Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: Na głębinie [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Aurora Films
Woda o temperaturze ledwie pięciu stopni Celsjusza, noc, pustka północnego Atlantyku i człowiek wrzucony w tak nieprzyjazne warunki. Z jedną myślą: przeżyć, choć to prawie niemożliwe. Jednak film Baltasara Kormákura nie jest tylko opowieścią o przeżyciu w zmaganiach z żywiołem i naturą. Sięga znacznie głębiej...

Na głębinie

Islandia/Norwegia, dramat, 95 min.
reż. Baltasar Kormákur
wyst. Ólafur Darri Ólafsson

"Na głębinie" to Islandia w pigułce - określa swój film Kormákur (twórca pamiętnego "101 Reykjavik" oraz "Agentów" z Denzelem Washingtonem i Markiem Wahlbergiem). To Islandia trudnej, banalnej codzienności, umiejscowionej po przeciwnej stronie od rzeczywistości lansowanej przez Hollywood i choćby kina w rodzaju "Gniewu oceanu", z którym to filmem "Na głębinie" na pewno wielu się początkowo skojarzy. To prawda przeciwstawiona kreacji obliczonej na wywołanie konkretnych emocji i pustki w portfelach. Ale to prawda przepełniona tajemnicą, której Kormákur się po prostu przygląda, nie decydując się na żadne rozstrzygnięcie - jak mówi jeden z bohaterów filmu: nie zbliżamy się do konkluzji.

Islandia Kormákura "zamyka" się na kutrze wypływającym o świcie na połów. Kilku mężczyzn o antybohaterskich żywotach, którzy za kołnierz nie wylewają, mają swoje zwykłe sprawy, prowadzą zwykłe rozmowy i sumiennie wykonują swoją zwykłą pracę. Wystarczająco niezwykłe są okoliczności przyrody w jakich przyszło im żyć: ostry, skandynawski klimat, wyspy otoczone mroźnymi wodami i z wulkanami, które raz na jakiś czas dają o sobie znać. W tę zwykłość tragedią wbijają się wydarzenia nieprawdopodobne. Pospolita awaria, która zdarzała się rybakom nie raz, tym razem doprowadza do zatonięcia kutra. Koledzy głównego bohatera, Gulliego, szybko tracą życie. On znajduje siły, by o nie zawalczyć. Skąd je jednak wziął? W tych warunkach powinien umrzeć z wyziębienia po góra 30 minutach...

Kormákur nie bawi się w tanie rozwiązania, mające chwytać widza za gardło, Gulli nie odkrywa istoty bytu, nie dokonuje się w nim druzgocząca przemiana. Gulli się modli i pragnie dopłynąć do brzegu. Po drodze rozmawia z mewami, znajduje bardzo prozaiczne powody dalszego istnienia, przypomina sobie dramatyczne chwile z dzieciństwa - ewakuację społeczności jego miasteczka z wyspy zalewanej przez lawę i popiół. W jego działaniach nie ma heroizmu, nawet płynie niezgrabnie. Coś mu jednak podpowiada, że naszym zadaniem jest przeżycie swojego życia. Do wcześniej przeżytych minut dokłada więc kolejne... Później zaś jeszcze będzie musiał z tym żyć.

Reżyser postawił na surowość opowiadania o tych niezwykłych chwilach w życiu zwykłego człowieka. Nie epatuje techniką, widowiskowym obrazem. Efekt jest przejmujący, dotykający niemal namacalnie chłodem i bezwzględnością sytuacji Gulliego, zarazem bardzo intymny. Jest tu też pewna zgoda, i wypływająca z niej nadzieja, że obojętnie co się stanie, życie płynie dalej i nic bardziej głębokiego pewnie za życia nie wymyślimy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki