MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zoo w Łodzi od kuchni: małpy są złośliwe, a lwica cieszy się jak szczeniak [GALERIA]

Jacek Losik
Choć harmonogram dnia w całym zoo jest podobny, każdy dział hodowlany rządzi się swoimi prawami. Weszliśmy do miejsc zamkniętych dla zwiedzających i zobaczyliśmy, jak od kuchni wygląda praca w Miejskim Ogrodzie Zoologicznym w Łodzi. Każde zwierzę ma swoje widzimisię

W Miejskim Ogrodzie Zoologicznym w Łodzi jest sześć działów hodowlanych: ssaki kopytne, małe ssaki i małpiarnia, ptaki, akwarium i wiwarium oraz drapieżne. W zoo pracuje 40 pielęgniarzy zwierząt, a także kierownicy działów, pracownicy administracyjni, działu dydaktycznego oraz lecznicy. Łącznie 58 osób. Większość z nich (chyba, że ktoś ma późniejszy dyżur) zaczyna pracę o godz. 7.30.
Pozornie praca wszystkich pielęgniarzy wygląda podobnie. Najpierw jest obchód, czyli sprawdzenie stanu zdrowia zwierząt. Później pracownicy czyszczą klatki i szykują śniadanie swoim podopiecznym. Gdy w ogrodzie pojawią się zwiedzający (wpuszczani są od godz. 10), pracownicy zaczynają przygotowywanie drugiego posiłku. Wieczorem zwierzęta wracają do wewnętrznych boksów (jeśli takie są) i podawana jest kolacja.

Podobieństwa w funkcjonowaniu różnych działów kończą się jednak na harmonogramie. Tak jak w naturze, każdy element tego systemu rządzi się swoimi prawami. Przekonaliśmy się o tym w poniedziałek, gdy przez kilka godzin obserwowaliśmy pracę ogrodu od kuchni.

Pierwszym przystankiem, który odwiedziliśmy, była małpiarnia. Jednym z pielęgniarzy naczelnych jest Piotr Zieliński, z którym rozpoczęliśmy rozmowę od tego, jak wygląda śniadanie jego podopiecznych.

- Małpy są o siebie strasznie zazdrosne. Jeżeli, któraś dostanie jedzenie pierwsza, to inne już patrzą i ostro się denerwują. Dlatego nie mam ulubieńców, bo to by jeszcze pogorszyło sprawę - opowiada ze śmiechem pan Piotr. - Bardzo złośliwe są na przykład kapucynki. Potrafią z niezadowolenia wydawać bardzo głośne odgłosy. Dla nas jest to dość zabawne, ale po nich widać, że to nie są żarty.

Charakter naczelnych daje się we znaki nie tylko w trakcie karmienia. Często problemy pojawiają się, gdy nieodpowiedzialni zwiedzający zignorują zakaz dotykania zwierząt i włożą ręce do klatek.

- Ludzie często nie rozumieją, że my naprawdę nie chronimy małp przed ludźmi, ale na odwrót. To nie są najczystsze stworzenia, więc mogą roznosić różne choroby odzwierzęce - tłumaczy opiekun. - Drugą sprawą jest to, że mogą głęboko zranić. Taka małpa ma całkiem mocny uścisk szczęk, zatem wsunięcie ręki, czy palców do klatki to prawdziwe niebezpieczeństwo.

Nieodpowiedzialność ludzi kończy się jednak często tylko na stratach materialnych. Jak twierdzi pan Piotr, wielokrotnie zdarzała się sytuacja, gdy ktoś wsadził rękę za kratki i tracił zegarek lub bransoletkę. Wtedy oczywiście podnoszone jest larum, ale pracownicy zoo mogą jedynie bezradnie rozłożyć ręce.

- Odebrać małpie coś takiego jest bardzo trudno. Trzeba poczekać, aż jej się znudzi nowa zabawka i dopiero wtedy można oddać skradzioną rzecz - mówi pan Piotr.

Pracownik małpiarni przyznał również, że łódzkim naczelnym zdarzało się rzucać różnymi przedmiotami, w tym... odchodami. Pan Piotr przyznaje jednocześnie, że sytuacji, gdy ktoś pilnie musiał się przebrać nie było od dawna. To efekt wprowadzanego w łódzkim zoo tzw. animal enrichment, czyli walki z nudą u zwierząt.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Chodzi między innymi o dawanie im różnych przedmiotów do zabawy. Wiele nieprzyjemnych zachowań wynika z nudy, a nie ze złośliwości. Coraz bardziej się w tym rozwijamy i widzimy, że jest lepiej - twierdzi pielęgniarz.

Po zakończonej rozmowie z panem Zielińskim zostaliśmy poprowadzeni do zaplecza żyrafiarni. Tam czekała na nas Marta Koszmider, opiekunka tych zwierząt. Podobnie, jak w przypadku pielęgniarza naczelnych, rozmowa rozpoczęła się od tego, jak wygląda początek dnia pani Marty i jej trzech "dziewczyn" - Judity, Liry i Uzuri.

Standardowo, pierwszą rzeczą, którą trzeba zrobić, to sprawdzenie, czy żyrafy są zdrowe i czy zjadły cały wieczorny obrok. Problemy z układem trawiennym można rozpoznać m.in. po kale. Później można przejść do szykowania śniadania składającego się np. z warzyw, płatków owsianych, otrębów pszennych, suszonych pokrzyw, lucerny i suplementów diety. Zanim żyrafy będą mogły wyjść na dwór, muszą wszystko zjeść i przejść przez tzw. trening medyczny, który jest dla nich połączeniem przyjemnego z pożytecznym.

Trening polega na tym, że żyrafa musi dotknąć nosem targetu (czerwonej końcówki osadzonej na plastikowym trzonku). Wówczas za pomocą tzw. klikera pielęgniarz wydaje charakterystyczny dźwięk, który oznacza, że zwierzę dobrze się spisało i zasłużyło na nagrodę. Osoba z targetem przesuwa się dalej, a żyrafa musi się do niego zbliżyć, aby ponowni dotknąć nosem końcówki. W taki sposób opiekunom udało się wprowadzić Juditę na wagę, co, zdaniem pani Marty, było nie lada wyczynem.

- Żyrafy są bardzo płochliwe. Boją się wagi, bo wydaje specyficzny dźwięk, gdy na niej staną - wyjaśnia. - Za pomocą targetu można nauczyć je wielu innych rzeczy, np. a przykład dotykania nogi, pyska, głowy, sprawdzania zębów, bądź oglądania oczu. Bardzo fajnie by było, gdyby udało się przyzwyczaić je do pobierania krwi z szyi. Będziemy do tego dążyć, ale w przypadku żyraf jest to bardzo długotrwały proces.

Pani Marta, w przeciwieństwie do naszego wcześniejszego rozmówcy, bez problemu wskazała swoją ulubienicę. Jest nią Lira. Co prawda Judita jest najstarszą żyrafą w stadzie i ma największą śmiałość do ludzi, ale zdarzają jej się jednak "zawiechy", jak to określiła jej opiekunka.

- Jak Judita ma taki dzień, że na przykład jakiś liść się jej nie spodobał, to się zawiesi i koniec. Dojdzie do pewnego miejsca i ani rusz. Stado nie wychodzi - twierdzi pani Marta. - Lira jest odważniejsza. Miałam dwie takie sytuacje, gdy Uzuri (najmłodsza żyrafa - dop. red.) została na dworze. Biedny dzieciak przeoczył moment i stoi. I co tu zrobić? Bohaterką okazała się Lira. Tak się zdenerwowała, że nie ma tej trzeciej, że wybiegła z powrotem na zewnątrz, zrobiła z Uzuri dwa okrążenia i wprowadziła ją do środka.

Z żyrafiarni trafiliśmy przed wybieg nowych gwiazd ogrodu - pingwinów przylądkowych. O tym, jak nieloty czują się w Łodzi, rozmawialiśmy z Krzysztofem Rochmińskim, kierownikiem działu kopytnych, który trzyma pieczę również nad pingwinami.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Zdaniem pielęgniarzy, ptaki nadal są w trakcie wydłużonej aklimatyzacji. Zwierzęta są sobie obce (w czerwcu trafiły do Łodzi z trzech różnych ogrodów) i stado dopiero się tworzy. Widać jednak, że powoli zawiązuje się wśród nich komitywa. Pracownicy ogrodu zauważyli to chociażby w trakcie karmienia. Obserowowali, czy wszystkie zwierzęta podchodzą po rybę, czy np. któreś stoi z boku i się boi. Jest dobrze. Jak zapewnia pan Krzysztof, osobniki się wymieniają i coraz lepiej czują się w swoim towarzystwie. Potrzeba jednak czasu, aby chciały wychodzić na ląd.

- Mamy problem, żeby wyciągnąć je na plażę. Niektóre wychodzą, ale bardzo płytko. Jak tylko zobaczą coś niepokojącego, to natychmiast wskakują do wody, gdzie się czują bezpieczniej. Myślę, że z czasem przyzwyczają się do osób, które się nimi zajmują i będą bardziej ufne - mówi Krzysztof Rochmiński.

To, czy nieloty wyjdą na ląd, jest ważne nie tylko dla zwiedzających. Pracownikom zależy na tym m.in. ze względów technicznych i higienicznych.

- Wolelibyśmy karmić jena lądzie, bo łatwiej będzie można utrzymać czystość w wodzie. Pingwiny jak jedzą, to zaraz się załatwiają i wszystko zostaje w basenie - tłumaczy pan Krzysztof. - Dodatkowo, gdy wyjdą na plażę, łatwiej będzie nam zobaczyć znaczki skrzydłowe i odróżniać osobniki.

Obok wybiegu nowej gwiazdy ogrodu na Zdrowiu znajduje się zagroda legendy łódzkiego zoo - słonicy Magdy, która również podlega pod dział ssaków kopytnych. To właśnie do niej poszliśmy z panem Krzysztofem, gdy skończyliśmy rozmowę o nielotach.
Słonica pozostaje pod specjalnym nadzorem opiekunów i weterynarzy. Choruje na stawy i ma problemy z krążeniem. Rany, które z tego powodu pojawiły się na przednich kończynach były zimą leczone metodą laserową. Choroba Magdy jest jednak nieuleczalna i jedyne, co pracownicy zoo mogą zrobić, to uśmierzać jej ból.

- To symbol, który właśnie odchodzi na naszych oczach- mówi kierownik działu patrząc na słonia. - Jej choroba trwa od lat i większość rzeczy odbywa się w ścisłym kontakcie z ambulatorium.

Obecnie stan słonicy jest stabilny. Widać jednak, że zwierzę traci na masie i ma schorowane nogi. Gdy opiekunowie widzą, że ból narasta, dają Magdzie środki przeciwbólowe. Obserwując słonicę, która akurat obrzucała się piaskiem, poruszyliśmy temat jej wybryków z lat młodości.

- Teraz ciężko w to uwierzyć, bo widzimy stare i schorowane zwierzę, ale kiedyś Magda była dzieciakiem i łobuzowała. Ma sporo na sumieniu- wspomina kierownik działu kopytnych.

Kiedyś słonica urządzała regularne polowania na pielęgniarzy, których nie darzyła sympatią. Wielokrotnie obrzucała ich błotem, piaskiem lub spryskiwała wodą. Część tych zaczepek była zdaniem opiekunów czystą zabawą. Słonica sprawdzała w ten sposób, gdzie może się posunąć.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Stoimy nad pomieszczeniem, gdzie przechowywane są ryby (taras widokowy dla pingwinów - dop. red.). Magda potrafiła stać po drugiej stronie muru i nasłuchiwać, w którym miejscu stał pracownik, szykujący posiłek dla uchatek (które zajmowały basen przed nielotami - dop. red.). Dzięki dźwiękom otwieranej kłódki była w stanie bezbłędnie zlokalizować pracownika, a wtedy w jego kierunku leciał piach - opowiada pan Krzysztof.

Kierownik działu ssaków kopytnych nieoczekiwanie przyznał jednak, że jego ulubieńcami są kudu małe, czyli antylopy z Afryki. Dlaczego?

- Chociażby dlatego, że są stosunkowo rzadkie w ogrodach - wyjaśnia pan Krzysztof. - Mam ogromną satysfakcję z tego, że stado dobrze u nas funkcjonuje i regularnie się rozmnaża. Nigdy nie było problemu ze znalezieniem miejsca dla nich w innych ogrodach, bo są poszukiwanymi i cennymi zwierzętami. To jest bardzo miłe dla kogoś, kto zajmuje się hodowlą.

Po kilku godzinach spędzonych z ssakami zdecydowaliśmy się sprawdzić, jak wygląda praca z gadami, płazami i owadami. O tym, jak należy się nimi opiekować, opowiedział nam Adam Danielak, pielęgniarz w wiwarium.

Tą grupą zwierząt opiekują się trzy osoby. Podobnie jak koledzy z innych działów, pracę rozpoczynają o godz. 7.30 od obchodu, wyczyszczenia klatek i karmienia. Adam Danielak uważa, że już na etapie przygotowania śniadania widać różnicę między ich podopiecznymi, a np. żyrafami. Zanim rozpoczęliśmy rozmowę, pielęgniarze z wiwarium zamówili przy nas kilka serc wołowych, sto myszy, szczury i... szczurze noworodki.

- Każda grupa ma swój specyficzny pokarm. Ja zajmuję się między innymi nakarmieniem wszystkich zwierząt żywiących się owadami i bezkręgowcami. Grzesiek zajmuje się karmieniem mrożonymi gryzoniami i obsługą węży - tłumaczy pan Adam.

Pielęgniarz w rozmowie przyznał, że pracuje w wiwarium z pasji. Ubolewa jednocześnie, że na temat węży i innych gadów funkcjonuje wiele krzywdzących stereotypów.
- Wiele osób uważa, że węże są mało kontaktowe, a te zwierzęta po prostu w większości prowadzą nocny tryb życia - twierdzi pracownik wiwarium. - Nawet w obrębie jednego gatunku mają swoje charaktery. Jeden samiec lubi być brany na rękę, a drugi za coś takiego stara się ugryźć. Mają swoje bardzo ciekawe schematy zachowań. Trzeba tylko chcieć to dostrzec - dodaje.

Zdaniem pana Danielaka, dużą winę w utrwalaniu stereotypów ponoszą rodzice i telewizja. Widać to na przykładzie wycieczek przedszkolaków i uczniów z podstawówki. Młodsze dzieci nie mają żadnego problemu z wzięciem węża na rękę. W starszych grupach opór przed dotknięciem gada jest bardzo duży.

Adam Danielak, podobnie jak opiekun małp zadeklarował, że nie faworyzuje żadnego z około 400-600 zwierząt, które są w jego dziale. Każde zwierzę ceni za coś innego. Kajmana np. lubi za to, że bez problemu potrafi poznać swojego opiekuna.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Jest w stanie rozpoznać, że mamy niedzielę. Tego dnia dostaje rybę i gdy wypatrzy mnie w tłumie, biegnie wtedy do szyby i uderza zębami, domagając się nakarmienia - twierdzi pielęgniarz.

Ostatnim działem hodowlanym, do którego się skierowaliśmy był dział drapieżników. O tym, jak nie zostać zjedzonym w pracy rozmawialiśmy z Damianem Ozimkiem, który od kilku lat zajmuje się m.in. wielkimi kotami.

- Wbrew pozorom procedury są podobne jak w innych działach. Po prostu nie wchodzi się do klatek, gdy jest tam zwierzę. Trzeba najpierw przetransportować je do innego pomieszczenia i wchodzi się dopiero wtedy, gdy jest pusto- wyjaśnia pielęgniarz.

Aby urozmaicić dzień swoim podopiecznych czterech pracowników działu regularnie konstruuje jakieś zabawki, np. piłkę, którą można zobaczyć na wybiegu tygrysicy. Sporo radości wielkim kotom daje jednak sam widok opiekuna. Tak jest m.in. w przypadku lwicy Tyci, ulubienicy pana Damiana.

- Tycia jest w miarę oswojona. Wiadomo, że nie na tyle, żeby do niej wchodzić, ale daje się nam pogłaskać i poklepać po nosie. Poza tym jak nas widzi, zachowuje się jak szczeniak. Od razu się cieszy, zaczyna biegać z kąta w kąt i skakać - opowiada pielęgniarz drapieżników.

Dzień w ogrodzie zoologicznym zakończyliśmy w jego centrum dowodzenia, czyli gabinecie Tomasza Jóźwika, naczelnika zoo. Jego praca zaczyna się od przeczytania maili i sprawdzenia raportów z porannych obchodów. Następnie sam wybiera się na kontrolę obiektu, podczas której wyłapuje rzeczy, które wymagają naprawy.

W ostatnim czasie wyremontowano akwarium i motylarnię. Miasto przeznaczyło również środki na przebudowę pawilonu małych ssaków. Pomimo dokonanych i zaplanowanych zmian, Tomasz Jóźwik przyznaje, że zoo nadal wymaga dużego nakładu pracy i pieniędzy.

- Cały czas mam świadomość, że nie jesteśmy wiodącym ogrodem w Polsce i trzeba to zmieniać. Mamy dużo przestarzałych obiektów, a niektóre zwierzęta mają nieciekawe wybiegi - mówi naczelnik.- Pewnie, że wszyscy chcielibyśmy, żeby w tym roku już wszystko było idealne. Niestety, mamy stosunkowo ograniczone możliwości szybkiej naprawy sytuacji.

Marzeniem naczelnika jest powrót do łódzkiego ogrodu gruboskórnych gatunków, czyli. np. hipopotamów i nosorożców. Jóźwik zapewnia, że jest to wykonalne, bo terenu do zagospodarowania na ich wybiegi jest wystarczająco dużo. Wystarczy, że ogród zostanie oczyszczony z niepotrzebnych i starych budynków. Potencjał w ogrodzie jest. Potrzeba tylko czasu i dofinansowania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki