Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Zaułek koszmarów” w kinach: Nie świruj cwaniaka, bo i tak skończysz jako świr RECENZJA

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Rooney Mara i Bradley Cooper w scenie z filmu „Zaułek koszmarów” Guillermo del Toro
Rooney Mara i Bradley Cooper w scenie z filmu „Zaułek koszmarów” Guillermo del Toro Disney
Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie - cytat z „Piekła” Dantego mógłby się znaleźć nad wejściem do jarmarku rozrywki w „Zaułku koszmarów”. Guillermo del Toro wszedł i nie spełnił jednak nadziei na kolejny dobry film w swojej reżyserii.

Czarowałem was i fascynowałem w swoich filmach magią, ale to tylko sztuczki. Magii nie ma. Najnowsza produkcja meksykańskiego reżysera i scenarzysty - majstra w łączeniu niesamowitości, makabry z realnością - to zimny, bezwzględny film, przepełniony fatalizmem i rozwiewający wszelkie złudzenia co do naszej sprawczości, możliwości wpływania na własny los, jego odmieniania przy pomocy błysku „pomysła”. To przejście na drugą stronę tunelu w Zamku Duchów, gdzie za wywołującymi ciarki na skórze straszydłami, możemy ujrzeć maszynerię nimi poruszającą. Podróż z charakterystycznymi dla Guillermo del Toro elementami, z wizualnie dopieszczoną stylistyką na czele. O pół godziny za długa.

„Zaułek koszmarów” jest ekranizacją powieści Williama Lindsaya Greshama, powstałej na przełomie 1938 i 1939 roku, niegdyś zakazanej i cenzurowanej. Autor był wtedy w trakcie psychoterapii (może dlatego psycholożka w jego książce to postać na wskroś nikczemna), jednak pisząc powieść zarzucił psychoanalizę i zafascynował się tarotem. Książka została wydana po raz pierwszy w roku 1946, by rok później zostać przeniesioną na ekran w szalonym filmie Edmunda Gouldinga. Guillermo del Toro, zafascynowany powieścią, ze swoim projektem nosił się ponoć przez trzy dekady, zastanawiając się nad właściwą formą i czekając na odpowiedni moment. Zebrał się do jego sfinalizowania teraz, gdy wali się konstrukcja znanego nam świata, by odkryć mroczną stronę amerykańskiego snu. A właściwie koszmaru.

Powieść Greshama jest wnikliwą psychologicznie, wykorzystującą strukturę talii tarota, rozprawą z demonami autora (zmagał się wówczas z alkoholizmem) i głównego bohatera. Guillermo del Toro robi kino, zatem wydobywa na plan pierwszy samą historię i jej wizualne atuty. Na ekranie opowieść nieco traci ze swojej siły - szybko staje się przewidywalna, jest przedstawiona jednowymiarowo, wyczyszczona przez reżysera z łatwej emocjonalności długimi fragmentami pozostawia widza obojętnym. W obrazie natomiast (zdjęcia Dan Laustsen) pulsuje energią każdy szczegół - jak zwykle u del Toro, dostajemy niezwykle dopracowaną, pełną znaczeń, oscylującą między zachwytem, a potwornością orgię ilustracji. Artysta dzieli się tu także z nami swoją miłością do klasyki, nawiązując do estetyki filmu noir, czarnego kryminału, horrorów z początków kinematografii, czy ponadgatunkowego kina odrzuconego, jak „Dziwolągi” Toda Browninga.

Gresham wspominał, że inspiracją do napisania książki była zasłyszana w Hiszpanii opowieść, która nim wstrząsnęła - o jarmarcznej „atrakcji”, świrze, który za flaszkę gorzały odgryzał łby kurczakom i wężom (swoją drogą to temu pisarzowi zawdzięczamy przeniknięcie do języka ogólnego określenia „geek”). Ta historia była jego traumą, z którą chciał się rozprawić powieścią; od pierwszej sceny traumy dźwiga też główny bohater filmu, Stanton „Stan” Carlisle, próbując je zdemontować nader drastycznymi sposobami. Dom rodzinny żegna zakopaniem zwłok i pożarem; podejmuje pracę w objazdowym jarmarku osobliwości. Tutaj „wyrywa” wiedzę na temat kulis mentalnej iluzji parze zmęczonych życiem (i chorobą alkoholową partnera) sztukmistrzów, którzy opracowali innowacyjną metodę wcielania się na scenie w jasnowidzów, odczytywaczy cudzych myśli i łączników z zaświatami. Pewny swego talentu Stanton decyduje się na samodzielną karierę i opuszcza trupę wraz z zakochaną w nim Molly, którą czyni swoją asystentką. Podbijając wielkomiejski świat, poznaje cyniczną panią psycholog, leczącą bogaczy. Tu dostrzega szansę na współpracę, która uczyni z niego gwiazdę i milionera. Wspina się na szczyt, a tam nie ma miejsca dla wszystkich.

Stanton ucieka przed samym sobą, próbując wypełnić dręczącą go pustkę pieniędzmi, relacją, którą uważa za miłość, poczuciem trzymania życia w garści. Tymczasem del Toro jego drogą pokazuje, w jak beznadziejne zaułki bez wyjścia może nas zapędzić pielęgnowana latami nienawiść, kłamstwo, które sprzedajemy jako prawdę, egoizm ponad wzajemność. Życie i tak „odgryzie nam łeb” - lepiej może trzeźwy i nie oszalały...

Del Toro zebrał tu imponującą obsadę, która wypada znakomicie. Od Bradleya Coopera, przez Cate Blanchett, Toni Collette, Willema Dafoe, Richarda Jenkinsa, Rooney Marę, Rona Perlmana, Mary Steenburgen, po Davida Strathairna każdy zostawia tu istotną, dobrze poprowadzoną rolę. Wszystkie składowe są z najwyższej półki. Całość jednak nie razi. Może dlatego, że od Guillermo del Toro oczekujemy, nadnaturalności, nie solidności. I to może być jego zaułek koszmarów.

Zaułek koszmarów USA, reż. Guillermo del Toro, wyst. Bradley Cooper, Cate Blanchett
★★★★☆☆

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki