Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ani nie Festung, ani nie Breslau

Łukasz Kaczyński
Ulica Świdnicka przechodzi w deptak, którym docieramy do Rynku Starego Miasta
Ulica Świdnicka przechodzi w deptak, którym docieramy do Rynku Starego Miasta
Lubimy porównywać się z Wrocławiem, ale często robimy to z dystansu statystyk sukcesów i porażek. Spojrzenie z bliska, przez łódzkie okulary, prowadzi do ciekawych wniosków.

A gdyby tak miarą weekendowego turysty, o którym tak marzą władze Łodzi, potraktować słynny Wrocław, przyszłą Europejską Stolicę Kultury 2016? Nie dowiemy się wówczas, jak Wrocław zmienił aplikację do tytułu ESK, jak źle "zszyte" z centrum się pozostałe dzielnice ani o narodowcach, rozbijających się po mieście wynajętym tramwajem, przybranym w proporce z krzyżem celtyckim. Ani o tym, że obecny minister kultury namaścił kiedyś na prezydenta (swego następcę) Rafała Dutkiewicza i jak ten naraził się Platformie Obywatelskiej, zakładając własne stowarzyszenie. Ale dowiemy się, jakie to miasto jest w pierwszym kontakcie i jak z jego perspektywy wygląda Łódź: czego może się nauczyć.

Poznawanie miasta zaczyna się w... centrum, przez które autokar brnie na dworzec. Zniecierpliwiony narzeczony współpasażerki dzwoni raz po raz. "Jakbyście się wreszcie wszyscy przesiedli na rowery, byłoby szybciej" - usłyszy w końcu w odpowiedzi. Ciekawe, czy trasę wytyczono przypadkiem? Jest wieczór, a ona wiedzie wśród opasłych biurowców, oświetlanych nie halogenami, jak jakieś parkingi, lecz np. ledowymi listwami. Światłem może nikłym, ale czyniącym budynki przyjazne i kuszące (mówią: zobacz, jak fajnie tu pracować).

Wrocław nie wstydzi się też neonów i w ogóle wie, jak pokazać się po zmroku. Przynajmniej te najpopularniejsze miejsca. Także mosty. A w Łodzi? Większość kamienic oświetlona od połowy w dół (tam, gdzie są latarnie). Blue Tower wygląda po zmroku jak smolista bryła. Honoru broni postawiony vis-a-vis Novotel. Pobiera się też opłaty od właścicieli neonów "za zajęcie pasa drogowego". Widać Wrocław nie potrzebuje w roli pośredników organizatorów festiwalu światła do organizowania "konferencji" i pokazywania, jak na co dzień oświetlać budynki. Przedsiębiorcy wiedzą, że to w interesie ich i miasta. W Łodzi też wystarczyłby jeden decydent, który umie patrzeć i jeśli już jedzie w delegację do innego miasta, nie spędza czasu w hotelu, lecz na mieście.

Po części za sprawą niemieckich urbanistów, po części dzięki planowemu odbudowywaniu miasta po wojnie przez Tadeusza Ptaszyckiego (70 procent było zniszczone) Wrocław zdaje się lepszą wersją Warszawy. Mieszające się style nie gryzą się, raczej łagodnie przeplatają. Budynki przykuwają uwagę nie natłokiem zdobień, a bryłą. Nikt też nie pomyślał, by w najbliższym otoczeniu Starego Miasta ulokować galerię handlową albo - jak w Łodzi - nawet trzy (powstaje przecież Sukcesja). Domy handlowe, owszem. Wrocław sprawia więc wrażenie miasta zadbanego albo przynajmniej takiego, w którym nie dokonuje się niepotrzebnych inwestycji. Liczą się widać priorytety, a nie obliczona na kalendarz wyborczy pokazówka.

Przestrzeń, fantazyjne kamienice i ogromny ratusz na Rynku tworzą eklektyczną miksturę, od której może zakręcić się w głowie. Po chwili dostrzega się więcej, np. zamiłowanie do metaloplastyki: barierki, bramy, kosze na śmieci - jakże inne od nowych, grzybopodobnych "glutów" na Pietrynie. Wiele sygnałów o tożsamości i historii miasta odnaleźć można pod nogami, w postaci żeliwnych odlewów w chodniku. U nas Zrzeszenie Łódzkich Odkrywców Metali bada wprawdzie historię włazów, studzienek i innych "skarbów ulicy", i czuwa, by decydenci nie pokpili sprawy, ale ostatnio i tak na Pietrynie pojawiły się klapy wcześniej wycofane: krople wody przypominają na nich u-booty.

Położona w Rynku, ale najbliżej kościoła garnizonowego pw. św. Elżbiety, narożna kamienica ma neon mieszczącego się w niej klubu. W nocy pulsuje on niebieskim kolorem, w dzień zupełnie nie rzuca się w oczy. Czyli jednak - można. Sto metrów dalej, na sąsiadującym z Rynkiem pomniejszym placu Solnym, ulokowane są koliste budki kwiaciarzy. Czyli jednak - można. Dlaczego więc niemożliwe jest czerpanie dobrych wzorców i np. przywrócenie Pietrynie neonów oraz dogadanie się z tak bardzo łódzkimi kwiaciarzami spod Teatru Wielkiego?

Ale jest i pierwsza dobra (i nieostatnia) wiadomość dla Łodzi: tu też handlują kebabami, zapiekankami i tanim piwskiem, choć inna jest skala. Na krótkim odcinku reprezentacyjnej ulicy Łodzi wrocławianin zliczy nawet pięć, sześć sklepów z alkoholem i nic nie stoi na przeszkodzie, by w miejsce np. drogerii otworzyły się kolejny. U siebie ma je jednak stłoczone wstydliwie w północnej części Rynku. Wstydliwie, bo część południowa, nieopodal ratusza, będącego dziś miejskim muzeum, przynależy gospodom, tradycyjnym karczmom i co bardziej ekskluzywnym, choć nienadętym restauracjom. Można w nich tam wypić rzadko spotykany gatunek czeskiego piwa, zjeść m.in. gulaszową z knedlami (Wrocław bardzo chce pokazywać się jako miasto na styku kultur, bardzo kosmopolityczne) lub dać się pochłonąć winnej piwnicy. Ewentualnie wstąpić obok do mniej ekskluzywnej jadłodajni... greckiej.

Latem część restauratorów stosuje markizy, część osobliwe drewniane stelaże, najczęściej obłożone kwietnikami i obstawione donicami. Jednak gdy jesienią zbliża się północ, to właśnie we "wstydliwym zakątku" ustawiają się kolejki imprezowiczów. Tu kupują setę i galaretę w pseudopeerelowskim barze, czasem coś na ciepło. Ale tylko do dziesiątej lub jedenastej, bo wtedy kucharz zaczyna fajrant. I rozpoczyna się gremialne wystawanie po zapiekankę w rozmiarze XXXL z nadzieją, że uratuje ona przed ordynarnym kacem nad ranem.

CZYTAJ DRUGĄ CZĘŚĆ ARTYKUŁU: Ciemniejsza strona wzorca dla Łodzi

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki