Do napaści doszło 1 stycznia ok. godz. 4 nad ranem w restauracji Restaurant Fabrykant. Z relacji Grzegorza Waraneckiego wynika, że został zaatakowany przez grupę osób, pseudokibiców ŁKS. Biznesmen został m.in. uderzony w tył głowy przez jednego z napastników, którego Grzegorz Waranecki znał. W obronie sympatyka Widzewa stanął właściciel lokalu.
- Bałem się o własne życie - mówi Waranecki. - Gdyby nie właściciel restauracji, ci mężczyźni by mnie skatowali.
Na szczęście dla Grzegorza Waraneckiego właściciel restauracji zareagował błyskawicznie.
- Gdy zobaczyłem sytuację, musiałem zareagować - relacjonuje właściciel Restauran Fabrykant. - Nie mogłem dopuścić do sytuacji, w której grupa kilku silnych mężczyzn skatuje mojego gościa - relacjonuje właściciel Restauran Fabrykant.
Brutalny atak spotkał się z natychmiastową reakcją także ze strony sympatyków ŁKS.
- Zadzwoniłem do Grzegorza, z którym znamy się od dzieciństwa, aby przekazać mu swoje wyrazy ubolewania z powodu tego ataku - mówi Jacek Bogusiak, znany sympatyk ŁKS. - Moim zdaniem to przekracza wszelkie granice. Nie może być tak, że ktoś z nas będzie się bał wyjść prywatnie z obawy przed atakiem kiboli.
Cała sytuacja dzięki szybkiej interwencji właściciela klubu skończyła się bez interwencji policji.
Druga strona twierdzi, że prowokatorem całej sytuacji był Grzegorz Waranecki, który miał na imprezę wejść w szaliku Widzewa. Miał zostać poproszony przez grupę biesiadników o zdjęcie szalika, ale odmówił.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?