Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Każda tarcza chroni przed czym innym [WYWIAD]

Piotr Brzózka
Public Domain
Z dr. Krzysztofem Skusiewiczem, specjalistą ds. bezpieczeństwa ze SAN, rozmawia Piotr Brzózka:

Czego możemy się spodziewać po polskiej tarczy rakietowej?

Najpierw należy usystematyzować pojęcia. Różne tarcze mogą chronić przez różnymi zagrożeniami. Po pierwsze - przed rakietami strategicznymi, takimi , jakie ma Rosja i USA, o zasięgu międzykontynentalnym, z głowicami atomowymi. Obrona przed nimi wymaga budowy systemu w przestrzeni kosmicznej, na wysokości minimum 300 km i jest to poza naszym zasięgiem. Drugie zagrożenie to rakiety o zasięgu operacyjnym, od stu do tysiąca kilometrów. Lecą na wysokości 100-150 km. I trzeci rodzaj tarczy, to obrona przed rakietami taktycznymi, o zasięgu góra kilkudziesięciu kilometrów. W wielkim uproszczeniu - można się przed nimi bronić za pomocą ulepszonych rakiet lotniczych, służących do zestrzeliwania samolotów. Oprócz tej systematyki ważna jest też druga, dotycząca budowy samej tarczy. Składają się na nią co najmniej 3 elementy. Pierwszy, to wykrycie startu obcej rakiety. Polska nie ma satelitów wywiadowczych, nie byłaby w stanie wykrywać rakiet średniego i dalekiego zasięgu. Natomiast start rakiety taktycznej można wykryć za pomocą radaru. To jest w naszym zasięgu, jeśli chodzi o technologię. Sądzę, że Polska może na przestrzeni lat rozwijać jakiś system ochrony przed rakietami taktycznymi. Nie powiem, kiedy powstanie, bo to kwestia nakładów.

Czy to pomysł realny? W wojskowości wszystko kosztuje...

Amerykanie wyceniają budowę systemu obrony przed rakietami taktycznymi, który będzie chronił ich żołnierzy na misjach, na 7 do 15 mld dolarów. Spójrzmy na budżet wojskowy w Polsce, który wynosi 1,95 proc. naszego PKB. Gdybyśmy tarczę budowali sami, musielibyśmy przez kilkanaście lat wydawać na nią wszystkie pieniądze MON. Zresztą koszty, to jedna rzecz, możliwości techniczne - druga.

Specjaliści podejrzewają, że słowa prezydenta to zapowiedź wsparcia Bumaru, który pracuje nad pewnym systemem obronnym.

Mnie się też wydaje, że tu chodzi o Bumar. Sądzę, że chodzi o zbudowanie systemu obrony przed rakietami taktycznymi o zasięgu kilkudziesięciu kilometrów. Izrael ma coś takiego, wykorzystuje to do osłony przed atakami Hamasu ze Strefy Gazy. Tam co najmniej raz w tygodniu rakiety lecą. System jest dość skuteczny, ale koszty tego były tak duże, że Izrael mógł go stworzyć tylko dzięki pomocy amerykańskiej. Oni dostają od USA rocznie kilka miliardów dolarów, to jest premia strategiczna dla sojusznika za "trudne sąsiedztwo". Dlatego jestem sceptyczny co do naszych możliwości finansowych i też trochę technicznych. My dziś produkujemy rakiety przeciwpancerne o zasięgu ledwie 6 km. Uderzają w to, co widzi obserwator, lecą z jednego lasku do drugiego. Dlatego budowa systemu antyrakietowego to dla nas taki skok, jak gdyby nasza motoryzacja chciała produkować auto na miarę ferrari. Skuteczność systemu rakietowego musi być wyższa niż 99 procent, bo ten jeden brakujący procent może oznaczać rakietę z ładunkiem chemicznym, która trafiając w nas powoduje śmierć kilkuset tysięcy osób. A jaka dziedzina u nas funkcjonuje na 100 proc.?

Przed kim chcemy się bronić takim systemem antyrakietowym?

W zasięgu 1000 kilometrów mamy albo sojuszników z NATO, albo neutralne demokracje, takie jak Austria, Szwajcara albo Rosję, z którą od kilku lat dokonujemy resetu. Jedyne realne zagrożenie to dziś Białoruś. Dlatego sądzę, że rakiety o takim zasięgu byłyby główne towarem "eksportowym" dla ochrony naszych misji zagranicznych.

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki