18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spodenkiewicz: W marcu 1968 ludzie zobaczyli jak opresyjny jest system

Sławomir Sowa
Paweł Spodenkiewicz
Paweł Spodenkiewicz Grzegorz Gałasiński
O wydarzeniach marca 1968 r. w Łodzi, z Pawłem Spodenkiewiczem, socjologiem z łódzkiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawia Sławomir Sowa.

Czy w Łodzi wydarzenia marcowe miały równie burzliwy przebieg jak w Warszawie? Tam 8 marca milicja pałkami zaatakowała studentów zgromadzonych na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego…
12 marca odbył się przed gmachem Uniwersytetu Łódzkiego wiec około tysiąca studentów, gdzie uchwalono apel do społeczeństwa Łodzi. Chodziło o solidaryzowanie się ze studentami w Warszawie pobitymi 8 marca. Łódzka milicja nie użyła wtedy siły, natomiast później doszło do represji wobec przywódców protestów studenckich, a także wobec organizatorów strajku z 21 i 22 marca na Uniwersytecie Łódzkim i Politechnice Łódzkiej. Kilkudziesięciu studentów przymusowo wcielono do wojska. Przywódcom, Jerzemu Szczęsnemu, Brunonowi Kapali, Andrzejowi Makatrewiczowi i Andrzejowi Kowalskiemu wytoczono procesy. Zostali skazani na kary pozbawienia wolności od 8 miesięcy do półtora roku, z tym, że na mocy amnestii z 1969 roku ta kara została im darowana.

Czyli protesty łódzkich studentów były w gruncie rzeczy reakcją na pobicie studentów w Warszawie.
Tak. W Łodzi nie było tak silnego środowiska opozycyjnego jak w Warszawie, gdzie to studenci byli tymi, który wykonali pierwszy krok, protestując przeciwko zdjęciu Dziadów z repertuaru teatru. Tym niemniej w Łodzi wrzenie utrzymywało się przez kilka tygodni. Władze próbowały i tutaj przypisać ten protest inicjatywie Żydów czy też studentów żydowskich. Był to zabieg czysto propagandowy, ponieważ aktywnych politycznie studentów żydowskich było bardzo niewielu. Ale w tym czasie zaczęła się już ohydna kampania antysemicka w prasie i w ślad za tym szereg zwolnień ludzi ze stanowisk w nauce, służbie zdrowia, szkolnictwie, przemyśle, spółdzielczości.

Ile osób straciło wtedy pracę w Łodzi w wyniku antysemickiej nagonki?
Członkostwa w PZPR pozbawiono wtedy 180 osób. To na ogół pociagało za sobą usunięcie ze stanowiska lub zwolnienie z pracy. Wśród tych osób byli uczeni z Uniwersytetu Łódzkiego, tacy jak profesor Henryk Katz, docent Stefan Amsterdamski, docent Leon Błaszczyk. Represje dotknęły wybitnych lekarzy i naukowców Akademii Medycznej: neurologa prof. Jerzego Szapiro, nefrologa prof. Ludwika Mazurka, stomatologa prof. Mieczysława Fuchsa. Ze Szkoły Filmowej musieli odejść ze stanowisk prof. Jerzy Toeplitz, wybitny historyk filmu i dziekan wydziału reżyserii Jerzy Bossak. To było bardzo bolesne dla łódzkiej nauki i kultury, choć oczywiście przede wszystkim dla tych, których szykanowano.

W całej Polsce paszporty w jedną stronę wydano około 15 tysiącom Żydów. Ilu Żydów łódzkich wyjechało?
Około 1100 osób do 1969 roku.

Z jednej strony mieliśmy wtedy intelektualny bunt i represje wobec studentów i intelektualistów, z drugiej antysemicką nagonkę. Czy da się oddzielić od siebie te dwa marcowe nurty?
Tak, to były dwie różne rzeczy, które władze próbowały połączyć. Próbowały przedstawić protesty studenckie jako protesty młodzieży żydowskiej. W propagandzie przedstawiano to jako bunt dzieci niegdysiejszych stalinistów. Tymczasem w Łodzi był to spontaniczny bunt zwykłej polskiej młodzieży. Ci ludzie przeżyli szok widząc jak totalny i opresyjny jest ten system. Pokojowa demonstracja ich kolegów na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego skończyła się potwornym biciem. Milicja, ORMO i SB zrobiły kocioł, tak, żeby nikt nie uciekł. Bili pałkami, ciągnęli za włosy dziewczyny po ziemi. To otworzyło oczy temu pierwszemu powojennemu pokoleniu, które początkowo wierzyło we wpajane mu ideały socjalistycznego humanizmu. Natomiast zupełnie osobną sprawą była antysemicka nagonka oraz wewnętrzne rozgrywki w łódzkim komitecie PZPR i organizacjach zakładowych. Przecież te czystki miały takie podłoże, że na zwolnione stanowiska chcieli wejść ambitni działacze partyjni. Jak powiedziała kiedyś pani profesor Śreniowska, chcieli zająć te żydowskie kramiki. To była forma ruchu kadr wewnątrz partii.

Na ile ten inspirowany przez partię antysemityzm spotkał się z odzewem łódzkiej społeczności?
Dość trudno ocenić skalę tego zjawiska, ale z relacji znane są takie przypadki. W jednej ze spółdzielni polski robotnik krzyknął do żydowskiego technika "Ty Żydzie, kiedy założysz opaskę!" Ale chciałbym zwrócić jeszcze uwagę na bardzo upokarzającą dla Żydów procedurę poprzedzającą ich zwolnienie ze stanowiska lub pracy. Urządzano otwarte partyjne spotkania, gdzie poddawano krytyce tych ludzi. Koledzy z pracy, z którymi wcześniej niejednokrotnie spotykali się w domach, nagle występowali przeciwko nim. Nie wszyscy tak się zachowywali, ale to było bolesne. Wracały wspomnienia okupacyjne. Większość uczestników tych zebrań na ogół milczała, zastraszona i zawstydzona. Zdarzały się nieliczne wystąpienia w obronie kolegów, na przykład w Głosie Robotniczym dzielnie zachowała się Irena Szprokoff.

Czy te represje wobec Żydów w Łodzi były wypełnieniem urzędowych poleceń władzy centralnej, czy ktoś się wyjątkowo tu wykazywał inicjatywą?
To co początkowo było ogólnym hasłem rzuconym przez Gomułkę pod adresem Żydów, działacze partyjni różnego szczebla potraktowali jako sygnał do kampanii antysemickiej. I w Łodzi znaleźli się bardzo gorliwi jej uczestnicy. Trzeba tu wymienić Hieronima Rejniaka, kierownika wydziału propagandy Komitetu Łódzkiego PZPR, który stał za tą nagonką prasową, oraz Stanisława Jóźwiaka z wydziału organizacyjnego KŁ PZPR. Ten drugi wysyłał na zebrania partyjne do zakładów pracy swoich emisariuszy, żeby dopilnować uchwalenia rezolucji zwalniającej Żydów ze stanowisk. Ale na przykład w Próchniku załoga stanęła murem za swoim dyrektorem, panem Sokalem. I tam interwencja działaczy partyjnych się nie powiodła.

Od tamtych wydarzeń mija 45 lat, szmat czasu. Czy z tego co się wtedy stało da się dziś wyciągnąć jakieś aktualne wnioski?
Tak - że jeśli władza postanawia napiętnować jakąś grupę obywateli, jest bardzo duże ryzyko, że to zostanie podchwycone. Mamy wiele takich przykładów z historii, nie tylko z Marca. Władza może dość łatwo wygrywać jedną grupę obywateli przeciwko innej, co wynika z pewnych instynktów drzemiących w człowieku. Trzeba być tego świadomym i przed tym się bronić.

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki