MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nasi laureaci: Witold Skrzydlewski Działaczem Dekady. Radości i smutki w Widzewie i Orle

Dariusz Kuczmera
Dariusz Kuczmera
Działacz Dekady Witold Skrzydlewski organizuje na stadionie Orła Mecz Narodów im. Heleny Skrzydlewskiej, w którym uczestniczą w różnych rolach córka Joanna, wiceprezydent Łodzi i były mistrz świata - Australijczyk Jason Doyle
Działacz Dekady Witold Skrzydlewski organizuje na stadionie Orła Mecz Narodów im. Heleny Skrzydlewskiej, w którym uczestniczą w różnych rolach córka Joanna, wiceprezydent Łodzi i były mistrz świata - Australijczyk Jason Doyle Fot. Grzegorz Gałasiński
Plebiscyt Sportowy DŁ. Głosowanie w jubileuszowym, pięćdziesiątym plebiscycie sportowym Dziennika Łódzkiego dobiegło końca. Nasi czytelnicy i internauci wyłonili laureatów w kategoriach Sportowiec Dekady, Trener Dekady, Drużyna Dekady, Działacz Dekady i Talent Roku. Czas na prezentację laureatów. Po niej ujawnimy wybór kapituły plebiscytu.

Tutaj sprawdzisz wyniki plebiscytu:
Głosuj na najpopularniejszych sportowców, trenerów, drużyny i działaczy sportowych dekady oraz na sportowe talenty roku

Na początek przedstawiamy zwycięzcę w pasjonującej do samego końca rywalizacji w kategorii Działacz Dekady. Laureatem został Witold Skrzydlewski, prezes Klubu Żużlowego Orzeł Łódź, na którego głosowało tak wiele osób, że na finiszu uciekł rywalom niczym mistrz świata Bartosz Zmarzlik.

W Widzewie większy sukces niż gra w Lidze Mistrzów

- Moja przygoda ze sportem zaczęła się w Widzewie - opowiada Witold Skrzydlewski. - Przyszedłem do zarządu RTS Widzew po śmierci Andrzeja Skrzypka. Później w swej historii byłem prezesem Widzewa SA, kiedy nie było szans na otrzymanie licencji. Namawiałem do współpracy pana Andrzeja Grajewskiego. Trzeba było wszystkie dokumenty przygotować i walczyć o uzyskanie licencji. Gdybyśmy jej nie dostali na nasze miejsce do pierwszej ligi weszłoby Zagłębie Lubin. To klub, który imponował stabilizacją finansową, z poważnym sponsorem KGHM, a nasz Widzew spadał co roku na cztery łapy, ale z coraz wyższego piętra.

Ówczesny wiceprezes PZPN Eugeniusz Kolator przestrzegał wtedy działaczy Widzewa, że w końcu rozbiją sobie nos.

- Docierały do nas pogłoski, że Widzew nie dostanie tym razem licencji - wspomina Witold Skrzydlewski. - Niektórzy zarzucali nam, że nie chcemy ratować klubu, tylko skręcić jakąś złotówkę i zarobić od klubu innego. Jesteśmy na posiedzeniu PZPN. W pewnym momencie rzuciłem się na kolana i złapałem za nogi ówczesną główną księgową, bo to od niej właśnie wszystko zależało. Ważyły się losy, czy Widzew dostanie licencję. W pozycji na kolanach błagałem panią księgową. Jak wielka była nasza radość, gdy okazało się, że dzięki naszym staraniom Widzew tę licencję otrzymał.

Legendarny piłkarz i kierownik drużyny Widzewa Tadeusz Gapiński powiedział wtedy pamiętne słowa: - To dostanie licencji była większym sukcesem niż gra w Lidze Mistrzów.

- Można powiedzieć, że uratowałem Widzew - dodaje prezes Witold Skrzydlewski. - Później byłem w zarządzie klubu za czasów Sylwestra Cacka i za czasów Zbigniewa Bońka. Współpracowałem bardzo dobrze z Władysławem Puchalskim. Cały czas w tym sporcie byłem. Jeździłem dwukrotnie do Wrocławia. Byłem dwa razy w siedzibie gestapo, bo w budynku wrocławskiej prokuratury w czasie wojny mieściło się gestapo. Jak ktoś tam wchodzi, to od razu miękkie nogi dostaje. Tam jest full serwis - policja, sąd, prokuratura, więzienie. W tamtych czasach, w Widzewie nie było na wodę mineralną, a cóż dopiero mówić o innych, niezgodnych z prawem działaniach.

Zabrałem córkę Joannę na stadion Orła Łódź

- Jak czasami usiądę, to myślę, że moja firma byłaby w zupełnie innym miejscu, gdyby nie moje związki ze sportem - mówi Witold Skrzydlewski. - Olbrzymie kwoty, jak to mówią, „zdefraudowałem” w czasie swojej przygody ze sportem. Ale niczego nie żałuję. Pewnego dnia zabrałem córkę Joannę na stadion Orła na mecz żużlowy. Było może z dwustu kibiców, a klub nie wygrał żadnego meczu. Tacy to byli mistrzowie świata. Gdy zobaczyli mnie, to prosili o pomoc finansową. Moja córka też prosiła, by pomóc klubowi, bo żużel jej się spodobał.

Witold Skrzydlewski dawał pieniądze na żużlowy klub, ale nic się nie poprawiało w zarządzaniu klubem przez trzy lata.

- Drużyna nie jeździła lepiej, tylko niekiedy jakiś prezes zmienił sobie samochód na lepszy -wspomina nasz Działacz Dekady. - W gazetach bywały artykuły o żużlu wielkości paczki papierosów i o takiej mniej więcej treści, że Tomek Zywertowski nie ma na bułki. To były czasy, kiedy nie były wymagane licencje, więc działacze co roku zmieniali szyld, a długi pozostawały.

Witold Skrzydlewski zdecydował, że już nie będzie dawał pieniędzy na żużel.

- Pamiętam, jak dziś, gdy moja córka Joanna udała się do mojej mamusi, a u nas jest model włoskiej rodziny -wspomina Witold Skrzydlewski. - Mama Helenka mnie wzięła po rękę i mówi: dziecku żałujesz? Próbowałem się tłumaczyć, że już nie będą dawał pieniędzy do klubu, bo nie mam pojęcia, co się z tymi pieniędzmi dzieje. To załóż swój klub - usłyszałem polecenie mojej mamusi. Wobec tak postawionej sprawy, wziąłem dwudziestu pracowników i założyłem klub. Wszyscy uważali, że będą nazywał klub jak moja firma, ale podjąłem decyzję, że klub nazwiemy Orzeł. Uważam, że to były tereny Orła, a oprócz tego my Skrzydlewscy to też piórka mamy. Zarejestrowaliśmy nowy klub, a chwilę później pojawił się rząd komorników. Musieliśmy iść do sądu, by ten stwierdził, że nie jesteśmy następcą prawnym tamtych podmiotów.

Trzeba było przekonać do siebie kontrahentów

Wyrok sądu był korzystny dla nowego klubu. Ale nadal nie był wiarygodny dla kontrahentów.

- Jak gość przyjechał z granitem, to zanim podniósł wajhę, to trzeba było wyjąć pieniądze z teczki i zapłacić - opowiada Witold Skrzydlewski. - Zawodnik, który miał podpisany kontrakt, to przed rozpoczęciem meczu żądał zaliczki. A po meczu musiał być rozliczony. Mieli złe wspomnienia z przeszłości. W krótkim czasie dobre wieści szybko się rozeszły, że nowy właściciel żużlowego klubu w Łodzi jest wypłacalny i wiarygodny. Ustawiła się do nas kolejka zawodników.

Witold Skrzydlewski założył, że w trzecim roku działalności Orzeł powinien awansować do pierwszej ligi.

- Zderzyłem się z cwaniactwem -zdradza prezes Witold Skrzydlewski. - Zawodnicy wychodzili z takiego założenia, że po awansie stracą miejsce w drużynie, a przecież dostają dobre pieniądze w drugiej lidze, podobne, jak inni mają w pierwszej. Na finiszu rozgrywek zawsze specjalnie przegrywali. W końcu uderzyłem pięścią w stół. Na dwa mecze przed końcem z Rawiczem i Lublinem spotkałem się z drużyną. Trenerem był wtedy Zdzisław Rutecki. Złożyłem propozycję zawodnikom, że za dwa ostatnie mecze nie zapłacę, jak przegramy. A jak to nie pasuje, wycofuję drużynę z rozgrywek. Była burzliwa dyskusja, ale w końcu zawodnicy się zgodzili. Powiedziałem, że jak awansujemy, to zawodnikom dorzucę wakacje w Egipcie. Z jedną osobą towarzyszącą, byle haremu nie było. Takie nagrody podziałały na wyobraźnię zawodników, którzy zrobili wszystko, by wygrać.

O wszystkim decydował mecz z Lublinem. - Na nasz stadion przyjechało 2 tysiące kibiców drużyny przeciwnej - wspomina prezes Witold Skrzydlewski. - To był rekord. Wygraliśmy dwoma punktami i wygraliśmy. Taki był finał.

Problemy z nowym stadionem i sprawa w sądzie

- Na koniec opowiem historię, za którą powinienem dostać lanie - mówi prezes Witold Skrzydlewski. - Chciałem koniecznie, żeby władza wstydu nie miała i nowy stadion został oddany do użytku. Mieliśmy dokument podpisany przez obecnego posła, a wtedy wiceprezydenta Tomasza Trelę, że dostaniemy w kwietniu stadion do użytku. Niestety, tak się nie stało. Musiałem przekonać ligowe władze i prezesów klubów, by Orzeł wszystkie mecze pierwszej części sezonu jechał na wyjeździe.

Pojawiły się nowe terminy oddania stadionu - czerwiec, lipiec, koniec lipca.

- Zaczęliśmy sprzedawać bilety - zdradza Witold Skrzydlewski. - Komu ufać, jak nie władzy? Stadion został wykończony, posiadał wszystkie odbiory, ale brakowało pieczątki dyrektora Wydziału Zarządzania Kryzysowego i Bezpieczeństwa Urzędu Miasta Łodzi Grzegorza Kociołka. Powiedział, że tej pieczątki nie postawi, bo trzeba było przyjść po pieczątkę czternaście dni wcześniej. Miałem do wyboru, albo zrobić selekcję przed stadionem, kogo wpuścić, kogo nie. Albo wziąć wszystko na klatę. Wpuściłem ludzi, zapewniłem ochronę, stadion był bezpieczny. Dziś za tę decyzję podjętą dla dobra kibiców stoję przed sądem jako oskarżony. Żeby było jeszcze ciekawiej, doniesienie do prokuratury na mniej złożył pan Kociołek w imieniu pani prezydent Hanny Zdanowskiej. Miałem prawo wglądu do dokumentów.

Witold Skrzydlewski już raz uczestniczył w rozprawie sądowej, 4 lutego odbędzie się kolejna.

- Będzie proces stulecia, jak zamknąć Skrzydlewskiego - opowiada nasz Działacz Dekady. - Za to, że wpuścił kibiców. Dla mnie jest to kabaret.

Trzeba przyznać, że sportowy życiorys Działacza Dekady Witolda Skrzydlewskiego mógłby posłużyć za scenariusz dla wielkiej holywoodzkiej produkcji.

Partner Strategiczny:

Partner Główny:

Partner:

_____________________

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Świątek w finale turnieju w Rzymie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki