Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Partyzanci sadzą ładne kwiatki

Matylda Witkowska
Podczas sąsiedzkiego pikniku na ulicy Lipowej organizatorzy rozdawali trawę do zużycia na miejscu albo na wynos
Podczas sąsiedzkiego pikniku na ulicy Lipowej organizatorzy rozdawali trawę do zużycia na miejscu albo na wynos fot. Grzegorz Gałasiński
Nielegalne sadzenie kwiatów i drzew na miejskich terenach integruje mieszkańców okolicy. Jednak partyzanckie ogrodnictwo wywołuje czasem prawdziwą sąsiedzką wojnę.

Pięćdziesiąt osiem białych i różowych werben zasadzili w sobotę mieszkańcy ulicy Kamińskiego. Nie kłopocząc się o informowanie Zarządu Dróg i Transportu postanowili ubarwić otoczenie. Tym samym wpisali się w coraz modniejszy trend guerilla gardening, czyli partyzanckiego ogrodnictwa.

Che Guevara sadzi kwiatki

Pierwszy szwadron "Green guerillas" czyli "Zielonych Wojowników" założyła w 1973 roku mieszkająca w Nowym Jorku malarka Liz Christy. Wraz ze swoim odziałem zamieniła opuszczony teren w ogród. Przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem - został on uznany przez miasto i włączony do systemu nowojorskich parków miejskich.

Idea guerilla gardening szybko rozprzestrzeniła się na cały świat, oddziały partyzantów pojawiły się w całych Stanach Zjednoczonych, ale też w Europie, a nawet w Maroku. Kontaktują się przez internet.

Na stronie internetowej www.lizchristygarden.org znaleźć można nie tylko historię ruchu, ale też praktyczne porady, jak zrobić nasionową bombę ze starych bombek choinkowych lub wypełnionych nasionami balonów. Umożliwiają one wysiewanie nasion na ogrodzonych lub pilnowanych działkach.

Zielone berety atakują w Łodzi nocą

Ideę zielonej partyzantki sprowadziła do Łodzi dwa lata temu Grupa Pewnych Osób. W ramach akcji Zielenie Miejskie jej członkowie pewnej nocy posiali trawę na wyłysiałym trawniku przy alei Kościuszki.

- Zrobiliśmy to dokładnie pod oknami Karola Chądzyńskiego, szefa Zieleni Miejskiej - śmieje się Marcin z GPO, jeden z uczestników akcji.

Oprócz partyzanckiej akcji wysiewania trawy GPO zrobiła też inwentaryzację stanu trawników miejskich. Efekt - 108 znalezionych zaniedbanych i pozbawionych trawy miejsc.

Od tego czasu niemal każda oddolna akcja musiała mieć w sobie element walki o zieleń.
Partyzantka łączy sąsiedzkie pokolenia

W ubiegłą sobotę do sadzenia kwiatków zabrali się mieszkańcy ulicy Kamińskiego. W ramach sąsiedzkiego pikniku przygotowali kiełbaski, ciasta, zwiedzanie ulicy z przewodnikiem i warsztaty dla dzieci. Ważnym elementem było wspólne sadzenie werben na skwerku przy ul. Rewolucji 1905 r.

- Nie pytaliśmy się Zarządu Dróg i Transportu, bo nie powinnno im to przeszkadzać. Zależało nam na czasie -mówi Urszula Niziołek-Janiak, jedna z organizatorek akcji.

Wkrótce wokół rabaty z werbenami pojawi się chroniący przed psami płotek, a obok - wysiana na nowo trawa. Koszty upiększenia skweru to 80 zł, podzielone między sześciu sąsiadów.

W zeszłym roku na ulicy Lipowej w ramach akcji "Trawa na miejscu czy na wynos" pracownia architektoniczna Moomoo rozdała sąsiadom kilkadziesiąt obiadowych pudełek ze styropianu z pociętą murawą. Można ją było zasadzić pod domem lub zabrać do mieszkania.
- W ten nietypowy sposób chcieliśmy zwrócić uwagę lokatorów na problem zaniedbanych trawników. Chociaż chodziło nam raczej o przekaz niż zachęte do siania trawy - mówi Łukasz Pastuszko z pracowni Moomoo.

Pomysł chwycił - sąsiedzi spontanicznie zaczęli przekopywać trawniki, a organizująca happening GPO zaczęła dostawał majle od sąsiadów z prośbą o dostarczenie większej ilości roślin.

Co na to opiekujący się 4 mln mkw często zaniedbanych trawników Zarząd Dróg i Transportu?

- Nie będziemy nikogo ścigać za stokrotki czy werbeny, ale grzeczność wymaga, by przed zasadzeniem czegokolwiek zapytać się właścieciela terenu - mówi Aleksandra Kaczorowska z biura prasowego ZDiT.

Partyzanckim ogrodnikom zaleca zwrócenie się do urzędu i poinformowanie o swoich planach.

- Dostajemy kilkanaście takich zapytań rocznie i prawie zawsze się zgadzamy - mówi Kaczorowska. - Musimy jednak sprawdzić lokalizację. Kwiatki nie są dużym problemem, ale już drzewa czy krzaki mogą zasłaniać widoczność albo kolidować z naszymi planami inwestycyjnymi - tłumaczy.

Własną piersią gotowi są bronić roślin

Ogrodnictwem zajmują się też osoby starsze, które o guerilla gardening nawet nie słyszały. Niestety, spotaniczne akcje przeradzają się czasem w prawdziwą wojnę.

Jednym z najbardziej znanych miejsc jest przerobiony na ogród trawnik pod famułami przy placu Zwycięstwa. Mieszkająca na parterze lokatorka najpierw postawiła ławeczkę, potem zaczęła sadzić kwiaty, krzewy i znosić do ozdoby fragmenty płotów, klocków i lalek. - Wstyd na to patrzeć - narzeka Bogumiła Sikorska, sąsiadka.

Konflikty pojawiają się także w blokowiskach. W Spółdzielni Mieszkaniowej Retkinia -Południe trzy czwarte bloków ma przydomowe ogródki. - Kiedyś mało kto chciał mieć mieszkanie na parterze, więc jako zachętę dawaliśmy możliwość bezpłatnego utworzenia sobie ogródka - mówi Leszek Czarnomski, zastępca prezesa spółdzielni.

Niestety, wśród lokatorów zaczęły powstawać konflikty.

- Drzewa sadzone były blisko domów, więc zasłaniały światło lokatorom z wyższych pięter. Na dodatek ogrodnicy zwiększali koszty zużycia wody - dodaje.

Dlatego większość "ogrodników" oddała swoje tereny spółdzielni.

To jednak nic w porównaniu z kłopotami spółdzielni Ogniwo, której jeden z emerytowanych lokatorów przy bloku przy ul. Kopcińskiego "podarował" dwie płaczące wierzby.

Gdy po dwudziestu latach przysłała ogrodników, by nieco przyciąć gałęzie, dziarski ogrodnik przeszedł do ataku i polał ich z okna kubłem zimnej wody...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki