9/11
W 2004 r. Mila stał się już podstawowym piłkarzem...
fot. Bartłomiej Wójtowicz

3. Sebastian Mila (Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski – Austria Wiedeń, 2005)

W 2004 r. Mila stał się już podstawowym piłkarzem reprezentacji Polski, rządził i dzielił również w Ekstraklasie. Jasnym się stało, że w przypadku wychowanka Bałtyku Koszalin wybiła godzina próby w zagranicznej lidze. Ciekawych ofert nie brakowało, pomocnikiem Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski interesowały się m.in. Ajax Amsterdam, FC Nantes, Schalke 04 Gelsenkirchen, Middlesborough FC czy Spartak Moskwa. Ku zdziwieniu kibiców i ekspertów, popularny „Roger” zdecydował się jednak przejść do Austrii Wiedeń. Oczywiście, o wyższości Max Bundesligi nad polską Ekstraklasą nie było żadnych wątpliwości, wszak jeszcze w sezonie 2004/2005 nowy klub Mili wyeliminował z Pucharu UEFA Legię Warszawa (4-1 w dwumeczu). Niemniej wszyscy myśleli, że jeśli już Polak zmieni barwy klubowe, to jednak będzie to zdecydowanie mocniejszy zespół. Mila jednak uważał, że lepszego wyboru wówczas nie miał.

„[…] Wybrałem Austrię z prostego powodu – chciałem po prostu grać. Miałem plan, że nauczę się języka, zacznę regularnie występować w pierwszej jedenastce, a później lepsze kluby będą skłonne zapłacić za mnie większe pieniądze[...]” - wyjaśniał po latach motywy swojej decyzji w wywiadzie dla portalu rfb.pl, reprezentant Polski. Z drugiej strony, wiedeńczycy byli bardzo zdeterminowani, by ściągnąć do siebie Milę. Właściciel „Die Velichen”, Frank Stronach wysłał po polskiego gracza prywatny odrzutowiec, gdy ten leciał do stolicy Austrii podpisać kontrakt. Polak miałem zatem w Wiedniu iście królewskie powitanie. Gdy jednak, po półtora roku, Mila opuszczał ojczyznę Wolfganga Amadeusza Mozarta, przy Fischhofgasse 14 nie uformował się żaden komitet pożegnalny, a polski zawodnik sam musiał sobie zapewnić środek transportu, gdy przenosił się do Valerengi Oslo. Bilans Mili na Franz Horr Stadion na kolana nie rzuca. 36 meczów i trzy gole to statystyka, która nie sprawiła, że Polak zapisał się na zawsze w pamięci kibiców 24-krotnych mistrzów Austrii. Jedyne dwa godne zauważenia występy Polaka we fioletowo-białych barwach to gol na wagę remisu w pierwszym meczu 1/4 finału PU z AC Parma w sezonie 2004/2005 oraz wspaniała bramka z rzutu wolnego w finale Pucharu Austrii w tej samej kampanii. I tyle. Jak, z perspektywy czasu Mila ocenia przyczyny swoich niepowodzeń w Max Bundeslidze? Raz jeszcze cytat z rozmowy dla rfb.pl: „[...] Myślę, że nie byłem mentalnie przygotowany do tego wyjazdu. Gdzieś po drodze, popełniłem mnóstwo błędów właśnie w przygotowaniu mentalnym. Wydawało mi się, że coś mi się należy, a to nie jest prawdą. Generalnie w takich sytuacjach musisz zawalczyć o to, żeby się pokazać, mieć świetną formę i udowodnić, że jesteś dobry, a nie obrażać się na wszystko. Popełniłem mnóstwo błędów, jeśli chodzi o sferę mentalną, co spowodowało, że później absolutnie się nie nadawałem do tego, żeby tam grać.

10/11
Latem 2005 r. Wiśle Kraków po raz kolejny nie było dane...
fot. Tomasz Łaszcz (Ekstraklasa.net)

2. Tomasz Frankowski (Elche FC – Wolverhampton Wanderers, 2006)

Latem 2005 r. Wiśle Kraków po raz kolejny nie było dane sforsować bram upragnionej Ligi Mistrzów. Gdy w III rundzie eliminacji przegrała po dramatycznych bojach z Panathinaikosem Ateny, „Franek” ogłosił wszem i wobec, że chce zmienić barwy klubowe. Wybrał Hiszpanię i grające w Segunda Division Elche CF. Wybór „Los Franjiverdes” okazał się strzałem w dziesiątkę, bo polski napastnik bardzo szybko zaaklimatyzował się na Estadio Manuel Martinez Valero. Problem polegał jednak, że biało-zielono-czarni stosunkowo wcześnie stracili szansę na awans do La Liga. Od stycznia ogromne zainteresowanie „El Biutre” jak zaczęli nazywać Frankowskiego w Hiszpanii, zaczęło wykazywać angielskie Wolverhampton Wanderers. Działacze długo odrzucali oferty Anglików, ale gdy w grę weszło 2,5 mln euro, zdecydowali się sprzedać swojego asa. Szczególnie zdeterminowany był menedżer „Wilków”, Glenn Hoddle, który we Frankowskim widział gracza, który poprowadzi jego zespół do Premier League.

W styczniu obie strony pałały zatem ogromnym entuzjazmem, w maju, gdy kampania 2005/2006 w The Championship dobiegała końca, towarzyszyło im już z kolei ogromne rozczarowanie. Wolverhampton nie awansował bowiem choćby do baraży o Premier League, zaś „Franek” w 16 meczach ani razu nie wpisał się na listę strzelców (podczas gdy w Elche zdobył osiem bramek w 14 spotkaniach). Polak nie potrafił odnaleźć się w Anglii, przedwcześnie wrócił również do gry po kontuzji, kompletnie również poradził sobie z fizycznymi wymaganiami, jakie stawiało przed nim zaplecze Premier League. W całej tej historii niepowodzenie na Wyspach nie jest jednak najsmutniejsze. Nie wyszło, trudno, w nowym sezonie Polak mógł przecież spróbować swoich sił gdzie indziej, nie zaprzątając sobie głowy wpadką w Anglii. Problem polegał jednak na tym, że to wszystko miało miejsce pół rok przed mistrzostwami świata w Niemczech, a wiadomym było, jak wielkim „entuzjastą” talentu Frankowskiego był Paweł Janas, który wykorzystał fakt, że „Franek” w The Championship nie strzela i postanowił go do RFN nie zabierać. Oczywiście, „Janosik” był wyjątkowo niekonsekwentny, bo na MŚ bilety wręczył innym graczom, którzy w swoich klubach regularnie nie grali (choćby Kamilowi Kosowskiemu czy Sebastianowi Mili). Frankowski jednak wiedział, że przez całą wiosnę będzie u Janasa na cenzurowanym i niemal na tacy wręczył mu powód, by na mundial go nie zabierać.

11/11
Jesień 2006 to absolutny szczyt "matusiakomani". Dziewięć...
fot. Grzegorz Jakubowski / Polskapresse

1. Radosław Matusiak (GKS Bełchatów – US Palermo, 2007)

Jesień 2006 to absolutny szczyt "matusiakomani". Dziewięć goli w 15 meczach Ekstraklasy, dwa niezwykle ważne trafienia dla reprezentacji Polski w eliminacyjnych bojach do EURO 2008 z Serbią i Belgią, a na deser tytuł „odkrycia roku” 2006 przyznany przez tygodnik „Piłka Nożna”. Matusiak atakował wówczas z okładek wszystkich gazet w Polsce, nie tylko sportowych. Temu zainteresowaniu nie ma się jednak co dziwić – młody, przystojny, elokwentny, o nietypowych jak na piłkarza zainteresowaniach (giełda, wina). Szybko również pojął schemat działania mediów nad Wisłą, co jakiś czas wysyłając czołowym redakcjom w kraju ekskluzywne zdjęcia z wakacji itp. Polski napastnik w zimowym oknie transferowym mógł w ofertach przebierać jak w ulęgałkach: Chievo Werona, US Palermo, AS Roma, Newcastle United, PSV Eindhoven i RC Lens, to kluby, które najczęściej przewijały się w prasowych spekulacjach. „Piłka Nożna” w grudniu 2006 pisała: „[...]Matusiak naprawdę musi uważać, żeby nie dostać zawrotu głowy, albo nawet eksplozji wody sodowej[...].” O czymś takim w przypadku „RaduMatu” raczej nie było mowy, bo nowego pracodawcę wydawało się, że wybrał mądrze, wiążąc się kontraktem z walczące o grę w Lidze Mistrzów Palermo.

Co ciekawe, o ile w przypadku Milika, o którym wspominaliśmy wcześniej, selekcjoner Fornalik stanowczo odradzał mu zimowy transfer, o ile w przypadku Matusiaka, ówczesny opiekun kadry, Leo Beenhakker był zdania, że najlepiej gdyby jego podopieczny nie czekał ze zmianą barw klubowych do lata. W Serie A Matusiakowi jednak kompletnie nie poszło. Trzy mecze i jeden gol to bilans więcej niż tragiczny. Polak do Włoch poleciał niemal z urlopu, kompletnie nieprzygotowany fizycznie na walkę o pierwszy skład. Nie poradził sobie również z taktycznymi zawiłościami ligi włoskiej, przez co nie mógł na Półwyspie Apenińskim rozwinąć skrzydeł. Przygoda z Palermo potrwała zaledwie pół roku, po czym polski atakujący został wypożyczony do SC Heerenveen. Początkowo Matusiak wcale nie oceniał negatywnie swojego pobytu na Stadio Renzo Barbera. W 2007 r. wywiadzie dla tygodnika „Piłka Nożna” tak podsumował swoje pierwsze sześć miesięcy na Sycylii: [...]Czy gorzej już ze mną być nie może? Aż tak źle chyba nie było[...]”. Dopiero po latach, w szczerym wywiadzie dla weszło.com zdecydowanie ostrzej oceniał czas spędzony we Włoszech: „[...]Jechałem do Włoch pełen ambicji, bardzo się starałem, chciałem, ale nie wychodziło. Nie dostałem prawdziwej szansy, a nawet jak strzeliłem gola w Serie A, to od razu zerwałem więzadła[...]. I kolejny cytat z tego wywiadu: [...]Największym (błędem) był chyba wyjazd. Nie da się grać dobrze w zagranicznym klubie, jak jest się w nim tak krótko. We Włoszech po angielsku nikt nie mówi, więc siedziałem sam w kącie w szatni. Nie wiedziałem, czy się śmieją do mnie, czy ze mnie. Dopiero po trzech miesiącach byłem w stanie jakoś się dogadać. W czerwcu zaczynałem się czuć już trochę pewniej, a w sierpniu odszedłem. Gdybym został rok czy dwa, wyglądałoby to lepiej.[...]”. Na pocieszenie, wychowankowi Widzewa Łódź pozostaje fakt, że był pierwszym polskim graczem od 1997 r. i czasów Marka Koźmińskiego, który zdobył bramkę w Serie A. Dobre i to...

Kontynuuj przeglądanie galerii
WsteczPrzejdź na i.pl

Zobacz również

Melancholijny dramat Briana Friela w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi

Melancholijny dramat Briana Friela w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi

Równość się rzekło! To hasło tegorocznego Marszu Równości

Równość się rzekło! To hasło tegorocznego Marszu Równości

Polecamy

Zorza polarna kolejną noc nad Łodzią! ZDJĘCIA

Zorza polarna kolejną noc nad Łodzią! ZDJĘCIA

Największa kolekcjonerska uczta na stadionie Startu! ZDJĘCIA

Największa kolekcjonerska uczta na stadionie Startu! ZDJĘCIA

Melancholijny dramat Briana Friela w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi

Melancholijny dramat Briana Friela w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi