Dziś i przewodniczący PO, i prezes PiS konkurentów już nie likwidują - bo nikt nawet nie ośmiela się aspirować do tej roli mając w pamięci niedawny upadek dobitego właśnie na gruncie partyjnym przez Tuska Schetyny nieco wcześniejsze rozstanie Kaczyńskiego z Dornem, widząc uciekającego do Kancelarii Prezydenta Nowaka i wygnanego do europarlamentu Ziobrę. Bezpośrednich zagrożeń już nie ma. Teraz więc przyszedł czas na walkę z ich możliwym źródłem - czyli podmiotowością członków partii. Autorytet szefa partii będzie sięgał bezpośrednio coraz niżej i niżej. Ciekawe, czy po kołach gminnych przyjdzie w końcu czas na dzielnicowe?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki