Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdanowska: nie żegnam się z Camerimage, latarni nie zgaszę

Redakcja
Hanna Zdanowska o pierwszym roku prezydentury
Hanna Zdanowska o pierwszym roku prezydentury Jakub Pokora
Nie chcę bronić czy atakować poprzedników, ale nie mając własnej koncepcji uczepiono się tej, którą przyniósł Marek Żydowicz, Andrzej Walczak i David Lynch. Władze nie miały takiego prawa, by przekazać im teren pod tę inwestycję, czyli EC1 za symboliczną złotówkę. Nie wystąpiono o opinię prawną w tej sprawie, ja wystąpiłam. I okazało się, że to jest działanie na szkodę miasta - mówi prezydent Hanna Zdanowska w rozmowie z Marcinem Dardą i Jolantą Sobczyńską.

Czy jest coś, co przyniosło Pani ulgę przez ten pierwszy rok prezydentury?
Na tym stanowisku nie ma taryfy ulgowej. Wprost przeciwnie, to jest bardzo ciężka praca. Mogę powiedzieć, że ulgą jest mandat zaufania od tysięcy łodzian, bo teraz mogę skupić się na pracy na ich rzecz. Do tej pory, będąc politykiem w Sejmie, nie mogłam w bezpośredni sposób łodzianom pomagać. Wreszcie, jako prezydent, mogę spełniać swoje obietnice. Nie od razu, ale sukcesywnie. A szeregowemu posłowi jakim byłam wcześniej, i to jeszcze w koalicji, trudno było to robić.

A ja myślałem, że poczuła Pani ulgę, gdy do Sejmu odszedł Pani naczelny oponent, czyli Dariusz Joński.
(śmiech). Mam teraz więcej czasu na pracę dla łodzian. Nie tracę go na odpowiadanie na pytania politykom opozycji, co głównie polegało na tym, że musiałam udowadniać, iż nie jestem wielbłądem. Mój były kontrkandydat, gdy był tu na miejscu, prowokował mnie do wystąpień politycznych, a samorząd powinien być z dala od polityki.

A czego potrzeba, by ulżyć łodzianom? Niektórzy powiadają, że dymisji wiceprezydenta Arkadiusza Banaszka.
Też tak słyszałam. Może wiceprezydent Banaszek miał parę mniejszych lub większych wpadek. Ale ja obserwuję swoich zastępców. Mnie było łatwiej, bo w urzędzie już pracowałam. Ale przejście do samorządu wprost z biznesu, tak jak to zrobił wiceprezydent Banaszek, to jest bardzo trudna rzecz. My, samorządowcy musimy mieć zaufanie do swoich współpracowników.

Jeśli chodzi o wiceprezydenta Banaszka i innych menedżerów, to jestem z nich zadowolona. Wiele spraw jest załatwianych właśnie dzięki niemu. Okazuje się, że ilość zaniechań jest porażająca. Na przykład miasto wykupiło lokal, ale nie zauważyło, że nabyło go wraz z podnajemcą. Absurd. Ale w takich sprawach wiceprezydent Banaszek jest niezwykle skuteczny. Umiejętność negocjacji ten człowiek przyniósł z biznesu właśnie i to się sprawdza w samorządzie.

Ma jeszcze inne zalety?
Wie, że liczy się czas, tak jak w biznesie. Gdybym zleciła jakąś ważną sprawę "normalnemu" urzędnikowi, to w ciągu miesiąca wysłałby jedno pismo. Potem znów miesiąc i kolejne pismo. A on jedzie na miejsce i załatwia sprawę od razu - rozmową.

Ale rozdaje broń opozycji, jak to gaszenie latarni nocą, czy cięcia kursów komunikacji miejskiej. Zdaje się, że nawet w klubie PO nie ma zwolenników.
Zdaję sobie z tego sprawę i nie mówię, że choćby w przypadku gaszenia latarni nocą, czy zapalanie ich później po zmroku, było decyzją dobrą. Tu doszło po prostu do błędu. Latarnie miały być zapalane 15 minut później i gaszone kwadrans wcześniej, a wyszła z tego godzina. Ale inne samorządy już to robią, wygaszają po parę latarni na jednym odcinku lub włączają tylko co drugą. Trzeba szukać oszczędności. Być może kiedyś będzie to całkowicie zautomatyzowany system oświetlenia reagującego na ruch. Ale kwestii budownictwa modułowego będę bronić...

A jednak to będą kontenery?
Nie do końca. Z jednej strony to jest tylko słowo-wytrych, ale z drugiej szalenie istotne. Wszystko to będzie w strategii mieszkaniowej Łodzi.

Co do strategii. 5 grudnia będzie Pani prezentować strategię rozwoju miasta. Równo w pierwszą rocznicę wyboru. To dlatego już dziś chodzi Pani w czerwieni, jak rok temu, gdy wygrywała Pani wybory w kolorze symbolizującym zwycięstwo?
Proszę mi wierzyć, że nie podchodzę do mojego stanowiska "piarowsko". Jakieś 90 procent mojego życia przechodziłam w czerni. W pewnym momencie przekonano mnie, że są inne kolory. Nie we wszystkim można się pojawiać...
Ale w trampkach tak.
Na przykład. W Amsterdamie nikogo nie dziwi, że burmistrz chodzi w trampkach do pracy. Ja wiem, że u nas to kwestia prestiżu, czy dress code. Ale zbyt często bywałam na budowach by nie wiedzieć, że w szpilkach nie miałabym tam czego szukać.

Na przykład przy stawianiu kontenerów...
Można nas zrozumieć, gdy ma się świadomość, jaki jest obraz 70-80 procent łódzkich dłużników. A jest taki. Jedna kamienica. A w niej jedno mieszkanie opłacane regularnie, a pozostałe z długami 30-40 tys. zł. A przy czynszu 1,80 zł za metr kwadratowy w lokalu komunalnym to nie jest nie płacenie przez miesiąc czy dwa. A co jest w takich mieszkaniach? Telewizory LCD najnowszej generacji, laptopy i inny drogi sprzęt komputerowy. Mimo to lokatorzy czynszu nie płacą.

I co? Powstanie teraz getto kontenerów w Łodzi?
Na to nigdy się nie zgodzę. Choć dziś niektórzy mieszkańcy Łodzi żyją w gorszych warunkach niż jak to Pani ujęła w kontenerach. Jestem przeciwniczką takich osiedli, bo to byłoby tworzenie enklaw biedy. Są wśród najbiedniejszych tacy łodzianie, dla których zapłacenie czynszu to jest sprawa najważniejsza. A w Łodzi budynki modułowe, używajmy takiego nazewnictwa, powstaną dla tych, którzy kombinują. To są budynki wcale nie z blachy, tylko specjalnych prefabrykatów. Warunki, które tam panują są o wiele lepsze od tych, w których niektórzy żyją dziś. W budynkach modułowych są toalety, jest ogrzewanie. Tylko trzeba wrzucić monetę, by to ogrzewanie było.

Łodzianie są kreatywni. Czytałam raport z którego wynika, że mamy najwięcej lokali przypadających na mieszkańca Łodzi. Ale z drugiej strony mamy też największą kolejkę oczekujących na te mieszkania. Paradoks? Tak, ale jest wiele małżeństw, które się rozchodzi, by zachować dwa mieszkania, albo żyją w związkach nieformalnych z tych samych przyczyn. Lokale komunalne nie powinny być dla wszystkich, a tylko dla najbardziej potrzebujących. Jednak w tym przypadku wcale nie pomaga nam ustawa o ochronie praw lokatorów. My nie możemy teraz wypowiedzieć wszystkich umów najmu i przyznawać tylko tym, którzy potrzebują, bo nie wprowadzono żadnych deregulacji. Jeśli ktoś ma umowę na czas nieokreślony, to my nie możemy w żaden sposób sprawdzić, czy on jest zbyt majętny na taki najem czy nie. Ale już nowe umowy będziemy zawierać na czas określony. Podniesie ci się status majątkowy - mieszkanie będziesz musiał oddać.

Skoro mówimy o finansach, to może dowiemy się czegoś o reorganizacji magistratu? Tu chyba też chodzi o pieniądze.
Tu nie chodzi tylko o oszczędności, tylko przede wszystkim o dostosowanie urzędu do rzeczywistych potrzeb mieszkańców. Chodzi o usprawnienie pracy urzędu, by był wydajniejszy, ale z drugiej strony przyjazny mieszkańcom. Dla nich przecież ten urząd jest. Chcę doprowadzić do tego, by decyzje zapadały na jak najniższym szczeblu. A jaki urząd zastałam? Scentralizowany, gdzie decyzje były podejmowane jednoosobowo przez prezydenta miasta. W związku z tym na niektóre decyzje trzeba było czekać latami, co pchało urząd w spory sądowe o odszkodowania, a inni inwestorów po prostu odchodzili z kwitkiem. Nie chodziło tylko o warunki zabudowy. Miał inwestor działkę, chciał dokupić kawałek, a nie mógł, bo ktoś uznał, że w tym miejscu potrzebny jest pas na jezdnię, o którym wiadomo, że on nigdy nie powstanie. I inwestorzy odchodzili. Nawet ja byłam zaszokowana podczas mojego pierwszego kolegium z dyrektorami wydziałów. Oni nie przedstawiali mi kilku wariantów rozwiązań do wybrania, ale... o to rozwiązanie pytali.
Dążę do tego by wprowadzić jednolite zasady obsługi mieszkańców. Wiąże się to m. in. z wprowadzeniem tzw. front office i back office. To jest z jednej strony transparentne, a z drugiej daje możliwość obsłużenia większej ilości interesantów. Ludzie będą obsługiwani przez pięć czy sześć osób w takim front office za pomocą numerków, jak na poczcie czy u operatora sieci komórkowej. Wybierasz rodzaj usługi, bierzesz numerek i ustawiasz się do konkretnego urzędnika.

Pięć osób we front office dla tylu usług i interesantów?
A ile tych usług jest? Przecież można te sprawy pogrupować. To są sprawy finansowe, to są sprawy związane z urbanistyką i architekturą, także z rejestracją działalności gospodarczej, obsługą inwestora czy tzw. referat spraw obywatelskich jak zameldowanie czy wydanie dowodu osobistego. Chcemy tę ścieżkę mieszkańca po urzędzie skrócić. Będą wreszcie jednakowe wnioski i jednakowy czas obsługi dla wszystkich mieszkańców miasta. Przejrzyste będą też zasady kontroli i odpowiedzialności za decyzje urzędnika. Jasne, można było zrobić rewolucję i wywrócić do góry nogami urząd. Ale żeby tak się nie stało, robimy to etapami. W oparciu o delegatury stworzyliśmy centra obsługi mieszkańców, a następnym etapem będzie tworzenie przestrzeni wspólnych, tych front office. Wrocław ma architekturę i urbanistykę w jednym, dobrze skomunikowanym miejscu, gdzie wszyscy sprawy mogą załatwić od A do Z. U nas choćby wydział edukacji jest w trzech miejscach. Wszystko co dotyczy podstawowych usług musi być skoncentrowane w pod jednym dachem. Pamiętajmy jednak, że większość miejskich urzędników pracuje w starym budownictwie zupełnie nieprzystosowanym do nowoczesnej pracy i obsługi mieszkańców. Zmiany, o których mówię wymagają dużych kosztów i na pewno będą trwały.

Ale dziś ludzie na reorganizację delegatur narzekają. Ich dyrektorzy stali się kierownikami, a to oznacza utratę uprawnień. I teraz muszą czekać w kolejce do szefa lokalówki w magistracie. Czasem po kilka tygodni, a wcześniej sprawy załatwili w delegaturze.
Ale dla mnie nie do pomyślenia jest fakt, że są różne standardy. Wiem, że dyrektorzy delegatur byli traktowani jak wiceprezydenci. Nie widzę potrzeby, by mieszkaniec musiał się spotykać z dyrektorem w delegaturze, to był jakiś fatalny nawyk.

Ale teraz muszą tłuc się całe miasto na Piotrkowską 104, a wcześniej wystarczyła delegatura.
Na początku to jest dla mieszkańców problem, na pewno. Ale gdybym tego nie zmieniła, to była by taka sama sytuacja, jaką zastałam: w jednej delegaturze na mieszkanie zastępcze na skutek eksmisji po przejęciu kamienicy przez prywatnego właściciela czeka się pięć miesięcy, a w innej dwa lata. Dlaczego tak ma być? Musi być jedna baza danych i jedna kolejka, a wszyscy będą traktowani jednakowo i wszyscy na tym skorzystają.

Ile osób straci pracę po reorganizacji?
Nie określam z góry ile osób straci pracę. Chcę podkreślić, jakie zadania muszą być realizowane. Dla mnie podstawą jest usprawnienie pracy urzędu. Wiele zadań, praca wielu urzędników nakładały się na siebie niemal w stu procentach. Po prostu dwie osoby robiły to samo, choć takiej potrzeby nie było. Pracujemy w tej chwili nad tym i określimy niebawem ten zasięg zwolnień.

Kiedy?
Na pewno nie chciałabym tego robić przed świętami. Chcę jednak podkreślić, że według tych informacji które mam, odejdą osoby, które mają jakieś zabezpieczenia finansowe. Nie mam nic przeciwko emerytom, ale w urzędzie pracuje ich około 8 procent i to w sytuacji, gdy wiele młodych osób w Łodzi jest bez pracy. Idziemy w kierunku redukcji zatrudnienia w oparciu o osoby z prawami emerytalnymi.

Żeby nie było tylko o pieniądzach. Zmieńmy trochę temat. Niedawno pożegnaliśmy się już z z centrum festiwalowo-kongresowym dla festiwalu Camerimage.
Ja się nie żegnam. Cały czas wychodzę z propozycjami do Marka Źydowicza, ale to musi być zorganizowane na warunkach partnerskich. Miasto być może poszło o krok za daleko. Nie chcę bronić czy atakować poprzedników, ale nie mając własnej koncepcji uczepiono się tej, którą przyniesli Marek Źydowicz, Andrzej Walczak i David Lynch. Władze przyjęły to z dobrodziejstwem inwentarza, a nie miały takiego prawa by przekazać im teren pod tę inwestycję, czyli EC1 za symboliczną złotówkę. Nie wystąpiono o opinię prawną w tej sprawie, ja wystąpiłam. I okazało się, że to jest działanie na szkodę miasta.
Można się dogadać z Żydowiczem w kwestii powrotu samego festiwalu. To byłoby coś.
Nie widzę problemu - byleby na zasadach partnerskich. Jeżeli pan Żydowicz się zdecyduje i zgodzą się radni, to w porządku. Dotąd miasto dawało niemałe pieniądze, a okazało się, że inwestowaliśmy w coś, co Marek Żydowicz bez problemu wskutek tak a nie inaczej skonstruowanej umowy mógł przenieść do innego miasta. Drugi problem jest taki, że dziś nie ma przestrzeni dla tego festiwalu, bo Teatr Wielki będzie remontowany prawdopodobnie do końca przyszłego roku. Dlatego powtórzę: potrzebujemy centrum festiwalowo - kongresowego, bo to miasto rozbudowuje bazę hotelową, a przy zwiększaniu jego dostępności komunikacyjnej, dzięki centralnemu położeniu, będzie w sferze zainteresowań organizatorów kongresów. W tym roku mieliśmy już największy kongres chirurgów. Niebawem kończymy budowę hali Międzynarodowych Targów Łódzkich. Ale tam największa sala pomieści tysiąc osób. My potrzebujemy takiej na 2-3 tysiące ludzi i kilku mniejszych dla uzupełnienia. Wracając do Camerimage. To prezes Żydowicz musi chcieć wrócić do rozmów. To nie jest moja zła wola, że chcę odebrać EC1. Miasto nie miało prawa tego oddać. Fundacja nie ma środków, a my mamy inwestować w coś, co formalnie do nas nie należy? Co do samego budynku, Marek Żydowicz i architekt Frank Gehry upierał się, że inwestycja w nazwie musi mieć Camerimage. Ja nie mogę dla prywatnej instytucji podjąć takiej decyzji, bo za takie logo płaci się grube pieniądze. Wdowa po Walcie Disneyu zapłaciła 50 mln dolarów, by jego centrum takie właśnie imię nosiło.

Tę inwestycję wymieniało się w parze ze Specjalną Strefą Sztuki. Na dniach okazało się, że i od tego Pani odstępuje. Nie żal Pani tego?
Strefę Sztuki przejęłam w sytuacji, kiedy nie mieliśmy praw intelektualnych dla projektu. Sytuacja tragiczna. Sprawą zajmowała się prokuratura. Sąd prowadził proces o zapłatę. Okazało się, że znów mamy wizję, a nie ma pieniędzy na realizację, bo w tej sytuacji i minister kultury przeniósł projekt na listę rezerwową. Żałuję, że to nie wychodzi, ale okazało się, że marszałek, choć obiecywał, to w budżecie nie miał nic...

To nie rozmawiacie ze sobą?
Rozmawiamy, i właśnie z rozmowy dowiedziałam się na początku kwietnia, że poza słowami i listem intencyjnym, że "być może", nie ma żadnych konkretnych zapisów w budżecie województwa. Ja myślę, że kiedyś do tego wrócimy. To jest wspaniały projekt, z którym łodzianie się utożsamiali. On może powstać nawet w innym miejscu, tylko to jest znów 400-500 mln zł. Poza tym trzeba to z czegoś utrzymać. Dziś nikt nie wie z czego. Bo jeśli miała się tam mieścić galeria, a projektanci zapisali, że w razie pożaru trzeba to gasić wodą, a nie gazem, to ja tego nie rozumiem. Takich smaczków jest więcej, niestety ufundowali je w części urzędnicy. Dlatego chcę dokonać szczegółowego audytu Nowego Centrum Łodzi. Jak się tak przysłuchać, to niewiele sukcesów przez ten pierwszy rok. To jest sukces. Bo trzeba mieć odwagę, by otwarcie powiedzieć, że ten projekt się rozlatuje.

Ale czas, w którym ogłoszono wyniki kontroli OLAF (Europejskie Biuro ds. Nadużyć Finansowych - przyp. red.) i Unia Europejska zażądała zwrotu 19 mln euro dofinansowania przyznanego na rozbudowę Grupowej Oczyszczalni Ścieków nie był łatwym momentem w Pani kadencji.
Przyznaję, że gdy po raz pierwszy przeczytałam raport OLAF zrobiło mi się na przemian zimno i gorąco. Ale Ministerstwo Rozwoju Regionalnego sprawdziło dokumenty. I co się okazało? Podważyło w zasadzie wszystkie tezy postawione przez unijnych kontrolerów. Osoba kontrolująca musiała mieć nikłą wiedzę na temat polskiego prawa o zamówieniach publicznych. Mało tego. Pomyliła się pisząc nawet kwotę przyznanego nam dofinansowania. Wedle mojej wiedzy nie będziemy oddawać tych pieniędzy.

Camerimage czy Grupowa Oczyszczalnia Ścieków to sprawy odziedziczone po poprzednikach. Ale opozycja zarzuca Pani, że mogła zrobić więcej choćby w kwestii dróg. Trasa Górna, ulica Rojna. Jak długo łodzianie będą czekać na te inwestycje?
Robimy co możemy. Trasa Górna to choćby wykup gruntów. Zlecam więc wycenę działki. Ekspert podaje mi kwotę 1,7 mln zł: 1,2 mln zł to wartość nieruchomości i 500 tys. zł kwota na odtworzenie majątku. Jadę na miejsce. Sama widzę, że ta nieruchomość jest tyle warta. Ale dostaję ekspertyzę zleconą przez właściciela gruntów. Wycena - 7 milionów złotych. A miasto nie może zapłacić takiej kwoty. Sprawy się więc ciągną. Jestem jednak świadoma tego, że przez ten rok można było zrobić więcej. Ale dawałam z siebie wszystko. Ale efekty zobaczymy za 5 - 6 lat i to pod warunkiem, że osoba, która przejmie po mnie pałeczkę będzie kontynuowała to co robię.

To Pani nie chce kandydować na drugą kadencję?
Ależ chcę! Jeszcze się nie zmęczyłam (śmiech).

To o której godzinie Pani wstaje?
O godzinie 6.30. Czasem o godz. 7.00.

Rozmawiali Marcin Darda i Jolanta Sobczyńska

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki