Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Janiak: urzędnicy dzielą włos na czworo, a ja mam wrażenie, że tracę czas

Marcin Darda
Marek Janiak: dostaję szału, gdy na szóstym czy siódmym zebraniu w urzędzie ktoś wywleka problem, którego rozwiązanie było już wcześniej ustalone.
Marek Janiak: dostaję szału, gdy na szóstym czy siódmym zebraniu w urzędzie ktoś wywleka problem, którego rozwiązanie było już wcześniej ustalone. Krzysztof Szymczak
Wielu urzędników ma dobre intencje, jednak są pochłonięci machiną pełną procedur i obyczajów, po prostu biurokracją. Pracują według procedur, ale przestali się już zastanawiać czemu one służą. Reguły powinny być czytelne i powtarzalne. Tymczasem od dziewięćdziesiątego roku nie było przyjętej spójnej filozofii miasta, która byłaby realizowana konsekwentnie przez kolejne ekipy rządzące. Przez to urzędnicy funkcjonują w poczuciu tymczasowości decyzyjnej. Myślą tak: Janiak chce ograniczyć rozbudowę poza centrum miasta, a zaraz może miastem rządzić będzie już nowa ekipa i przyjdzie jakiś inny architekt, który powie, żeby budować gdzie popadnie, bo najlepszą metodą na rozwój jest chaos. To po co coś zmieniać? W tej sytuacji interes społeczny zawsze jest na końcu. Z dr. Markiem Janiakiem, architektem Łodzi, rozmawia Marcin Darda.

Przychodzi artysta do pracy w urzędzie i odbija się od ściany biurokracji. Tak to wygląda w Pana przypadku?

Tak wygląda, ale ja przede wszystkim jestem artystą intelektualnym, dopiero potem emocjonalnym. Moja sztuka, nawet przyjmując absurdalne czy skandalizujące formy, zawsze była filozofią świadomie zdefiniowaną. Poza tym jestem również architektem, zatem zawsze posługuję się logiką.
Przyjmując posadę architekta miasta założyłem, że w tej pracy będę się posługiwał aparatem logiczno-naukowym, a nie emocjonalnym. I tak robię. Ze sztuki biorę dziś tyko to, że się niczego nie boję. Z urzędem, z jego biurokracją, zderzałem się od dawna, ale gdy obserwuję to od środka, wygląda to znacznie...

Gorzej?
Gorzej i niestety bardziej dramatycznie. Ale nie da się tego opowiedzieć w skrócie. Na rzecz Łodzi działam już ponad trzydzieści lat. Porównywałem przez ten czas Łódź z innymi miastami, tymi którym zazdrościmy, że jest w nich tak fajnie, jak Paryż, Barcelona, Wiedeń czy nawet Budapeszt. Zastanawiałem się, dlaczego u nas w Łodzi jest inaczej. Zrozumiałem to w pełni dopiero wówczas, gdy zostałem architektem miasta. Pracuję tu od października 2011 roku, a dopiero pół roku później udało się zamknąć wstępną reorganizację biura architekta miasta, ustalić relacje z Miejską Pracownią Urbanistyczną. Pełną parą zatem pracuję trochę ponad pół roku. A procesy, które się toczą w urzędzie, mają przecież swój bezwład, bo nie wchodzą w życie od razu. Trzeba mieć świadomość, że miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego dla jakiegoś terenu może najszybciej powstać w rok, a i tak to jest cud. Są procedury, których przeskoczyć się nie da, są protesty właścicieli posesji czy grup społecznych, zatem trwa to jeszcze dłużej, a czasem niestety bez końca. Półtora roku to przecież tyle czasu, ile trwa moja praca w urzędzie. A ja mam naturę bardzo niecierpliwą...

Czyli ma Pan dosyć urzędu?

Tego nie powiedziałem, ale przyznam, że miewam wrażenie, że zaczynam tracić czas. Wielu urzędników ma dobre intencje, jednak są pochłonięci machiną pełną procedur i obyczajów, po prostu biurokracją. Pracują według procedur, ale przestali się już zastanawiać czemu one służą. Reguły powinny być czytelne i powtarzalne. Tymczasem od dziewięćdziesiątego roku nie było przyjętej spójnej filozofii miasta, która byłaby realizowana konsekwentnie przez kolejne ekipy rządzące. Przez to urzędnicy funkcjonują w poczuciu tymczasowości decyzyjnej. Myślą tak: Janiak chce ograniczyć rozbudowę poza centrum miasta, a zaraz może miastem rządzić będzie już nowa ekipa i przyjdzie jakiś inny architekt, który powie, żeby budować gdzie popadnie, bo najlepszą metodą na rozwój jest chaos. To po co coś zmieniać? W tej sytuacji interes społeczny zawsze jest na końcu. Bo nie ma lepszego sposobu na rozwój niż stałe reguły, obowiązujące przez wiele, wiele lat. Natomiast chaos powoduje, że urzędnicy dzielą włos na czworo, zakładając, że petenci zawsze mają złe intencje, że sprawa przyjmie zawsze negatywny obrót, że zmienią się za chwile hierarchie wartości. Zakładanie złego scenariusza jest po prostu koszmarne. Przykładowo: program "Strych" robię jako architekt miasta już ponad rok. A on może się faktycznie uruchomi dopiero w kwietniu, mimo że to bardzo prosta rzecz: umożliwić ludziom adaptować strychy na mieszkania. Tyle że w urzędzie zastanawiają się, co będzie, jak ktoś tego remontu nie zrobi, a obiecał, albo co wtedy, jak ten ktoś zrobi dziurę w suficie, albo nadejdzie tajfun i zmiecie wszystko. Scenariusze często są absurdalne. Oczywiście, że jakiś negatywny scenariusz może się ziścić, ale nie można zakładać, że one są regułą. Regułą według mnie powinno być pozytywne spojrzenie na rzeczywistość. Naprawdę dostaję szału jak na szóstym czy siódmym zebraniu w urzędzie ktoś wywleka problem, którego rozwiązanie było ustalone już wcześniej.

A myślałem, że będzie Pan jednak optymistą po tym, jak przeszła pańska Strategia Rozwoju Przestrzennego Łodzi.

Tu muszę sprostować, bo przyznam, że mój udział w sformułowaniu tej strategii był duży, ale to strategia ogłoszona przez prezydenta miasta. I miejmy nadzieję, że w końcu będzie dokumentem stabilnym przez wiele lat. To jest rzecz kluczowa, bo najbardziej wrogi dla Łodzi przez te wszystkie lata był chaos, który tu panował i który jeszcze momentami trwa. Przykładem może być projekt nowego dworca podziemnego i Nowego Centrum Łodzi, który można już niestety tylko poprawiać, pewnych nietrafionych decyzji odwrócić się już nie da, bo nie można złamać już zawartych umów. Strategia Przestrzennego Rozwoju Łodzi w swojej istocie mówi o tym, że nie ma powodów, byśmy tu w Łodzi postępowali inaczej, niż się to robi na całym świecie, czyli powinno się bazować na tym, co już istnieje. Dokładanie nowej wartości ma tylko wzbogacać wartość zastaną, a nie ją zwalczać.

Bazować na tym co jest, czyli maksymalnie to wykorzystać?

Jesteśmy chyba jedynym miastem na świecie, które nie wykorzystuje swojej energii, które lekceważy to co ma. Uporczywie nadzieje wiązane są wyłącznie z nowymi inicjatywami, tak jakby miały być jakimiś oazami na pustyni. Nawet o Nowym Centrum Łodzi, które powstaje na terenach pokolejowych, mówi się, że odwróci losy miasta. Tymczasem Nowe Centrum Łodzi będzie tylko pewnym fragmentem miasta i to jak ten fragment będzie funkcjonować, zależy od tego, jak zwiąże się z resztą centrum Łodzi. Samo Nowe Centrum Łodzi nie pociągnie tego miasta do przodu, nie można wiązać z nim takich nadziei, postrzegać go jako zamkniętej struktury. W tej strategii pierwszy raz w historii Łodzi mówi się o tym, że najważniejsze jest centrum, czyli strefa wielkomiejska, bo to ona definiuje tożsamość miasta i ma ciągle niewykorzystany potencjał samoregeneracji i trwania.

Strategia na głosowaniu przeszła, acz z oporami. Pojawiały się głosy i to z elity politycznej rządzącej Platformy Obywatelskiej, które ją stawiały pod znakiem zapytania, mówiąc "zgoda na dopieszczanie centrum, ale nie kosztem Retkini" na przykład.

Ale jednak ogólna zgoda co do definicji i roli strefy wielkomiejskiej była i jest. I ona wyklucza już myślenie typu "zjem ciastko, ale nadal chcę je mieć". Tylko teraz tę strategię trzeba realizować. Następnym krokiem powinno być uświadomienie sobie przez elity polityczne i mieszkańców Łodzi, że ten problem to zawsze jest coś za coś. Trzeba dbać i inwestować w centrum Łodzi, by ono nie ginęło w lawinowym tempie, ale jednocześnie należy ograniczać przyczyny, które osłabiają to centrum, czyli rozlewanie się miasta na zewnątrz. Teraz muszą za strategią pójść decyzje administracyjne, plany miejscowe, które zabronią na przykład budowania osiedli mieszkaniowych za ulicą Hetmańską, a zezwolą tam na budowę magazynów dla logistyki lub przemysłu. Stamtąd jest blisko do autostrady i daleko do centrum miasta i w taki właśnie sposób ten teren powinien zostać wykorzystany.

A jak jest z pracą nad miejscowymi planami zagospodarowania przestrzennego? Zaczynał Pan z nieco ponad 4 proc. obszaru Łodzi, najgorzej w Polsce. Stoimy w tym samym punkcie?

Różnie z tymi planami bywa. Na przykład jeden plan jest skończony, ale nie można go uchwalić, bo mieszkańcy nie chcą się zgodzić na podłączenie do autostrady, mimo że nie mają już żadnych argumentów. To podłączenie w planach było od wielu lat, tylko deweloperzy, budując osiedle, nie uświadomili mieszkańcom, że w okolicy będzie nowa droga. Tysiąc osób blokuje ten plan, twierdząc, że można tę drogę puścić innym śladem. Nowy ślad przechodziłby obok innego osiedla, a tu zaczyna się już błędne koło, bo i mieszkańcy tego osiedla na nową drogę przygotowani nie są. Nie mówiąc już o dodatkowych kosztach związanych z koniecznością wybudowania wiaduktu nad torami kolejowymi czy ingerencją w dolinę rzeki oraz o tym, że będzie dwa razy dłużej i dwa razy drożej. W Łodzi często brakuje takiego myślenia, które byłoby delikatnie mówiąc bardziej wspólnotowe, miejskie, a mniej egoistyczne.

No i co z tym zrobić? Zmiana tej mentalności nie dzieje się z dnia na dzień, to jest raczej proces pokoleniowy.

Ale trzeba się w niego absolutnie zaangażować. Rozwiązaniem jest edukacja i informacja społeczna. Wszyscy prezydenci Łodzi ostatnich dwudziestu lat się z tym zgadzali i mi przytakiwali, ale nic w tej sprawie nie zrobili. Teraz z budżetu architekta miasta wycięto pieniądze na konsultacje społeczne i wydawnictwa. Będę o to walczył, bo w Łodzi świadomość i tradycja życia w mieście zostały zniszczone, ale ja mam nadzieję, że niebezpowrotnie. W pewnym momencie naszej historii kamienice w centrum straciły właścicieli, zostały zasiedlone przypadkowymi osobami i zarządzane niefrasobliwą administracją. Doprowadziło to do fatalnego stanu technicznego budynków. Na dodatek teraz wśród urzędników dominuje przeświadczenie, że lepiej jest budynek wyburzyć, bo wyczyszczony teren szybciej skusi inwestora, który coś tam postawi. To nieprawda, czego dowodem jest Polska Grupa Energetyczna, która przy Piotrkowskiej kupiła kamienicę, zburzyła ją i do dziś nic nie wybudowała w tym miejscu, choć minęło już parę lat. Dlaczego nie ma ciśnienia inwestorów na tę działkę? Może PGE by ją odsprzedało. Ale trzeba wiedzieć, że jeśli planuje się inwestycję, to problem wyburzenia starego budynku jest problemem banalnym, w sensie czysto finansowym także stanowi ułamek inwestycji. Można przecież zostawić samemu inwestorowi decyzję czy i w jaki sposób wykorzysta istniejące budynki na terenie, który chce kupić. Po co za niego decydować, skoro nie wiadomo, kto tym inwestorem będzie i jaką będzie miał strategię wobec terenu, który chce kupić.
Rozmawiał Marcin Darda

***

Marek Janiak, rocznik 1955. Architekt i artysta multimedialny, wykładowca akademicki. Absolwent Politechniki Łódzkiej, były prezes Fundacji Ulicy Piotrkowskiej. Od jesieni 2011 r. architekt miasta Łodzi.

Zapisz się do newslettera

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki