Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie po życiu. Byli posłowie i ministrowie dziś za polityką już nie tęsknią...

Marcin Darda
Marcin Darda
Kiedyś nie schodzili z pierwszych stron gazet, byli pierwszoplanowymi politykami swoich partii. Dziś łączy ich to, że żyją poza polityką, ale niektórzy co jakiś czas chcą do niej wracać, choć w wymiarze lokalnym...

Swego czasu, a w Polsce rządził wtedy Jerzy Buzek i rząd Akcja Wyborcza Solidarność - Unia Wolności, żadna szanująca się stacja radiowa nie mogła sobie pozwolić na rozpoczęcie dnia bez przepytania rzecznika klubu AWS. Sejm ludzi ekscytował i dzielił wtedy niemal tak jak dziś, bo to rząd Buzka przeprowadzał wielkie i różnie dziś oceniane reformy: samorządową, emerytalną i oświatową. Tym rzecznikiem był Piotr Żak, łódzki poseł AWS, dla którego ta kadencja w klubie AWS była jedyną, którą spędził w wielkiej polityce. Żak na rok przed upływem kadencji stracił funkcję rzecznika, a wcześniej należał do ścisłego kręgu zaufania Mariana Krzaklewskiego. W Łodzi plotkowano, że podpadł także tym, że był bliski politycznie potężnemu wówczas wicepremierowi z Pabianic, Januszowi Tomaszewskiemu. A nad Tomaszewskim zebrały się czarne chmury przez podejrzenie o kłamstwo lustracyjne i kuglowanie z Kazimierzem Grabkiem, zwanym wówczas królem żelatyny.

W każdym razie Żak na pół roku przed wyborami 2001 roku wszedł na pokład zaczynającej wówczas marsz do góry Platformy Obywatelskiej.

- Od wielu miesięcy z moich rozmów z kolegami z AWS niewiele wynikało, a próby rozwiązania dramatycznej sytuacji w Akcji spełzały na niczym - tłumaczył w maju 2001 roku na konferencji prasowej w Łodzi, na której wystąpił z Mirosławem Drzewieckim i Iwoną Śledzińską-Katarasińską. Ale Żakowi, wtedy znanej twarzy z telewizji, nie było dane zostać posłem. W okręgu sieradzkim przegrał prawybory i na listę nie wszedł w ogóle.

Cztery lata później posłami PO z Łodzi znów zostali Drzewiecki i Śledzińska-Katarasińska, a także Joanna Skrzydlewska. Żak z ostatniego miejsca listy zdobył czwarty wynik listy, ale zbyt niski, by wejść do Sejmu. I wtedy odpuścił politykę. Do dziś jest zawodowym brydżystą w klubie Consus Kalisz. Przed trzema laty reprezentacja Polski na II Olimpiadzie Sportów Umysłowych w Lille z Żakiem w składzie zdobyła srebro. Jego klub to coś na kształt brydżowego dream teamu, a Żak gra w nim razem z innym zapomnianym politykiem, Krzysztofem Martensem. Martens to były podkarpacki baron SLD, z którym Żak był w polityce po różnych stronach barykady.

Wspomniany zaś wcześniej Janusz Tomaszewski był najpotężniejszym politykiem, wyrosłym z łódzkiego środowiska. Tomaszewski swej wielkiej kariery nie zawdzięczał wykształceniu czy biegłości w fachu mechanika, a instynktowi politycznemu, talentom organizacyjnym i działalności związkowej. Rok po przełomie 1989 roku został najpierw wiceszefem, a potem szefem NSZZ Solidarność Ziemi Łódzkiej. Zbudował sobie taką pozycję, że należał do zauszników Mariana Krzaklewskiego, szefa całego związku, a także architekta Akcji Wyborczej Solidarność, potem jej pełnomocnika wyborczego, odpowiedzialnego za finanse. Gdy AWS tworzyła z Unią Wolności rząd, Tomaszewski został ministrem spraw wewnętrznych w randze wicepremiera. O jego wpływach krążyły wtedy legendy i przez te wpływy Tomaszewski zaczął tracić pozycję. W 1998 roku „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że na posiedzeniu Rady Ministrów to właśnie Janusz Tomaszewski zgłosił propozycję wprowadzenia całkowitego embarga importu żelatyny do Polski, na czym korzystał krajowy monopolista Kazimierz Grabek. Ale z rządu Tomaszewskiego odwołano później, we wrześniu 1999 roku, gdy rzecznik interesu publicznego oskarżył go o kłamstwo lustracyjne, a przypisywano mu tajną współpracę z SB w Łodzi i Pabianicach. Usunięcie Tomaszewskiego z rządu zachwiało równowagą wewnątrz AWS, a jego polityczni przyjaciele zostawiali go jeden po drugim, łącznie z Krzysztofem Kwiatkowskim, obecnym prezesem NIK, któremu Tomaszewski załatwił wpływową posadę osobistego sekretarza premiera Buzka.

Wyrok był jednak porażką rzecznika interesu publicznego. Sąd uznał, że nie ma dowodów na współpracę byłego wicepremiera z SB. Jednak w drugiej instancji, po apelacji rzecznika, sprawę umorzono, bo Tomaszewski nie podlegał już lustracji.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Psychicznie jestem troszeczkę załamany, bo sprawa nie została rozstrzygnięta - komentował w kwietniu 2002 roku, zaraz po umorzeniu sprawy, Tomaszewski.

Co robił po odwołaniu z rządu? Jeszcze w listopadzie 2001 roku został doradcą rektora łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych, stanowisko utworzono specjalnie dla niego, a miał Tomaszewski wyciągnąć ASP z ponad 700 tys. zł deficytu. Ta decyzja wywoła jednak protest, do dymisji podała się dwójka prorektorów i koniec końców były wicepremier pracował bez pensji, a za prowizję od sum, jakie zdobędzie od sponsorów, ściągniętych do ASP.

Doradzał także, jak zdobyć pieniądze od sponsorów oraz prowadzić księgowość byłemu premierowi Ukrainy, Wiktorowi Juszczence i jego partii Nasza Ukraina.

Przegrał wybory do Senatu z listy Chrześcijańskiej Demokracji III RP, którą współtworzył z Lechem Wałęsą, a w 2004 roku wspierał Partię Centrum Zbigniewa Religii, której idea narodziło się na słynnym spotkaniu byłych liderów AWS na zamku w Łęczycy.

Od tamtej pory o Tomaszewskim cisza w sensie politycznym, bo biznesowym nie. Na ciekawe aspekty jego działalności biznesowej wskazuje, choć nie bezpośrednio, jeden z raportów NIK. Przed ponad dwoma laty pojawił się raport, wedle którego łódzkie MPK straciło na zakupie trzech spółek PKS z południa kraju, a zakup doradziła firma Janusza Tomaszewskiego. W sumie przez sześć lat współpracy MPK z firmą Tomaszewskiego jego firma zarobiła blisko 750 tys. zł. Ale raport NIK wskazywał na niegospodarność MPK, m.in. dlatego, że spółka zatrudniała menedżerów, którzy mogli wykonywać zadania, powierzone firmie doradczej. Sprawę zakupu PKS przez MPK badała prokuratura i zakończyła ją umorzeniem.

Janusz Tomaszewski nadal prowadzi swoją firmę, w lutym wystąpił jako ekspert na jednym z paneli Forum Polska - Ukraina w Łodzi...

Wicepremierem i ministrem w dwóch rządach - Józefa Oleksego i Włodzimierza Cimoszewicza - był też Roman Jagieliński. Jagieliński, właściciel gospodarstwa w Świniokierzu Dworskim (powiat tomaszowski), zawsze był kojarzony z PSL, ale wtedy, w drugiej połowie lat 90., odszedł od ludowców i założył Partię Ludowo-Demokratyczną. Umiał utrzymać się na wyborczym rynku bez szyldu PSL, układając się z SLD-UP w 2001 roku i w Sejmie trwał aż do wyborów w 2005 roku. Wówczas startował do Sejmu z listy SLD, bez sukcesu, a dwa lata później z listy Lewicy i Demokratów do Senatu, także w okręgu piotrkowskim, ale znów bez sukcesu.

W 2008 roku, dekadę po spektakularnym odejściu, Jagieliński wrócił do PSL.

- Rozbieżności programowe zostały zatarte, a osób, które się mnie z PSL pozbyły, w partii już nie ma - tłumaczył. Trzy lata później działacze z Tomaszowa Maz. zgłosili go jako kandydata na senatora w 29. okręgu wyborczym, ale się w końcu nie zdecydował. Nie ma się co dziwić, bo jest prezesem Grupy Producentów Owoców Roja, która sprzedaje owoce m.in. w Singapurze i Hongkongu, a także w Skandynawii, Afryce Północnej i Kanadzie, a mediach udziela się jako ekspert. No i oddaje się swej starej pasji, czyli hodowli koni.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Ale byłych łódzkich ministrów, którzy trzęśli krajem przed ponad dekadą, jest więcej. W rządzie AWS, a w zasadzie w jego końcówce, opinia publiczna ekscytowała się „dziurą budżetową Bauca”. Jarosław Bauc, były minister finansów, przez lata był szefem Polkomtela, a potem członkiem zarządu Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, odwołano go przed dwoma tygodniami. Wciąż jest członkiem rady nadzorczej Banku Gospodarki Żywnościowej, a z klimatów bliższych Łodzi szefem rady nadzorczej Łódzkiej Spółki Infrastrukturalnej, w poprzedniej kadencji doradzał społecznie prezydent Łodzi Hannie Zdanowskiej.

Zbigniew Kaniewski posłem SdRP, a potem SLD, był od 1991 do 2005 roku. Głośniej zrobiło się o nim, gdy w rządzie Leszka Millera został ministrem skarbu. „Dziennik Łódzki” wówczas pisał, że minister, który ma dbać o skarb państwa, zostawił po sobie fundację pełną długów, z której nawet komornik nie ma co ściągnąć. Chodzi o Fundację „Jutrzenka”, która miała walczyć z bezrobociem i rozwijać przedsiębiorczość, a wyrzucono ją nawet z lokalu za niepłacenie czynszu. Sprawa konsekwencji nie miała, bo tłumaczył się z niej następca Kaniewskiego, a on sam zrezygnował, gdy został ministrem skarbu. Do polityki już nie wrócił, w 2005 roku nawet nie wystartował w wyborach, ponownie zaś został przewodniczącym Federacji Niezależnych Samorządnych Związków Zawodowych Przemysłu Lekkiego.

Gdy Kaniewski instalował się rządzie Millera, karierę w Sejmie rozpoczynała młoda pabianicka posłanka SLD Anita Błochowiak. Ale szansę na pokazanie się szerokiej publiczności dostała w 2003 roku, gdy zastąpiła Ryszarda Kalisza w najbardziej medialnej komisji śledczej RP, czyli tej ds. afery Rywina. Błochowiak miała wówczas zaledwie 30 lat, a za sobą karierę radnej w Pabianicach, była nawet wiceprzewodniczącą Rady Miejskiej. Z dnia na dzień zaczęły się o niej rozpisywać tabloidy. Ona sama zasłynęła jako posłanka, która podczas prac komisji dopytywała o „pionowe korytarze”, o rozkład toalet w siedzibie Angory, a stwierdzenie Adama Michnika, że „kolorowe skarpetki były symbolem walki ze stalinizmem i nosili je bikiniarze”, skwitowała zdaniem „pedały też”. Przeprosiła za to, a w SLD i tak uchodziła za kompetentną w sprawach finansowych, ukończyła zresztą zarządzanie i marketing na Uniwersytecie Łódzkim. Ale w 2011 roku do wyborów nie stanęła. Tabloidy żyły wówczas jej sejmowym romansem z kolegą z klubu SLD. Ona sama po trzech kadencjach w Sejmie została zaś najpierw wiceprezesem PA-CO Banku w Pabianicach, którym zarządzał jej ojciec, a przed ponad rokiem prezesem tego banku. W „DŁ” mówiła, że koniec z polityką to jej decyzja. Ale jest też faktem, że na jej słabszą pozycję w SLD przełożenie miał ten jej wybór, że popierała Wojciecha Olejniczaka, który stracił władzę w partii.

Sam Olejniczak w minionej dekadzie był udziałowcem modelowej kariery politycznej: od studenta działacza Związku Młodzieży Wiejskiej, przez ciężką pracę w kampanii Aleksandra Kwaśniewskiego, po mandat poselski, stanowisko ministra, a potem szefa SLD, partii już wówczas opozycyjnej, ale wciąż mocnej. Po minimalnej przegranej z Grzegorzem Napieralskim w 2008 roku, Olejniczak zszedł na ubocze polityki. Po czasach posłowania z Sieradza i Łodzi, został eurodeputowanym wybranym w Warszawie, gdzie mieszkał od lat. Kadencję skończył półtora roku temu, a mandatu nie obronił. Przed rokiem zaś odmówił partii, którą wcześniej rządził, kandydowania w wyborach prezydenta RP.

W SLD panował wtedy jakiś powszechny entuzjazm, że Wojciech Olejniczak w roli kandydata na prezydenta RP mógłby odbić SLD od dna, jakim był fatalny wynik w wyborach samorządowych. Dlaczego nie przyjął tej propozycji? Tłumaczył go wtedy naszej gazecie jego brat, Cezary: - Wojtek odmówił głównie z przyczyn osobistych, poza tym przecież wcześniej stwierdził, że chce się sprawdzić poza polityką i to właśnie robi.

Gwoli ścisłości: Cezary Olejniczak również został ofiarą progu wyborczego dla koalicji, bo i on w październiku rozstał się z Sejmem. Teraz poświęca się gospodarstwu pod Łowiczem.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Za to wrócić do polityki, tyle że lokalnej, próbował inny, swego czasu medialny wiceminister, a wcześniej wiceprezydent Łodzi, czyli Mirosław Orzechowski, polityk LPR. Orzechowski, były poseł i wiceminister oświaty, gdy LPR współtworzył rząd z Samoobroną i PiS, startował przed rokiem do Rady Powiatu Bełchatowskiego, w którym teraz mieszka, udziela się m.in. jako autor tekstów w „Echu z Parzna”, periodykowi poświęconemu rozszerzaniu kultu czcigodnej Sługi Bożej Wandy Malczewskiej.

Wcześniej jego karierę przerwała interwencja policji, którą wezwano, gdy jego samochód na parkingu uderzył w dwa inne, a były wiceminister w organizmie miał 2,2 promile alkoholu. Zrezygnował z prezesury w LPR, tłumaczył, że tylko przestawiał samochód, ale traf chciał, że to był Wielki Piątek, co żarliwego katolika Orzechowskiego położyło wizerunkowo.

Zbliżały się wybory do europarlamentu, a po kraju chodził żart, że poparcie dla Libertasu, z którego startować miał Orzechowski, zatrzymało się na poziomie 2,2 promila. Cokolwiek by jednak o Orzechowskim nie powiedzieć, poglądy zawsze miał wyraziste i dlatego budzące kontrowersje. Na przykład gdy nazwał teorię ewolucji kłamstwem i jako wiceminister edukacji zaproponował usunięcie nauczania ewolucjonizmu ze szkół, list protestacyjny do premiera Kaczyńskiego podpisało wówczas ponad 1,1 tysiąca naukowców.

Od lat w polityce nie funkcjonowal, a przed rokiem nie udały się też wybory do rady powiatu. Co najciekawsze, konkurentem Orzechowskiego do godności radnego powiatowego był jego bliski przyjaciel z czasów LPR, były wiceminister sportu Arnold Masin. Równie - jeśli nie bardziej - kontrowersyjny co Orzechowski, bo w swej krótkiej karierze domagał się odebrania nieżyjącemu już Jackowi Kuroniowi Orderu Orła Białego. Startował z listy... Platformy Obywatelskiej. I też mandatu nie zdobył.

Masin to jest jednak przykład szczęściarza. On po krótkiej kadencji w Sejmie (2005 - 2007) i epizodzie w ministerstwie sportu, wyrwał się śmierci, czym zatem przy tym jest kolejna porażka wyborcza? Miał w twarzy trzy nowotwory, a po operacji mógł się już nie obudzić. Potem hodował ślimaki w gminie Kleszczów, ale do aktywności politycznej chciał wrócić, bo co to za aktywność przy ślimakach. Znów nie wyszło, ale dziś Masin polityką ekscytuje się tylko publicystycznie, w rozmowach ze starymi kolegami, choć nie szczędzi krytyki swoim dawnym kolegom z Młodzieży Wszechpolskiej.

- Jestem merytorycznym specjalistą od spraw ciepłownictwa, dbam, by ludzie mieli ciepłą wodę w kranach - mówi nieco ironicznie Masin, dziś pracownik PGE GiEK. SA w Bełchatowie. - Od czystej polityki trzymam się z daleka, ale poglądami najbliżej mi dziś do Jarosława Gowina i bywa, że czasem się spotkamy, by porozmawiać.

A na ostatniej Barbórce w Bełchatowie, ściskał dłoń prezydenta Andrzeja Dudy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki