Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Minister Witold Waszczykowski, czyli człowiek... z paradoksu [SYLWETKA]

Marcin Darda
Marcin Darda
Trudno wyrokować, czy Waszczykowski przetrwa w roli ministra te trzy lata, które zostały do wyborów, ponieważ to jest PiS,  w którym niemożliwe stać się możliwym może w kilka minut. Wtedy, gdy przed ośmioma laty Waszczykowskiego wyrzucano z MSZ,  Sikorski i PO podnosili tę jego cechę, którą uważają w jego kariera za sztandarową, czyli nielojalność...
Trudno wyrokować, czy Waszczykowski przetrwa w roli ministra te trzy lata, które zostały do wyborów, ponieważ to jest PiS, w którym niemożliwe stać się możliwym może w kilka minut. Wtedy, gdy przed ośmioma laty Waszczykowskiego wyrzucano z MSZ, Sikorski i PO podnosili tę jego cechę, którą uważają w jego kariera za sztandarową, czyli nielojalność... Marek Szawdyn/Polska Press
Jest pan moją największą pomyłką personalną - tak o pośle, a dziś ministrze spraw zagranicznych rządu PiS Witoldzie Waszczykowskim mówił Radek Sikorski. Niezbyt dyplomatycznie, ale i sam Waszczykowski, choć zawodowy dyplomata, to z dyplomatycznych wypowiedzi wcale nie słynie. Jest wręcz odwrotnie...

Bo tak po prawdzie, obserwując karierę Waszczykowskiego, stwierdzić można z pewnością tyle, że to polityk zbudowany na paradoksach. Na antenie radia czy w telewizyjnym studiu widać człowieka o absolutnym przekonaniu do własnych racji, któremu opozycja zarzuca arogancję i butę. Z drugiej strony ministra stać na dość małostkowe zagrywki. W marcu, gdy szef MSZ w mediach wymieniany był najczęściej jako pierwszy kandydat do dymisji, odmówił dziennikarzom komentarza po wyjściu z Rady Bezpieczeństwa Narodowego. - Musicie się zdecydować, czy mnie dymisjonujecie czy potrzebujecie - rzucił w stronę dziennikarzy. - Jak zdecydujecie to przyjdę. Z kolei Waszczykowskiego jako subtelnego, zręcznego i obytego dyplomatę, jeśli już, to znają chyba tylko zacisza gabinetów. Ale, co mocno intrygujące, we wspomnieniach niektórych byłych współpracowników z Biura Bezpieczeństwa Narodowego czy MSZ sprzed dekady uchodzi za człowieka z dystansem i niesamowitym poczuciem humoru, pomocnego i życzliwego. To byłby ten Waszczykowski, jakiego nie znamy - bo choćby w mediach raczej gardzi dyplomatycznym językiem w dosadny sposób mówiąc co myśli. Lubi strofować dziennikarzy. Tyle, że ostatnio z tej racji szef MSZ nadział się nie tylko na kontrę opozycji, ale i własnej premier która wezwała go na połajankę za komentarz w sprawie „czarnego protestu”, który określił m.in. mianem „kpiny”. Premier publicznie stwierdziła, że od ministra oczekuje raczej tonowania emocji, a nie podgrzewania atmosfery.

Waszczykowski uchodzi za „jastrzębia” PiS, ale paradoksalnie większą część swojego zawodowego życia był raczej urzędnikiem, niż politykiem. Po tym jak w sierpniu 2008 r. z posady wiceszefa MSZ zdymisjonował go premier Donald Tusk, Waszczykowski rządowi PO nie szczędził krytyki. Ale mocniej w buty polityka wszedł dopiero wtedy, gdy PiS zgłosił go jako swego kandydata na prezydenta Łodzi - dokładnie przed sześcioma laty. Czas był dramatyczny, bo to wtedy w łódzkim biurze PiS zamordowano Marka Rosiaka, a polityczną zbrodnią wstrząśnięta była cała Polska. Dlatego też początki kampanii w Łodzi śledziły wszystkie media w kraju. To wtedy Waszczykowski wystąpił przed kamerami z dramatycznym apelem „Nie zabijajcie nas, chcemy pracować dla demokratycznej Polski”. Dodał, apelując do mediów, żeby „nie brały udziału w tej nagonce, bo zaczyna się zabijanie opozycji”. Cóż, takie ujęcie tematu zaskoczyło nawet niektórych łódzkich działaczy PiS: uznali, że nie były spontaniczne, bo to przecież dyplomata, a przemyślane i wyuczone. A jeśli tak, to tym gorzej dla Waszczykowskiego, bo popełnił błąd. „Powinien powiedzieć ostro i pewnie, że nie damy się zastraszyć, a nie prosić”. Waszczykowski w rozgrywce prezydenckiej był dopiero czwarty, ale nikt nie rozdzierał szat. Od początku wiadomo było, że miał się tylko wylansować przed wyborami do Sejmu w 2011 r. i miał być łódzką „jedynką” PiS. Cel został osiągnięty.

Skąd się w ogóle warszawianin Waszczykowski wziął w roli kandydata na prezydenta Łodzi? Otóż nie był klasycznym spadochroniarzem, nie był tu anonimowy, a podczas kampanii często podkreślał swe łódzkie korzenie. Jest żonaty, ma dorosłego syna i wchodzące właśnie w dorosłość bliźniaki - córkę i syna. Urodził się w Piotrkowie Trybunalskim 59 lat temu, ale w Łodzi osiadła jego rodzina ze strony matki. Mieszkał tu podczas studiów. W 1980 r. skończył historię na Uniwersytecie Łódzkim. Potem przez siedem lat pracował na uczelni jako adiunkt. Łódź opuścił po tym, jak relegowano go z UŁ w drugiej połowie lat 80. Był na niego „zapis” za działalność opozycyjną. Rok szukał pracy, głównie w szkołach. Bez skutku. W końcu w ambasadzie USA złożył wniosek o azyl polityczny i wyjechał. W 1991 r. ukończył Wydział Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu w Oregonie w USA. Potem dwuletnie studia podyplomowe z bezpieczeństwa międzynarodowego i kontroli zbrojeń w Graduate Institute of International Studies w Genewie i dostał pracę w MSZ. Został starszym ekspertem w Departamencie Systemu Narodów Zjednoczonych i Departamencie Instytucji Europejskich oraz wicedyrektorem w Departamencie Instytucji Europejskich. Szybko awansował. Został zastępcą przedstawiciela RP przy NATO, a potem ambasadorem w Teheranie. Ten epizod w jego karierze uważano za zesłanie, ale wrócił trzy lata później odwołany przez ministra Włodzimierza Cimoszewicza z SLD. Te trzy lata w Teheranie niektórzy z dzisiejszej perspektywy złośliwie oceniają jako kluczowe w ukształtowaniu poglądów szefa polskiej dyplomacji. Co prawda w marcu, gdy w pełni rozkwitł kryzys konstytucyjny i spór między Trybunałem Konstytucyjnym a rządem, to Waszczykowski pierwszy przypomniał swe doświadczenia z Iranu nazywając Andrzeja Rzeplińskiego Ajatollahem. „Nieważne, jaką uchwałę podejmie Senat i Sejm, to on będzie interpretował, czy to odpowiada Polsce czy nie” - oceniał prezesa Rzeplińskiego. Jednak tym irańskim kontekstem zaczęto tłumaczyć wiele wypowiedzi Waszczykowskiego, choćby tę dla niemieckiego „Bilda”, gdzie zdradzał daleko idącą niechęć do „nowej mieszaniny kultur i ras, świata złożonego z rowerzystów i wegetarian, którzy używają wyłącznie odnawialnych źródeł energii i walczą ze wszelkimi przejawami religii”, co - podkreślił - „niewiele ma wspólnego z tradycyjnymi polskimi wartościami”. Są też tacy, którzy ów irański rys widzą w ostatniej zmianie image’u ministra ,który zapuścił brodę, tabloidy zaś kpią, że nowym wizerunkiem mierzy w hipsterski mainstream, który wyśmiewał w „Bildzie”. Zresztą gdyby prześledzić wypowiedzi Waszczykowskiego z ostatnich lat, to można zauważyć ten szczególny topos bycia ponad wszystko, bo pełno w jego zdaniach „niewykształconych lewaków”, albo ktoś „nie jest partnerem do rozmowy” itd.

CZYTAJ WIĘCEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

W 2005 r. Waszczykowski został wiceszefem MSZ, podobno za podszeptem Radka Sikorskiego, który w rządzie PiS został wówczas ministrem obrony. Mówiono wtedy, że bardziej proamerykański od Waszczykowskiego jest tylko Sikorski. Ich drogi potem jeszcze się zeszły, ale zostali zaprzysięgłymi wrogami - w stanie politycznej waśni są po dziś dzień. Tusk po wygranych wyborach w 2007 r. szefem MSZ zrobił obrażonego i skłóconego z PiS Sikorskiego, a ten pozostawił Waszczykowskiego na stanowisku. Jeszcze jako szef MON chciał, by z ramienia MSW właśnie Waszczykowski negocjował tarczę antyrakietową z administracją George’a W. Busha, a po objęciu MSZ pozostawił Waszczykowskiemu tę misję. Ale misja trwała tylko do sierpnia 2008 r. Wyrzucono go po tym, jak wywiadzie dla Newsweeka, w ktorym bez owijania rzucił, że bronił interesu narodowego Polski, podczas gdy Tusk z Sikorskim ów interes narażali tylko dlatego, że by nie dopuścić do tego, że sukces tarczy byłby sukcesem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Po usunięciu z MSZ Waszczykowski roboty długo nie szukał, pomocną dłoń wyciągnęła naturalnie administracja prezydenta Kaczyńskiego i były negocjator tarczy trafił do Biura Bezpieczeństwa Narodowego, którego został wiceszefem. Między rządem a ośrodkiem prezydenckim trwała wówczas wyniszczająca wojna, a Waszczykowski powoli przechodził metamormozę z dyplomaty w polityka. Krytykował rząd, dla którego wcześniej pracował, a po incydencie w Gruzji, gdy ostrzelano prezydencką kolumnę, szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego cofnął mu certyfikat dostępu do informacji niejawnych.

Mocowanie się z rządem trwało aż do podania się do dymisji w lipcu 2010 r. Polska nie wyszła jeszcze z pierwszego szoku po katastrofie smoleńskiej, trwała kampania prezydencka, a Waszczykowski odszedł z BBN kilka dni po zwycięstwie Bronisława Komorowskiego. Udzielał wywiadów, ale był bezrobotny i czekał na propozycje. Choć nie był członkiem PiS, to wlaśnie PiS nieco ponad rok później zwróciło się do niego z propozycją startu na prezydenta Łodzi. Myślał raczej o mandacie poselskim, ale przyznał, że wahał się tylko jeden dzień zanim podjął decyzję.

Kampania prezydencka, choć nieudana, odświeżyła Waszczykowskiego w Łodzi, a rok później wziął stąd mandat posła. Cztery lata w opozycji Waszczykowski spędził głównie na ciężkiej krytyce polityki międzynarodowej rządu PO, co przychodziło mu tym łatwiej, że przecież szefem MSZ był wówczas Sikorski. Nie był jednak twarzą PiS jeśli idzie o politykę zagraniczną. Mówiło się wówczas, że przegrywa branżową rywalizację z krakowskim posłem Krzysztofem Szczerskim, poza tym prezes bardziej ufał wówczas dawnej szefowej Waszczykowskiego w MSZ Annie Fotydze - odeszła w 2014 do Parlamentu Europejskiego. Startował Waszczykowski, ale na łódzkiej liście PiS bezkonkurencyjny był wówczas Janusz Wojciechowski. Waszczykowski zdaje się nie był wówczas zainteresowany karierą w Brukseli i czekał na swoją szansę w Polsce. I dwa lata później ją otrzymał. Po zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich było już jasne, że PiS zmiecie Platformę w wyborach parlamentarnych. Tak się stało, ale Waszczykowski był dopiero trzecim wyborem Kaczyńskiego w roli szefa MSZ. Pierwszym był Szczerski, ale odpadł w naturalny sposób, bo pracował już w Pałacu Prezydenckim. Kaczyński rozpatrywał jeszcze dwie kandydatury: posady szefa MSZ odmówił prof. Ryszard Legutko, eurodeputowany PiS, wcześniej sondowano jeszcze innego europosła Kazimierza M. Ujazdowskiego. Gdyby Legutko nie odmówił - przypominają dziś w PiS - „Waszczu” byłby dziś co najwyżej wiceszefem sejmowej komisji spraw zagranicznych. Tylko wiceszefem, bo sejmowa większość PiS przewodniczenie tej komisji zdecydowała się oddać Platformie.

Ale nastał czas Waszczykowskiego. Dość szybko ten wybór zaczęła krytykować nie tylko opozycja, ale i w PiS nazywano go nieudanym. Waszczykowski był bowiem tym, który do Polski zaprosił Komisję Wenecką (monitoruje przestrzegania prawa w państwach europejskich, opiniowała m.in. nowelizację przegłosowanej przez PiS ustawy o Trybunale Konstytucyjnym). To był wizerunkowy karambol rządu PiS, albowiem ekspertów weneckich nie przysłała do Polski uznawana za niemal wrogą poczynaniom rządu Komisja Europejska, a jeden z członków tego rządu. Waszczykowskiego w mediach krytykował nawet Jarosław Kaczyński. Jego los w rządzie nie był pewien nawet jeszcze w czerwcu, gdy w PiS grillowano go możliwością zamiany gabinetu na Szucha na Brukselę, gdy mandat europosła oddawał Janusz Wojciechowski. I to mimo tego, że był ważnym ogniwem organizacji lipcowego szczytu NATO. Jeszcze wcześniej wypominał Sikorskiemu podsłuchane przez kelnerów słowo „murzyńskość”, które miało obrazować serwilistyczny stosunek relacji Polski ze Stanami Zjednoczonymi. Kontekst miał być taki, że z tą „murzyńskością” Polska już skończyła. Tyle, że przypominał tę „murzyńskość” tak wytrwale, że za oceanem to obraźliwe słowo kojarzone jest już raczej z nim i rządem PiS, a nie z Sikorskim i rządem PO.

CZYTAJ WIĘCEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Sikorski zdaje się być obsesją ministra Waszczykowskiego, ale w gruncie rzeczy mimo wzajemnej wrogości są do siebie podobni poprzez przerośnięte ego. Waszczykowski nieraz krytykował narcyzm Sikorskiego, okazywanie bez opamiętania wszystkim wokół własnej wyższości, pouczanie i chęć dyrygowania, a sam zachowuje się niemal identycznie. Nie ma mocnej pozycji w partii, nie pełni w niej żadnych funkcji, a mimo, że jest dyplomatą to w PiS poruszał się niezgrabnie, wręcz siermiężnie.

Tuż po zdobyciu mandatu posła w 2011 r. bez skrupułów nie zostawił suchej nitki w prasie na ówczesnym pełnomocniku PiS w okręgu łódzkim, sugerując, że w niedługiej przyszłości to on powinien zostać szefem partii w okręgu, gdy tylko do niej wstąpi. I być może dlatego nim nie został, choć do partii wstąpił. Jest tylko pytanie, czy w ogóle mocna pozycja w partii jest Waszczykowskiemu do czegoś potrzebna. W Łodzi nawet szeregowi członkowie PiS bez problemu rozkminiają, że cóż z tego, iż nie nie jest ważny w PiS, skoro tak czy siak ministrem został. Albo, że jego brat, Tomasz Waszczykowski, niedługo po objęciu przez Witolda teki szefa polskiej dyplomacji został pełniącym obowiązki dyrektora Urzędu Kontroli Skarbowej i partyjna pozycja czy jej brak nie miała w tej sytuacji nic do rzeczy.

Nagły awans w strukturach UKS niespodzianką nie był. Od razu połączono go wpływami starszego brata - ministra, bo formalnie nie było żadnego powodu do odwołania ze stanowiska dotychczasowej dyrektor, która miała bardzo dobre wyniki. Żartem tylko w łódzkim PiS komentowano, że była dyrektor miała zwyczajnie pecha i tak czy siak straciłaby stanowisko nawet wówczas, gdyby nie trzeba było szukać bardziej prestiżowej posady dla młodszego z braci Waszczykowskich. Była dyrektor po prostu nosi znienawidzone na prawicy nazwisko Lis i to miał być ten niezawiniony świadomie pech.

Waszczykowski miał stracić nieco u premier Szydło, ale paradoksalnie jego sytuacja jest i tak o wiele mocniejsza niż przed lipcowym szczytem NATO. Jest tak głównie dlatego, że w zasadzie zszedł z celownika mediów i opozycji, bo teraz ulubionym chłopcem do bicia jest minister obrony narodowej Antoni Macierewicz. Waszczykowski zszedł na drugi plan w obliczu kryzysu z Bartłomiejem Misiewiczem w roli głównej, co było mocnym rozpoczęciem jesiennego sezonu politycznego, a teraz media zajmują się Macierewiczem w kontekście zerwania negocjacji na dostawę Caracali.

Oczywiście trudno wyrokować, czy Waszczykowski przetrwa w roli ministra te trzy lata które zostały do wyborów, ponieważ to jest PiS, w którym niemożliwe stać się możliwym może w kilka minut. Wtedy, gdy przed ośmioma laty Waszczykowskiego wyrzucano z MSZ, Sikorski i PO podnosili tę jego cechę, którą uważają w jego karierze za sztandarową, czyli nielojalność. Kolejny paradoks jest dziś jednak taki, że Waszczykowski jest jak najbardziej lojalny, ale tylko wobec prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego trudno dziś sądzić, że publiczna połajanka, której poddała go premier Szydło zrobiła na Waszczykowskim jakiekolwiek wrażenie i jest sygnałem dymisji. Kaczyński być może nie miałby go kim zastąpić, a z drugiej strony potrzebuje ministra, który dyplomacji krajów UE podnosi ciśnienie bez zbytniego wysiłku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki