Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Boże Narodzenie w łódzkich robotniczych domach. Jak świętowano? Zobacz archiwalne zdjęcia

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Boże Narodzenie zawsze świętowano uroczyście
Boże Narodzenie zawsze świętowano uroczyście archiwum Dziennika Łódzkiego/Narodowe Archiwum Cyfrowe
W latach siedemdziesiątych minionego wieku ukazała się książka, która pokazywała łódzki folklor. Oparto ją na wspomnieniach łódzkich robotników. Opowiadali między innymi jak przed wojną obchodzili „zimowe święta”. Tak właśnie w połowie epoki Gierka określano Boże Narodzenie

Boże Narodzenie w łódzkich robotniczych domach

.O swoich przedwojennych świętach opowiadali między innymi mieszkańcy famuł przy ul. Ogrodowej czy Księżego Młyna. Bardzo chętnie wspominali święta jej młodości. Na tydzień przed Wigilią do łódzkich domów przychodził organista lub kościelny z parafii. Przynosili opłatki – białe dla ludzi, a niebieskie i różowe – dla zwierząt. Łodzianie zapamiętali, że roznoszono opłatki z ładną dekoracją, za które dawało się większe datki tańsze. Te ostatnie były przepasane kolorową tasiemką na której znajdowała się naklejona gwiazdka.
Przed świętami w większości łódzkich domach, nie tylko robotniczych, odbywało się generalne sprzątanie. Co ciekawe, podobno chętnie włączały się w nie dzieci. Miało im to skrócić oczekiwanie na Boże Narodzenie.

- Robiło się generalne porządki – opowiadał w latach siedemdziesiątych Marian Kowalski. - W ruch szły szczotki ryżowe, ścierki, szare mydło. Innego szkoda było używać, za dużo kosztowało. Najpierw szorowano podłogi, potem wykładano ją specjalnym, grubym papierem. Potem trzeba było bezwzględnie przestrzegać porządku. W piwnicy mieliśmy komórkę, gdzie strzygły uszami przeróżne króliki. Była też ogromna beka kiszonej kapusty zakiszona przez ojca. I komórce robiło się generalne porządki. Wyścielaliśmy świeżą słomą klatki, sprzątaliśmy pomieszczenie, a nawet myliśmy olbrzymią bekę z kapustą..

.

Ruch w sklepach

Ale tak jak dziś zwiększony ruch panował w sklepach. Łodzianie chętnie kupowali prezenty dla najbliższych. Tylko trochę inne niż dziś. Dzieci dostawały zwykle owoce, słodycze, ale i zabawki. Wielką radość sprawiała otrzymana na gwiazdkę lalka, konik, piłkę. Ale też książki czy przybory szkolne.

- Najczęściej dostawało się prezenty praktyczne, które i tak trzeba było kupić dziecku – wspominała Zofia Zakrzewska, łódzka włókniarka. - Kupowano je w tajemnicy, tak by stanowiły niespodziankę.

Praktyczne prezenty dostawali także dorośli. Były to szale, rękawiczki, krawaty, wstążki, chusteczki do nosa, skarpetki, pończochy.
Łodzianie starali się, by na świątecznym stole nie zabrakło tradycyjnych potraw. Tak więc kupowano śledzie, ryby. Były to karpie, ale też płocie, leszcze. Kupowano suszone grzyby, owoce, mak, cukier. Dużym powodzeniem cieszyły się wieprzowe nóżki na galaretkę. W świątecznym koszyku nie mogło zabraknąć szynki, ale głównie z kością, kury na świąteczny rosół, schabu. No i oczywiście wódki i wina.

Ciasto do piekarni

Dzień przed Wigilią pieczono w łódzkich domach ciastach. W wielu panował zwyczaj, że noszono je do pieczenia do piekarni. Nikogo nie dziwił więc widok dzieci niosących do pobliskiego piekarza blachy z plackami, babami.

Nasza rodzina była liczna – wspominał Marian Kowalski. - Były świąteczne odwiedziny krewnych, zaproszonych gości. Mama szykowała więc pięć blach placków z kruszonką, trzy – cztery baby pieczone w foremkach. Ciasto piekło się w piekarniach, za drobną opłatą. Blachy z ciastem nosiły dzieci, razem, by wszyscy widzieli jakie to święta się u nas szykują.

Łodzianka Stefania Szwarc pamiętała, że przedstawiciele rodzin czuwali całą noc w piekarniach, by podczas pieczenia nikt nie podmienił ciasta..

- W Wigilię w domu gotowano grzyby, groch, jagły – opowiadała pani Stefania. - Ale też suszone owoce na kompot. Ucierano mak. Trzeba było wygospodarować czas na ugotowanie szynki i upieczenie mięsa na święta. Ostatnią pracą przed rozpoczęciem kolacji było smażenie ryb i tradycyjnego śledzia. Wszystko było przygotowane na czas.

Gaik czy choinka?

Trzeba było też ubrać choinkę, którą w niektórych łódzkich domach nazywano gaikiem. Większość ozdób choinkowych łodzianie robili sami.

- Już dużo wcześniej przygotowywało się stroiki na choinkę – opowiadała Zofia Zakrzewska. - Robiło się różne zabawki z papieru, słomy, wydmuszek z jajek, bibułki. W domach w których były dzieci przygotowywanie świątecznych zabawek stanowiło całe misterium

.
Józefa Głowacka, łódzka robotnica, przypominała że na przykład choinkowe łańcuchy robiło się z kolorowego papieru i słomek. Natomiast Mikołaje, które później wisiały na choince, przygotowywano z wydmuszek, waty i kolorowej bibuły. Na choince pojawiały się też gwiazdy i ciastka upieczone z mąki. Ale niekiedy ozdobne, choinkowe ciastka kupowano w sklepach.

- Były to wielkie ciastka w rodzaju serc, Mikołajów, gwiazd – wspominała Helena Michalska. - Pieczono je z kawą, wtedy imitowały pierniki, albo z wodą. Wówczas ciastka były białe. Na wierzchu ciastka ubierano krochmalem. Ciemne – różowym lub białym, jasne – brązowym.

Rodzice kupowali choinkę w tajemnicy przed małymi dziećmi. Wieczorem, przed Wigilia ubierał ją zwykle ojciec, gdy dzieci już spały, albo wcześnie rano, w wigilijny dzień. Czasem pomagały mu starsze dzieci. W większych mieszkaniach stawiano ją w rogu pokoju, na taborecie i umieszczano ja w garnku z piaskiem. W małych mieszkaniach zawieszano ją na suficie, nad stołem.

- Już kilka dni przed Wigilią Janek przytaszczyli niedużą, pachnącą lasem choinkę – przypominał sobie jedno z przedwojennych świąt Marian Kowalski. - Ze względu na brak miejsca zamontowali ją nad stołem, na suficie. Drzewko było przybrane gwiazdkami, łańcuchami z papieru. Czekoladowymi rybkami w kolorowych opakowaniach, cukierkami i czerwonymi, „rajskimi” jabłuszkami. Choinkę wieńczyła srebrzysta gwiazda.

Jaki kto będzie w Wigilię to będzie taki przez cały rok

Od rana w domach panował podniosły, radosny nastrój. Pamiętano bowiem o pewnym znanym od lat przesądzie mówiącym, że „jaki kto będzie w Wigilię to będzie taki przez cały rok”. Tak więc rodzice ostrzegali dzieci, by były grzeczne.

- I nie dostawały bicia, bo kto dostanie dziś to będzie bity cały rok – zauważał Marian Kowalski.

Dziewczyny wróżyły sobie co do swego zamążpójścia. Na dziesięć dni przed Wigilią ścinały trzy gałązki wiśni i wstawiały je do wazonu w pokoju. Jeśli zakwitły do 24 grudnia to był znak, że niedługo wyjdą za mąż.
Przed Bożym Narodzeniem odświętny nastrój panował w łódzkich fabrykach. Na przykład w fabryce Barczyńskiego przy ul. Tylnej 6 Łodzi.

- W tej, jak innych fabrykach, istniał zwyczaj składania sobie życzeń – opowiadał Marian Kowalski. - W Wigilię pracowano tylko cztery godziny. Życzenia składano sobie podczas pracy i dzielono się przyniesionym przez kogoś z robotników opłatkiem. Czasem wypijano za pomyślność „halbkę” wódki, zagryzając przy tym śledzikiem...

I nadchodziła sama Wigilia. Pod obrus kładło się sianko. Jedno miejsce pozostawiano wolne. Tłumaczono, że jest przeznaczone dla nieobecnego członka rodziny lub podróżnego. Opłatek umieszczano na białym talerzu, na środku stołu. Zwracano uwagę, by przy stole zasiadała parzysta liczba osób. Na Wigilię zapraszano zwykle najbliższą rodzinę, ale i samotnych krewnych.

- Kiedy już wszystko było przygotowane, stół zastawiony, na którym królował opłatek, zasiadaliśmy do stołu – wspominała Zofia Zakrzewska. - Ojciec brał opłatek i dzielił się nim najpierw z matką, później babcią, a następnie z dziećmi, zaczynając od najstarszeg

o.
Kazimiera Ławniczak, łódzka robotnica, zapamiętała że jej ojciec wychodził na dwór i patrzył czy widać już pierwszą gwiazdkę. Gdy była starsza to jej tata kazał wypatrywać wigilijną gwiazdę.

- Gdy siedzieliśmy przy stole to ojciec brał opłatek, zrywał z niego opaskę i wieszał ją na choince – opowiadała Kazimiera Ławniczak. - Kładł opłatek przed sobą, podawał mamie, a potem kuzynowi i nam dzieciom. Zwracał się do mamy i mówił: Frania, życzę ci zdrowia, byśmy mogli spokojnie żyć, a nasze dzieci doczekały lepiej..Mama odwzajemniała życzenia, a ojciec łamał się opłatkiem z kuzynem, a na koniec z nami.

Kluski z kompotem i kieliszek wódki

Po podzieleniu się opłatkiem rozpoczynała się postna kolacja wigilijna. Zofia Swędrak, łódzka włókniarka wspominała, że najpierw na stole pojawiały się smażone śledzie. Smażyło się je w cieście zrobionym z mąki i jajek. Jedzono je z chlebem. Istniało bowiem przekonanie, że jeśli zje się z ziemniakami to przez cały rok rodzina będzie cierpiała niedostatek. Drugą potrawą jaka pojawiała się na stole w jej domu były „makiełki”, czyli kluski z makiem, cukrem i mlekiem. Potem jedzono kaszę jaglaną prażoną z masłem i rodzynkami. Następnie nadchodził czas na zupę grzybową z pęczakiem i śmietaną.

- Jadało się też kapelusze grzybów suszonych smażone na tłuszczu i obsypane mąką – opowiadała o wigilii w rodzinnym domu Zofia Swędrak. - Następnie pierogi z kapustą i grzybami oraz duże ilości kompotu z suszonych śliwek i gruszek. Na stole pojawiała się też kapusta gotowana z grochem i okraszona olejem.

Na stole pojawiały się też smażone ryby, marynowane śledzie, ryż na słodko, z rodzynkami, śledziami, fasola w szarym sosie...

- Kiedy mama podawała kluski polane kompotem wtedy tata nalewał do kieliszków wódki – tak wigilijną wieczerzę w swoim domu zapamiętał z kolei Marian Kowalski.

Z niektórymi wigilijnym potrawom nadawano określoną symbolikę. Kasza jaglana miała zapewnić, by przy rodzinie „trzymał się pieniądz”, a kapusta – zdrowię. Z kaszą jaglaną wiązało się nawet przysłowie: Nie zjadłeś w Wigilię jagły, pieniądze tobie przepadły...W Wigilię nie pito wiele alkoholu, bo nie należało do tradycji. Zaprzestawano na jednym, dwóch kieliszkach. Resztę zostawiano na dalszą część świąt. W Boże Narodzenie pito zwykle tzw. przepalankę lub wino.

- W czasie wieczerzy mama wspominała swojego ojca kowala, swoje dzieciństwo – opowiadał Marian Kowalski. - Mówiła, że gospodarz dobrze obchodzący się ze zwierzętami może w Wigilię usłyszeć ich głos

..
W trakcie lub po Wigilii zapalano świeczki na choince i rozdawano prezenty. Zwykle leżały pod choinka, ale czasem ktoś przebierał się na Mikołaja lub rozdawał je ojciec.

- Ojciec ku naszemu zaskoczeniu wydobył z kredensu duże, tekturowe pudło, rozpakował je i razem z mamą zaczął wręczać nam prezenty – wspominał Marian Kowalski. - Janek dostał portmonetkę z ukrytymi w niej na szczęście drobniakami, Władek – komplecik do majsterkowania, Hela – kolorowy, cieniutki jak mgiełka szalik, Marysia i Kamila – ciepłe, ozdobne bamboszki, a ja – brulion, piórnik, farby wodne i papier do kolorowania.

Wigilijny wieczór kończył się śpiewaniem kolęd, a potem rodziny szły na pasterkę.

Pierwszy dzień świąt w domu

Pierwszy dzień świąt spędzano zwykle w rodzinnym gronie. Nie przyjmowano wtedy gości. Tego dnia nie wolno było też: zmywać naczyń, zamiatać. Nie słało się łóżek, tylko przykrywało kołdrą, nie gotowano obiadu. Trzeba było przygotować go wcześniej. W niektórych domach na śniadanie jedzono to zostało z Wigilii, w innych na stołach pojawiała się już świąteczna szynka, pieczone mięso, ciasta. Były to pierniki, makowce, ciasto drożdżowe. Jadało się też inne słodkości, jak suszone figi. Na świąteczny obiad podawano zazwyczaj rosół z kury z makaronem domowej roboty. Ale ten świąteczny czas miał przede wszystkim umacniać rodzinne więzi.

- Dużo się jadło, było wiele wesołości, przeglądało się rodzinne fotografię – opowiadał o świętach w rodzinnym domu Marian Kowalski. - Matka wspominała swoje dziewczęce lata spędzone na wsi. Spotkanie z ojcem, który przejeżdżał przez wieś i poprosił ja o kubek wody.

Piło się z umiarem

W drugi dzień Bożego Narodzenia, gdy przypada dzień św. Szczepana w kościele obsypywano się owsem. Rzucano go z chóru, na księdza, który szedł na czele procesji. Owsem obsypywano się też podczas wizyt rodzinnych i sąsiedzkich. Oznaczało to życzenie zamożności, posiadania wielu pieniędzy. Tego dnia przyjmowało się gości lub też samemu odwiedzało rodzinę, przyjaciół.

- W drugi dzień świąt przychodzili do nas goście, między innymi brat matki, Andrzej – wspominał Marian Kowalski. - Był przystojny, wysoki, służył w rosyjskiej kawalerii. Śpiewał różne piosenki i wspominał kobiety swojego życia. Chwalił sobie wojsko, kipiał energią.

Świąteczne biesiady był też okazją do picia wódki.

- Przy zaproszonych gościach przygotowywano grzankę, czyli napój ze spirytusu, irysów, kawałków czekolady i masła – tak mówił o tej świątecznej tradycji Marian Kowalski. - Taki krupnik ojciec zagotowywał, zapalał zapałką wrzątek i po chwili gasił pokrywką. Była w naszej rodzinie tradycja, którą ojciec przestrzegał. Zgodnie z nią niedużo pić, 2 – 3 kieliszki, mógł syn, który skończył 21 lat. Ojciec i zaproszeni goście pili więcej, ale z umiarem.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki