Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Gomułka: jeśli Tusk przywiezie tyle, ile mieliśmy, tragedii nie będzie

Marcin Darda
Prof. Stanisław Gomułka, ekonomista BCC.
Prof. Stanisław Gomułka, ekonomista BCC. Wojciech Gadomski/POLSKAPRESSE
Gdyby Tusk przywiózł mniej niż obiecał, albo tylko tyle, ile dostaliśmy w mijającej perspektywie? To będzie porażka... Jeżeli przywiezie na te infrastrukturalne inwestycje tyle co było, to nie będzie nieszczęścia. Trzeba też wziąć pod uwagę to, że ze środkami unijnymi związany jest też nasz wkład własny. Im więcej ich będzie, tym my będziemy potrzebować więcej na wkład, a z tym jest problem, bo rząd ogranicza wydatki publiczne, by zmniejszyć deficyt. Ale wydaje mi się, że szanse na to, iż inwestycje przez najbliższe 7 lat będą na tym samym poziomie co w ostatnich 7 latach, są bardzo wysokie. Może być trochę mniej, może być trochę więcej, ale mówimy o odchyleniach rzędu kilku procent. Z prof. Stanisławem Gomułką, ekonomistą BCC, rozmawia Marcin Darda.

Podziela Pan optymizm polskiej delegacji przed szczytem budżetowym UE, że jesteśmy w lepszej sytuacji niż w listopadzie?

Nie jestem pewien, czy jesteśmy w lepszej sytuacji. Generalnie jest taka atmosfera wśród przywódców Unii Europejskiej, aby jednak dojść do porozumienia. Zbliża się deadline, a zatem rosną szanse na porozumienie. W przeszłości zwykle tak było, że do porozumienia dochodziło w ostatniej chwili. W tym sensie jesteśmy bliżej niż w listopadzie.

Czy ujawnienie zmowy cenowej przy wykorzystywaniu środków unijnych może Polsce zaszkodzić w negocjacjach?

W tej sprawie trzeba być uważnym w ocenach. Ja podzielam opinię premiera Tuska, który mówi, że raczej nie łączyłby tych kwestii z negocjacjami. Zresztą pierwszy list w sprawie zmów cenowych pojawił się dawno, tylko teraz "wybuchł". Poza tym urzędnicy UE rozpatrują około 200 takich przypadków w skali całej UE i straszą konsekwencjami nie tylko Polskę. Mój kolega Janusz Lewandowski może trochę niezręcznie sugerował, że może być jakiś związek między jednym i drugim. Ale moim zdaniem, chodziło mu raczej o to, by w Polsce nie nagłaśniać tej sprawy zbyt mocno, bo to się może odbić echem w krajach UE.

Hermann van Rompuy proponował nam w listopadzie ponad 72 mld euro na sam Fundusz Spójności. Czy w meandrach tych wszystkich tandemów polsko-francuskich czy brytyjsko-niemieckich to jest propozycja do utrzymania?

Generalnie taka szansa jest. Premierowi Wielkiej Brytanii chodzi o to, by całkowite wydatki w ramach tego siedmioletniego budżetu były mniejsze niż dotąd. W związku z tym oczekuje cięć, ale przede wszystkim na brukselską biurokrację, dlatego chciał korekt. Ale nie chodziło mu tak bardzo o te pozycje budżetowe, na które Polska naciskała, jak Fundusz Spójności. Brytyjczycy też od lat naciskają na zmniejszenie wydatków na rolnictwo, co sprawia, że są w konflikcie z Francją, natomiast Niemcy chcą je utrzymać na dotychczasowym poziomie. Niemcy są zresztą w komfortowej sytuacji, bo pozycja kanclerz Merkel jest bardzo silna, co daje margines do ustępstw. Niemcy to największy płatnik netto, zatem to jest dosyć szczęśliwe połączenie. Angela Merkel może więc odegrać dużą rolę w usuwaniu drobnych przeszkód, co pozwoli na to porozumienie.

Wspomniał Pan o konflikcie francusko-brytyjskim, co jest ciekawe ze względu na sojusz polsko-francuski. Francja nam sprzyja, jeśli chodzi o Fundusz Spójności, ale przecież chce więcej pieniędzy dla swych rolników. Jeśli się dogada z Brytyjczykami za poparcie ich "rabatu", Polska może stracić. Pytanie tylko ile?

Na temat "ile" nie ma się co wypowiadać, można tylko spekulować. Ale jeśli chodzi o sojusz polsko-francuski to jest jasne, że premierowi nie chodzi o konfrontację z Wielką Brytanią. Wydaje mi się, że Tuskowi chodzi o to, że on nie musi zabiegać o pieniądze na rolnictwo, bo za Polskę robi to już Francja. Wiadomo, że rząd jest pod silną presją nie tylko PiS, ale także własnego koalicjanta z PSL, by premier zadbał o interesy rolników. Myślę, że premier w tym obszarze nie ma zahamowań, ale wiadomo, że najważniejszym elementem tego wszystkiego są środki na inwestycje infrastrukturalne. Jeżeli rząd o coś musiałby walczyć, to tylko o ten Fundusz Spójności. To jest zresztą element najmniej kontestowany przez innych, bo wszyscy zdają sobie sprawę, że Polska w obszarze infrastrukturalnym ma wiele do zrobienia. A przecież celem tej najbliższej perspektywy budżetowej jest niwelowanie różnic w Unii Europejskiej. Dlatego myślę, że niewiele będziemy musieli ustępować.

Ale gdyby Tusk przywiózł mniej niż obiecał, albo tylko tyle, ile dostaliśmy w mijającej perspektywie? To będzie porażka...

Jeżeli przywiezie na te infrastrukturalne inwestycje tyle co było, to nie będzie nieszczęścia. Trzeba też wziąć pod uwagę to, że ze środkami unijnymi związany jest też nasz wkład własny. Im więcej ich będzie, tym my będziemy potrzebować więcej na wkład, a z tym jest problem, bo rząd ogranicza wydatki publiczne, by zmniejszyć deficyt. Ale wydaje mi się, że szanse na to, iż inwestycje przez najbliższe 7 lat będą na tym samym poziomie co w ostatnich 7 latach, są bardzo wysokie. Może być trochę mniej, może być trochę więcej, ale mówimy o odchyleniach rzędu kilku procent, nawet nie 10 czy 20. Jeśli tak się stanie, to dużo będzie zależeć od projektów inwestycyjnych, by dobrze te pieniądze wykorzystać. A z tym może być problem, bo choćby koszt budowy autostrad w relacji do kosztów innych krajów jest wysoki. Są problemy z przetargami, zatem w tym obszarze jest dużo do zrobienia. Jeśli nastąpi tu poprawa, a pieniędzy przyjdzie nawet nie więcej, a tyle samo, to te pieniądze mogą dać nam więcej niż w ostatnich 7 latach.
Rozmawiał Marcin Darda

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki