Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dobry festiwal tworzy trwałą wspólnotę - rozmowa z Ewą Pilawską, dyrektorką Teatru Powszechnego w Łodzi

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Ewa Pilawska: - Czas jest najlepszym probierzem jakości i trwałości takiego wydarzenia, jakim jest festiwal
Ewa Pilawska: - Czas jest najlepszym probierzem jakości i trwałości takiego wydarzenia, jakim jest festiwal M. Zakrzewski
Z Ewą Pilawską, dyrektorką Teatru Powszechnego w Łodzi i dyrektorką artystyczną Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych rozmawia Dariusz Pawłowski

Jubileusz Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi oznacza, że swoją XXX edycję osiągnął pierwszy powstały w wolnej Polsce (po 1989 roku) festiwal teatralny. Co Pani zdaniem sprawiło, że właśnie to - autorskie wydarzenie - przetrwało właściwie bez zakłóceń do współczesności?

Wiara w teatr, jego czysty przekaz, sens spotkania publiczności i twórców. Kierowanie się profesjonalizmem, uczciwością. Spotkanie na nieuwikłanej wyspie „teatr”.

Podczas tegorocznej edycji proponuje Pani refleksję nad ideą i funkcją festiwalu teatralnego. Co w takim razie, Pani zdaniem, jest istotą takiego przedsięwzięcia, jak festiwal?

Istotą festiwalu jest jego zawartość. Najważniejsza jest jakość artystyczna i merytoryczna, autentyczna potrzeba widzów, aby w teatrze konfrontować się z ważnymi tematami. Mając te niemal trzydzieści edycji za sobą mogę powiedzieć, że nasz festiwal to kryterium spełnia. Etapy jego rozwoju można by porównać do rozwoju człowieka - który uczy się mówić, czytać, pisać, nabywa coraz większej świadomości… Spotykamy się z publicznością, która co roku oczekuje na kolejną edycję festiwalu, jako odbiorca potrzebuje więcej, jest bardziej wymagająca i krytyczna. To z kolei świadczy o poziomie intelektualnym łodzian i ich zapotrzebowaniu duchowym. Możemy być dumni z tej prawdziwej potrzeby.

Czy nie odnosi Pani wrażenia, że wiele miast - idąc za potrzebą promocji i konkurencji - uległo „festiwalozie”, zamieniając święto w przesyt? Jak odróżnić projekt z potencjałem na udany, oryginalny festiwal od kolejnego wydarzenia wypełniającego kulturalny kalendarz?

Trudno się z tym nie zgodzić. Czas jest najlepszym probierzem jakości i trwałości - projekty, które stanowią próbę załatwiania partykularnych interesów nie wytrzymują próby czasu. Brakuje im głębokiej prawdy i autentycznej potrzeby.

Czy silny festiwal jest ściśle związany z miastem, w którym się odbywa, czy też nie stanowi kłopotu przenoszenie go do nowego miejsca?

Mogę powiedzieć ze swojej perspektywy, że nie wyobrażam sobie przeniesienia Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych do innego miasta. Tworzyłam go w Łodzi i przede wszystkim dla łodzian, w określonym miejscu, społeczeństwie, czasie, ze świadomością łódzkiego kontekstu. Jeśli chce się powołać festiwal teatralny - bo o takim mogę mówić - trzeba rozczytać miasto, zrozumieć je i poczuć. Iść ramię w ramię i rozwijać się w symbiozie.

Co jest najtrudniejsze dzisiaj w przygotowaniu festiwalu: zdobycie funduszy, pozyskanie repertuaru, kwestie logistyczne?

Budowanie programu jest wyzwaniem i odpowiedzialnością, ale i wielką przyjemnością. Festiwal ma swoją markę, więc nie spotykam się z odmową czy trudnościami przy zapraszaniu spektakli. Czasami dyrektorzy teatrów dokonują wręcz ekwilibrystyki, aby znaleźć termin na prezentację w Łodzi.
Jeśli chodzi o finanse - przeszliśmy przez te trzydzieści lat różne etapy. Zaczynaliśmy bez żadnej dotacji, było niezwykle trudno. Ale może właśnie to doświadczenie budowania od zera z wielką determinacją zahartowało nas i dało siłę, pewną odporność? Jeśli coś tworzymy, zawsze po drodze pojawiają się jakieś mniejsze czy większe problemy. Techniczne, logistyczne, terminowe… Jeśli po dwóch stronach jest dobra wola i wzajemny szacunek, zawsze udaje się je rozwiązać.

Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych przez lata zbudował swoją własną - wyjątkową i aktywną publiczność. Co Pani daje jej zaufanie? Jakie reakcje są najbardziej satysfakcjonujące?

Zaufanie publiczności i wspólnota, którą udało się zbudować, pokazują, że udało mi się stworzyć coś wartościowego, potrzebnego, zbudowanego na trwałych fundamentach. Festiwal jest wyzwaniem intelektualnym i satysfakcjonujące jest to, że chcemy je wspólnie podejmować. To bycie razem jest bezcenne.

Na łódzkim festiwalu gościła właściwie cała polska teatralna czołówka, jak i artyści oraz sceny nieoczywiste. Które wydarzenia utkwiły Pani szczególnie w pamięci, jako niewątpliwy sukces, a czy było coś, czego nie udało się pokazać, mimo starań?

Mam taką naturę, że myślę o przyszłości, a nie celebruję przeszłości. Nie da się jej przywrócić, trzeba wyciągać wnioski i iść dalej. Zachowuję dobre wspomnienia. W trzydziestoletniej historii festiwalu było kilka kroków milowych. Jednym z nich była prezentacja „Wymazywania” w reżyserii Krystiana Lupy - gdy tylko obejrzałam ten spektakl w warszawskim Teatrze Dramatycznym, wiedziałam, że chciałabym pokazać go w Łodzi na festiwalu. Nie stało się to od razu, ale po kilku latach udało się zagrać ten wybitny spektakl w Teatrze Wielkim. Takich punktów zwrotnych było więcej - były nimi na przykład pokazy spektakli zagranicznych, między innymi z Berliner Ensemble, wiedeńskiego Burgtheater… Wszystko to złożyło się na drogę i rozwój festiwalu. Jeśli przez te trzydzieści lat coś się nie udawało, to wynikało to z ograniczeń technicznych czy finansowych. W tym roku na przykład nie udało się z „Balkonami” w reżyserii Lupy. Spektakl nie zmieściłby się na naszej Dużej Scenie, a wynajęcie przestrzeni i zbudowanie w niej widowni oraz sceny wraz z całym parkiem oświetleniowym i akustycznym byłoby zbyt kosztochłonne.

Festiwal Teatru Powszechnego w Łodzi, Warszawskie Spotkania Teatralne, Boska Komedia w Krakowie, Kontakt w Toruniu, Dialog we Wrocławiu - czy festiwale o tak pokaźnym dorobku mają moc współpracy, a być może nawet oddziaływania na politykę kulturalną kraju i samorządów, czy pozostają pięknymi, ale samodzielnymi wyspami teatru?

Ważne festiwale teatralne funkcjonują w synergii, od lat odbywają się w pewnym stałym rytmie - nasz festiwal rozpoczyna się w marcu, w maju - Warszawskie Spotkania Teatralne, w czerwcu - Kontakt w Toruniu, w grudniu - Boska Komedia. Ten cykl stał się nieformalnie nienaruszalny i z wzajemnego szacunku nikt ze środowiska go od lat nie zmienia. Jako festiwale różnimy się, a zarazem uzupełniamy repertuarowo, mamy do czynienia z korespondencją programów i poglądów. Każdy festiwal jest manifestem, pod którym podpisuje się dyrektor artystyczny, a wartościowe jest to, że między nami odbywa się twórczy dialog. Jesteśmy osobnymi wyspami zakotwiczonymi w lokalności, ale gramy do jednej bramki, bo to stymuluje rozwój teatru. Uzupełniamy się na różnych poziomach - nigdy nie kanibalizujemy. Ważne dla współpracy są koprodukcje, które tworzą polskie festiwale - również z europejskimi instytucjami i festiwalami. Przypomnę choćby nasze „Imagine” w reżyserii Lupy, które było koprodukcją z warszawskim Teatrem Powszechnym i europejską siecią Prospero.
Festiwale mają też określoną rolę dla budowania polityki kulturalnej. To właśnie festiwale wyznaczają pewne kierunki. Gest zbudowania programu jest gestem wskazania, co istotnego dzieje się w polskim teatrze. Jak w soczewce festiwale skupiają najważniejsze nurty, tematy, estetyki, a tym samym wskazują kierunki polityki kulturalnej - dlatego spoczywa na nas duża odpowiedzialność, aby sięgać wyżej. Budowanie programu jest zawsze jakimś wyborem, dlatego trzeba mieć świadomość jego wagi. Na przykład dla mnie od lat bardzo ważne jest, aby nie zamykać się na jedną estetykę, na jedną grupę twórców. Zawsze podkreślam, że teatr powinien być różnorodny i otwarty - i tak też staram się budować program. Kierując się jakością, a nie gatunkiem.

Czy miała Pani kiedykolwiek chwile zwątpienia związane z festiwalem? Z drugiej strony, co daje Pani największy „napęd”?

Największą siłę zawsze dawała mi rodzina, przyjaźń i relacja z moim synem. Teraz jest dorosłym mężczyzną, a mnie największą radość daje spotkanie z nim i jego rodziną, wnukami. Mam za sobą piękny, intensywny tydzień z nimi. Teatr jest dla mnie ważny, ale najważniejsza była i jest dla mnie rodzina. Uważam, że należy tak ustawić proporcje, aby wszystko odbywało się w harmonii.
Kiedy kilka dni temu w Międzynarodowym Dniu Teatru symbolicznie składaliśmy kwiaty pod pomnikiem Schillera, dostałam od syna zdjęcie, na którym stoją z wnukami kilka kroków za mną (było w tym coś metafizycznego, bo jeszcze jakiś czas temu to Piotr jako dziecko towarzyszył mi podczas tych spotkań). Po uroczystościach i oficjalnym spotkaniu zanurzyłam się w byciu z rodziną. Ktoś może się śmiać, ale zabawy, wyprawy, wbieganie na górkę z wnukami dają mi radość na długo, takie skumulowane szczęście.

Jakie jeszcze ma Pani marzenie dotyczące Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych?

Zawsze marzę o tym, żeby odważnie sięgać dalej i wyżej. Tych marzeń jest tak dużo, że będę się nimi dzielić systematycznie… O stabilność i przyszłość festiwalu jestem spokojna.

od 7 lat
Wideo

Jak wyprać kurtkę puchową?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki