Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspominali wspaniałe czasy Widzewa i łódzkiej piłki [ZDJĘCIA]

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Dwadzieścia lat temu Łódź świętowała Mistrzostwo Polski, które zdobył Widzew. Potem drużyna zagrała w Lidze Mistrzów. Po roku łódzki klub znów był najlepszy w Polsce. Bohaterowie tamtych wydarzeń przyjechali po latach do Łodzi...

Wiele osób pamięta sukcesy wielkiego Widzewa z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. Wtedy klub z alei Piłsudskiego dwa razy zdobywał mistrzostwo Polski - w 1981 i 1982 roku. Później jednak dla Widzewa nadeszły gorsze czasy. W Łodzi upadł przemysł włókienniczy, a klub stracił potężnego sponsora.

Wtedy bowiem piłkarze, nie tylko Widzewa, ale i Łódzkiego Klubu Sportowego mieli etaty w łódzkich fabrykach. Ci najlepsi nawet w kilku równocześnie. Gdy przemysł włókienniczy upadł, Widzew znalazł się na skraju przepaści finansowej.

W 1987 roku z klubu odszedł Ludwik Sobolewski. Nie wytrzymał pomysłów ówczesnych notabli na nowy Widzew. Skończyło się to tak, że jego ukochany klub wylądował w drugiej lidze. Stało się to w sezonie 1989/ 1990. Wtedy znów był potrzebny „stary” prezes. Wrócił na krótko i wprowadził Widzew do ekstraklasy. Nastał czas przełomu polityczno-gospodarczego. I wtedy Ludwik Sobolewski wyprzedził znów swoją epokę.

CZYTAJ:Franciszek Smuda: 20 lat temu nie uwierzyłbym, że Widzew będzie grał z Ursusem

- Prezes zrozumiał, że łódzkie zakłady pracy nie będą już finansować Widzewa - wyjaśniał nam przed laty nieżyjący już Jacek Dzieniakowski, były działacz i trener Widzewa. - Sobolewski zgromadził biznesmenów, którzy chcieli pomóc klubowi. Powstała pierwsza w Polsce sportowa spółka akcyjna.

Wtedy Widzew objęli między innymi: Andrzej Grajewski i Andrzej Pawelec. Prezes Ludwik Sobolewski usunął się w cień. A w historii Widzewa rozpoczęła się nowa era.

Liga Mistrzów po 20 latach wróciła do Łodzi [ZDJĘCIA]

Andrzej Grajewski z Widzewem związał się, gdy zaczęła powstawać spółka akcyjna. Ale fanem zespołu był już w latach siedemdziesiątych. Między innymi był jedynym polskim kibicem, który pojechał na pucharowy mecz Widzewa z francuskim AS Saint-Étienne. Widać go też na zdjęciach po zwycięskich meczach Widzewa z Liverpoolem.

19 lat temu Widzew awansował do Ligi Mistrzów. Nikt później nie powtórzył tego sukcesu

- Znałem Rysia Kowenickiego, z Andrzejem Możejko chodziłem do szkoły - wyjaśniał nam przed laty Andrzej Grajewski. - Stąd byłem blisko drużyny.

W latach osiemdziesiątych pomagał też załatwiać transfery piłkarzy Widzewa do niemieckich klubów, głównie niższych klas. Ludwik Sobolewski, legendarny już dziś prezes Robotniczego Towarzystwa Sportowego Widzew Łódź, przyznawał, że Grajewski zawsze był blisko klubu i pomagał. Bywało, że pożyczał pieniądze, załatwiał sprzęt, fundował upominki.

Gdy w styczniu 1993 roku zarejestrowano Sportową Spółkę Akcyjną Widzewa stał się wtedy jej udziałowcem. Drugim udziałowcem Widzewa został Andrzej Pawelec, który w Chociszewie koło Parzęczewa miał wytwórnię alkoholu i kojarzony był z marką Cin&Cin. Trzecim udziałowcem został Ismat Koussan, libijski lekarz i biznesmen, do którego należała między innymi firma „Karimex”.

W 1995 roku trenerem Widzewa został nieznany szerzej trener Franciszek Smuda. Był znajomym Andrzeja Grajewskiego. Smudę zwolniono akurat ze Stali Mielec.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Wydarzenia tygodnia w Łódzkiem. Przegląd wydarzeń 11-18 września 2016 roku

- Jeśli będziesz przed 10.00 na naszym stadionie, to masz u nas pracę! - usłyszał podczas rozmowy telefonicznej popularny „Franz”, który później został trenerem reprezentacji Polski. W Widzewie nie było trenera, bo nagle, po jednym meczu, z prowadzenia tej drużyny zrezygnował Ryszard Polak. Franciszek Smuda przyjechał do Łodzi. Poszedł na trening, właścicielom klubu spodobało się, że nie pytał się o kontrakt, pieniądze. Został w Widzewie. Razem z drużyną zdobył wicemistrzostwo Polski. W następnym roku Łódź świętowała już tytuł Mistrza Polski. Widzew nie przegrał wtedy żadnego meczu.

- Przez półtora sezonu byliśmy niepokonani - przypomina Tadeusz Gapiński, były piłkarz, a potem wieloletni kierownik drużyny Widzewa. - W końcu pokonał nas GKS Bełchatów.

22 maja 1996 roku Widzew rozgrywał słynny dzisiaj mecz z Legią na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej w Warszawie. Do zakończenia sezonu została jeszcze jedna kolejka, ale było wiadomo, że kto wygra w stolicy będzie świętował mistrzostwo, bo i Widzew i Legia miały przewagę nad innymi. Do przerwy Widzew przegrywał 0:1.

- Na początku meczu bramkę strzelił nam Tomek Wieszczycki, jeszcze dziś pamiętam tego woleja - śmieje się Tadeusz Gapiński.

Wyrównał Marek Koniarek, który świętował w tamtym sezonie tytuł króla strzelców ekstraklasy. Zdobył 29 bramek. Zwycięską bramkę, na kilka minut przed końcem zdobył Piotr Szarpak.

- Pamiętam dobrze tę bramkę, myślę że Rafał Siadaczka chciał wtedy strzelać, a nie dośrodkować - mówi Piotr Szarpak. - Ale ja dołożyłem głowę i padła bramka...Wtedy w lidze liczyły się tylko dwa zespoły - my i Legia Warszawa. Teraz liga jest bardziej wyrównana.

Po tym mistrzostwie Polski przed Widzewem pojawiła się kolejna szansa. Gra w Lidze Mistrzów. Trzeba było jednak przejść eliminacje. Przed sezonem Widzew bardzo się wzmocnił. Do drużyny przyszli między innymi: Sławomir Majak, Radosław Michalski, Paweł Wojtala, Maciej Szczęsny, Jacek Dębiński i Dariusz Gęsior - sami reprezentanci Polski. W Widzewie grała już wschodząca gwiazda polskich boisk, Marek Citko. Sensację wywołały szczególnie transfery Szczęsnego i Michalskiego.

Jeszcze kilka tygodni wcześniej grali w Legii, odwiecznym rywalu łodzian. Maciej Szczęsny opowiadał później, że po zakończeniu sezonu nikt z Legii nie rozmawiał z nim o przedłużeniu kontraktu. Przez dziesięć dni był bez pracy. Wtedy przyszła propozycja z Widzewa. Pomyślał, że przyjedzie do Łodzi też na dziesięć dni. Jak mu się spodoba to podpisze kontrakt.

- Po pierwszym dniu w szatni myślałem, że trener Smuda mnie zamorduje - wspominał później były bramkarz reprezentacji Polski. - Nie mówił wtedy dobrze po polsku, palnął parę lapsusów, a ja pokładałem się ze śmiechu, doprowadzając go do wściekłości. Następnego dnia tylko czekałem, gdy skończy się trening i będę mógł odjechać z klubu. Z każdym dniem jednak przeżycia były coraz mniejsze. Po tygodniu wiedziałem, że znalazłem swoje miejsce na ziemi.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Razem ze Szczęsnym zawodnikiem Widzewa został inny legionista - Radosław Michalski. Wcześniej wspólnie z Legią posmakowali gry w Lidze Mistrzów. O to, czy chce przejść do Widzewa, pytali go nieśmiało na zgrupowaniu reprezentacji Polski Tomasz Łapiński i Andrzej Woźniak. W końcu do transferu przekonał go Andrzej Pawelec. Nie na darmo w środowisku piłkarskim mówiło się, że nikt nie da ci tyle, ile obieca prezes Widzewa... Po latach Radosław Michalski wyjaśniał, że długo zastanawiał się nad transferem.

- To nie była łatwa decyzja, przenieść się z jednego zespołu walczącego o mistrzostwo, do drugiego - mówił w wywiadzie jakiego udzielił portalowi „Widzewiak”. - Te drużyny były wtedy potentatami w polskiej lidze. Dawało to do myślenia. Ale decydująca była szansa ponownego występu w Lidze Mistrzów. Poza tym, podobał mi się styl gry Widzewa. Intensywnie się zastanawiałem, ale w końcu się zgodziłem.

O awansie do Ligii Mistrzów decydowały mecze z Broendby Kopenhaga. Pierwszy rozegrano w Łodzi. W sierpniu 1996 roku Widzew wygrał 2:1 po bramkach Majaka i Dębińskiego. O wszystkim rozstrzygało spotkanie w Kopenhadze. W 48 minucie meczu łodzianie przegrywali 3:0. Mało kto wierzył, że Łódź obejrzy Ligę Mistrzów ze swoim zespołem. Ale w 56 minucie nadzieje obudził Marek Citko, który zdobył gola. Do awansu Widzew potrzebował jeszcze jednej bramki. Na minutę przed końcem meczu strzelił na bramkę Paweł Wojtala.

Tomasz Muchiński, dziś trener bramkarzy Widzewa, mecz ten oglądał z ławki rezerwowych. Był rezerwowym golkiperem. Bronił Maciej Szczęsny. Nie zapomni chwili, gdy jego drużyna zdobyła drugiego gola. Strzelił go najprawdopodobniej Wojtala, choć zdania sądo dzisiaj podzielone. Inni mówią, że jej zdobywcą był Sławek Majak.

- Nie jest to jednak najważniejsze, ale po tym golu jako jeden z pierwszych wyskoczyłem z ławki rezerwowych i pobiegłem wyściskać Sławka - wspomina Tomasz Muchiński. - Potem dotarło do mnie, że może nie powinienem wbiegać. Może ktoś dopatrzy się w tym czegoś nieodpowiedniego. Ale były takie emocje, radość. Zresztą cała nasza ławka wbiegła na boisko. Chcieliśmy się razem cieszyć z gola. Potem się opanowaliśmy, bo do końca meczu było jeszcze kilka minut.

Sędzia przedłużył spotkanie. Emocje sięgały zenitu. To wtedy Tomasz Zimoch krzyczał do sędziego z Turcji: Panie Turek, kończ pan ten mecz... I tak Widzew, jako drugi polski klub, po Legii Warszawa, zagrał w Lidze Mistrzów.

- Duńczycy kontrolowali wydarzenia, do momentu strzelenia bramki przez Marka Citko nic nie zapowiadało, że ten mecz zakończy się dla nas tak dobrze - mówi Tomasz Muchiński. - Mieli jeszcze kilka bardzo dobrych sytuacji do strzelenia gola... Nie wiem czy przy wyniku 4 :0 bylibyśmy w stanie odwrócić losy meczu... Opatrzność nad nami czuwała. Szczęściu trzeba było pomóc. Drużyna zagrała dobrze.

Widzewiacy nie przynieśli wstydu w Lidze Mistrzów, choć nie awansowali do kolejnej rundy. Tomasz Muchiński mówi, że byli w drużynie tacy, którzy grali w reprezentacji, tak jak Tomek Łapiński, ale wielu piłkarzy nie mieli pucharowego doświadczenia.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Nie było kalkulacji, do meczów w Lidze Mistrzów nie podchodziliśmy w jakiś wyjątkowy sposób - zapewnia Tomasz Muchiński. - Chcieliśmy tak grać pressingiem, do przodu, ofensywną piłkę. Tego uczył nas Franciszek Smuda. Wyniki były jakie były, ale gra na pewno lepsza niż nasze cztery punkty zdobyte w Lidze Mistrzów. W ostatniej kolejce w Madrycie przegraliśmy z 0:1, ale mieliśmy więcej sytuacji niż Atletico. Niedosyt pozostał jeśli chodzi o końcowy rezultat... Były też trudne momenty. Na ławce rezerwowych w Bukareszcie siedział tylko jeden zdrowy zawodnik. Reszta nie mogłaby i tak wejść na boisko.

W swoim debiucie w Lidze Mistrzów Widzew przegrał w Dortmundzie z Borussią 1:2. Ottmar Hitzfeld, słynny niemiecki trener, który prowadził wtedy Mistrza Niemiec, przyznał że gdy na sześć minut przed końcem meczu Marek Citko strzelił kontaktową bramkę to zaczął bać się o wynik.

Marek Citko był wtedy nie tylko gwiazdą Widzewa. W październiku 1996 roku strzelił dla Polski bramkę w meczu z Anglikami na Wembley. Choć nasza reprezentacja przegrała ten mecz to nasz kraj ogarnęła „citkomania”. Marek Citko, chłopak z Białegostoku, grający dla łódzkiego Widzewa stał się najpopularniejszym polskim sportowcem. I jako pierwszy zatrudnił swojego rzecznika prasowego, którym został... Tomasz Zimoch.

Później jeszcze w Lidze Mistrzów w meczu z Atletico Madryt strzelił bramkę z połowy boiska Jose Molinie. Widzew przegrał 1:4, ale bramka Citki przeszła do historii. Sam piłkarz przyznaje, że to całe zamieszanie, które rozpoczęło się wokół niego, zaczęło przerażać.

- Citkomania była udręką, przeszkadzała - mówił w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” Marek Citko. - Proszę mi uwierzyć, że ja nie zazdroszczę żadnym gwiazdom tych apartamentów, samolotów, wystawnego życia, bo okupione to jest dużą ceną, totalnym brakiem prywatności. Choć odczułem to w mniejszej skali niż Ronaldo, to przejście dwudziestu metrów na Piotrkowskiej zabrało mi kiedyś pół godziny - stałem w miejscu, rozdając autografy i pozując do zdjęć. Wystraszyłem się i czmychnąłem do domu.

Do Widzewa płynęły oferty z Interu Mediolan, londyńskiego Arsenalu, Blacburn Rovers, Liverpoolu. Oferowano miliony. Ale wszystko przekreśliło zerwanie ścięgna achillesa wiosną 1997 roku...

W Lidze Mistrzów Widzew nie odniósł sukcesów, choć zremisował z Borussią Dortmund i wygrał ze Steauą Bukareszt. Ale w lidze znów był mocny i walczył o Mistrzostwo Polski. Największym rywalem była ponownie Legia Warszawa.

18 czerwca 1997 roku Widzew grał na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej mecz z Legią. Na kolejkę przed zakończeniu sezonu był od niej lepszy o punkt. Wiadomo było, że jeśli zespół ze stolicy wygra to będzie miał wielkie szanse na tytuł. Łodzianom wystarczał nawet remis.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Tymczasem Widzew sportowo prezentował się znakomicie, ale gorzej było z finansami, choć przecież grał w Lidze Mistrzów. Piłkarze od siedmiu czy ośmiu meczów nie dostawali premii za wygrane spotkania.

- Prezes Pawelec mówił, że człowiek z pieniędzmi już jedzie, jest na rondzie - wspominał w jednym z wywiadów Mirosław Szymkowiak, wtedy piłkarz Widzewa Łódź. - Mijały trzy tygodnie, a pieniędzy dalej nie było. Śmialiśmy się, że dalej stoi na rondzie...

W 56. minucieWidzew przegrywał 0:2. Tak naprawdę to chyba nikt nie wierzył, że w Warszawie widzewiacy mogą odwrócić losy meczu. Nadzieję stracił nawet Zbigniew Boniek, który tego dnia komentował mecz w Canale Plus. Ale nagle zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Najpierw Cezary Kucharski brutalnie zaatakował Macieja Szczęsnego.

- Zrobił to złośliwie, nie odstawił nogi! - krzyczał do mikrofonu Zbigniew Boniek.

Szczęsny dotrwał do końca meczu, ale potem miał z kontuzjowaną łydką wiele kłopotów. Zrobiło się na niej mnóstwo krwiaków, nie można było się ich pozbyć. Podobno bramkarzowi groziła nawet amputacja nogi. Potem z boiska zszedł strzelec pierwszej bramki dla Legii, Kucharski. Mówił, że łapały go skurcze, bolały mięśnie. Do końca spotkania było tylko kilku minut.

- Myślę, że mogłem jednak zagrać do końca, nie prosić o zmianę - stwierdził po latach napastnik Legii.

A na pięć minut przed końcem meczu kontuzji doznał sędzia Andrzej Czyżniewski, niegdyś bramkarz Arki Gdynia. Przerwa trwała długo. Pomocy sędziemu udzielali lekarze jednej i drugiej drużyny. W końcu Czyżniewski zdecydował, że będzie dalej prowadzić mecz.

- Na pewno nikt nie myślał, że uda nam się wyrównać, nie mówiąc o wygranej - przyznaje Piotr Szarpak.

Tadeusz Gapiński opowiada, że nie wierzyła w to większość kibiców. Nawet ci, którzy pojechali do Warszawy, na mecz. Na kilka minut przed końcem opuszczali stadion, by szybciej dotrzeć do domu. Gdy dowiedzieli się z radia o wyniku, to wracali...

- Jeden ze znajomych oglądał ten mecz w domu - wspomina Tadeusz Gapiński. - Gdy Widzew przegrywał to z rozpaczy za dużo wypił. Poszedł spać. Gdy rano się obudził, to ze zdumieniem dowiedział się, że Widzew został mistrzem Polski.

Bo na ulicy Łazienkowskiej stało się coś niemożliwego. Po wznowieniu gry bramkę zdobył Sławomir Majak. Była 87. minuta meczu. Brakowało jeszcze jedno gola. I stał się cud! Wyrównującą bramkę zdobył Dariusz Gęsior, głową. Legionistów dobił Andrzej Michalczuk zdobywając zwycięską bramkę...

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Widzew wygrał 3:2! I już w Warszawie mógł świętować kolejne mistrzostwo. Gdy w środku nocy widzewiacy wrócili do Łodzi czekało na nich kilka tysięcy kibiców. Zapalono na stadionie jupitery, była wielka feta. Jeden z kibiców z „radości” wszedł nawet na maszt oświetleniowy i nie chciał zejść. Do wysiadających z autokaru piłkarzy dopadli kibice. Ci, którzy mieli nie zamknięte torby ze sprzętem pożegnali się z dresami, koszulkami, nawet skarpetkami. Kibice brali je na pamiątkę.

Po 20 latach piłkarze Widzewa zjechali do Łodzi. Obejrzeli wystawę poświęconą ich występom w Lidze Mistrzów, którą urządzono w łódzkim Muzeum Sportu i Turystyki. Franciszek Smuda mówił że chętnie przeżyły jeszcze raz to co 20 lat temu.

Chłopcy z jego drużyny rozjechali się po kraju. Marek Citko jest menedżerem piłkarskim. Mirosław Szymkowiak związał się z Krakowem. Ma dwa salony fryzjerskie, prowadzi Akademię Piłkarską 21, komentuje mecze. Urodzony w Radomsku Sławomir Majak jest teraz trenerem Olimpii Zambrów. Radosław Michalski wrócił na rodzinne wybrzeże i jest prezesem Pomorskiego Związku Piłki Nożnej. Paweł Wojtala stoi na czele związku w Wielkopolsce. Rafał Siadaczka, u którego stwierdzono cukrzycę, jeszcze kilka lat grał w lidze w okolicach rodzinnego Radomia. Tomasz Łapiński komentuje mecze w „Polsacie”. Jacek Dembiński prowadzi ośrodek wypoczynkowy w Ustce. Piotr Szarpak trenuje młodzież, a Andrzej Michalczuk pracuje w jednej z łódzkich firm produkującej namioty...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki