Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie zawsze można zacząć od nowa. Im się udało

Joanna Barczykowska
Krzysztof Krawczyk był niepoprawnym kobieciarzem i zagorzałym ateistą. Żona Ewa ofiarowała mu nie tylko miłość, ale też wiarę w Boga
Krzysztof Krawczyk był niepoprawnym kobieciarzem i zagorzałym ateistą. Żona Ewa ofiarowała mu nie tylko miłość, ale też wiarę w Boga Dziennik Łódzki / archiwum
Życie przynosi wiele zakrętów. Jednych doświadcza bardziej niż innych. Los pomaga czasem osiągnąć sukces, którego potem nie można udźwignąć. Na dno spadają nie tylko zwykli ludzie, ale też ci ze świecznika, na których upadek patrzą wszyscy. Gwiazdy dotykają też tragedie, które ciężko jest przeżyć. Podnieść nie jest się łatwo, ale wiele gwiazd udowodniło już, że dla każdego przyjdzie czas na zmartwychwstanie.

Wierny bawidamek

Niegdyś największy kobieciarz PRL i naczelny bawidamek, dziś śpiewa o Bogu i z dumą przyznaje, że w kwietniu będzie obchodził 25. rocznicę ślubu. Krzysztof Krawczyk chce nawet pojechać do Częstochowy, żeby podziękować Bogu za żonę. Wokalista prowadzi dziś nowe życie, a stare wybryki są już tylko wspomnieniem, którego nie chce powtórzyć.

Krzysztof Krawczyk dobrze wiedział, jak się bawić. Jego kobiety liczono na dziesiątki. Na ślubnym kobiercu stawał trzy razy. Kiedy mieszkał w Stanach Zjednoczonyh nie stronił od alkoholu i narkotyków. Kiedy jedna z jego kobiet zaszła w ciążę, chciał ją usunąć. Ona była piosenkarką u progu kariery, on był już żonaty. Bóg jednak strzegł jego jeszcze nienarodzonego syna. Kiedy poszedł z kochanką usunąć ciążę, lekarz powiedział: "Proszę się jeszcze raz poważnie zastanowić, to będzie wspaniała sprawa". Krawczyk wziął wtedy rozwód i rozpoczął nowe życie. Ale na tym lista jego grzechów się nie skończyła.

Wokalista przez wiele lat nie stronił od alkoholu i narkotyków. Z Bogiem też było mu nie po drodze. Podczas pogrzebu ojca głośno wykrzyknął "Boga nie ma" i od tego momentu przez 20 lat był ateistą. Popadł w uzależnienie od leków, z którego wyciągnęła go obecna żona, Ewa Krawczyk. To ona pierwszy raz po 20 latach zaprowadziła go w 1982 r. na mszę do kościoła w Chicago. Od tego czasu nastąpiła jego przemiana duchowa, znów zaczął wierzyć w Boga.

- Wszedłem jako wątpiący i niewierzący do kościoła św. Jacka w Chicago, a wyszedłem zamyślony i wierzący, choć o tym nie wiedziałem - mówił kilka lat temu w wywiadach.

Od tego czasu chętnie mówi o roli Boga w swoim życiu. W 2000 r. artysta wystąpił przed papieżem podczas Pielgrzymki Narodowej na placu Świętego Piotra połączonej z wręczeniem Złotej Płyty za nagranie "Ojcu Świętemu Śpiewajmy". W tym samym roku Krzysztof spotkał się z Goranem Bregoviciem, a rok później nagrali wspólnie płytę "Daj mi drugie życie".

Od 25 lat Krzysztof Krawczyk jest niepoprawnym monogamistą. Żona Ewa nie tylko wyciągnęła go z depresji i uzależnienia od leków, ale dała mu też drugie życie i wiarę w Boga. Dziś są modelowym małżeństwem. W kwietniu będą świętować 25. rocznicę ślubu.

Uratowała ją miłość

Monika Kuszyńska była wokalistką Varius Manx. Spełniły się jej marzenia z dzieciństwa. Była u szczytu kariery, kiedy zdarzył się wypadek samochodowy. Przeżyła, ale nie mogła stanąć na nogach. Wtedy świat się dla niej skończył.

Lekarze nie dawali jej większych szans na to, że będzie kiedyś chodzić. Monika Kuszyńska załamała się. Na kilka lat ukryła się przed światem. Odnalazła się dopiero w zeszłym roku. Teraz występuje w show "Bitwa na głosy" i nagrywa kolejne piosenki. Narodziła się na nowo.

- Przeszłam wewnętrzną metamorfozę. Musiałam sobie spokojnie wszystko w głowie poukładać. To nie przychodzi z dnia na dzień. Na powrót na scenę musiał przyjść właściwy dzień - przyznaje Kuszyńska.

Wcześniej w myślach już pożegnała się ze sceną na zawsze.

- Przez te 4 lata w ogóle nie myślałam o możliwościach powrotu. Powrót na scenę wiązałam tylko z jedna rzeczą - ze wstaniem z wózka. Przez te lata miałam jeden cel i nie chciałam myśleć o niczym innym. Chciałam po prostu stanąć na nogi. Potem zrozumiałam, że ten cel może szybko nie nadejść. Może w ogóle nie nadejść i zaczęłam się godzić sama ze sobą - mówi Kuszyńska.
Pierwszy koncert, który zagrała po czteroletniej przerwie odbył się w Łodzi. Zagrała w Pałacu Poznańskiego na imprezie zorganizowanej przez Fundację "Połączeni pasją", która pomaga chorym i niepełnosprawnym artystom.

- Ta fundacja pomaga wielu artystom i pomogła również mnie. Moje terapie i rehabilitacja były finansowane przez Fundację "Połączeni pasją". Kiedy się leczyłam, oni organizowali koncerty i zbierali pieniądze na dalszą rehabilitację. Długo namawiali mnie na zorganizowanie koncertu. W końcu się zgodziłam i myślałam sobie, że jeszcze zdążę odmówić. W końcu wyszłam jednak na scenę i zaśpiewałam. Ten koncert dał mi tyle siły, że postanowiłam wrócić do śpiewania - tłumaczy Kuszyńska.

Wróciła na scenę z nowym przebojem, bardzo osobistym - "Nowa rodzę się". Dziś Monika cieszy się każdą chwilą. Już nic nie planuje. Stara się czerpać z teraźniejszości.- Dziś mam tylko jedno marzenie. Chciałabym być kiedyś zdrowa i stanąć na własnych nogach. Poza tym chciałabym być po prostu szczęśliwa - mówi Monika.

Szczęście już znalazła u boku Kuby Raczyńskiego, byłego saksofonisty Varius Manx i obecnego managera. To on pomógł jej odzyskać wiarę w siebie i chęć do życia.

- Nie planowałam tego i się tego nie spodziewałam. Z Kubą znaliśmy się od lat, bo graliśmy razem w zespole Varius Manx. Spotkaliśmy się po paru latach. No i stało się. Najpierw zaczęliśmy się przyjaźnić, a potem zakochaliśmy się w sobie. Nie było mi łatwo otworzyć się znowu na miłość i na związek. Myślałam, że nie mam już do nich prawa, ale postanowiłam spróbować. Gdyby tak się nie wydarzyło, nie wiem, czy dziś miałabym tyle siły do życia - przyznaje Kuszyńska.

Rockman i domator

Dziś romantyczny "Wilk" i kochający ojciec, niegdyś szalony rockman. Żył za intensywnie i za szybko. Na szczęście dostał drugie życie. Zmartwychwstał jako romantyczny rockman, który wieczory zamiast na balangach, spędza z żoną w domowych kapciach.

- W latach 90. żyliśmy bardzo szybko i intensywnie. Połowa moich przyjaciół zmarła z powodu przedawkowania heroiny. Najlepszym przykładem jest tu gitarzysta rockowy Robert Sadowski, z którym wiele lat grałem w zespole "Madame". Z Robertem uczyliśmy się muzyki. On zrobił oszałamiającą karierę w muzyce alternatywnej, ja założyłem Wilki i zrobiłem karierę komercyjną. Jego los podzieliło wielu muzyków z naszego pokolenia. Czasem nawet bardzo wierzący ludzie nie potrafią rzucić nałogu - przyznaje Robert Gawliński.

Muzyk przeżył lata 90. i wydaje się, że to dobrze o nim świadczy. - Nie byłem święty, ale w porę się opamiętałem. Byłem kiedyś w kilkutygodniowym ciągu. Mało spałem, brałem twarde narkotyki i dostałem poważnej zapaści. W szpitalu całe życie przeleciało mi przed oczami i kiedy wróciłem do domu, powiedziałem sobie dość. Nie wóda i narkotyki są przecież dla mnie najważniejsze - mówi Robert Gawliński. - Zdałem sobie sprawę, że z przedawkowania można umrzeć nawet po kilku tygodniach, nie trzeba brać przez lata. W życiu bywają lepsze i gorsze chwile, czasem przychodzą załamania i wtedy łatwo popaść w ciąg. Tak było z Robertem. Kiedy po wielu latach rozstał się z kobietą i zabrakło jego anioła stróża, zatracił się - mówi Gawliński.

Muzyk miał swojego anioła stróża. - Można tak powiedzieć o mojej żonie. Przeżyliśmy razem 20 lat i dziś jestem niepoprawnym domatorem. Moje życie to moi synowie i żona - przyznaje rockman.

Muzyk odrodził się na nowo. Nie wstydzi się dziś wrócić po koncercie do domu. Każdą wolną chwilę spędza z rodziną. Dziś najlepszym narkotykiem jest dla niego muzyka. - Cały czas tworzę, piszę teksty, szukam muzyki, pracuję nad nową płytą. Poza tym dużo biegam i jeżdżę na rowerze z moim synem. Bycie ojcem zobowiązuje - mówi Gawliński.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki