18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Patriota, kapłan i harcerz - ks. Stefan Miecznikowski

Anna Gronczewska
Paweł Spodenkiewicz: Ojciec Miecznikowski niestety nie doczekał się w Łodzi pomnika, ani ulicy.
Paweł Spodenkiewicz: Ojciec Miecznikowski niestety nie doczekał się w Łodzi pomnika, ani ulicy. Grzegorz Gałasiński
Z Pawłem Spodenkiewiczem z łódzkiego oddziału IPN, autorem książki "Ksiądz Stefan Miecznikowski. Jezuita i harcerz", rozmawia Anna Gronczewska.

Jakie miejsce w historii Łodzi zajmuje ojciec Stefan Miecznikowski?

Jego wielkość polegała na oddziaływaniu osobowości. To był człowiek szlachetny, bardzo dobrze wykształcony, o dużej charyzmie. Oddziaływał jako kapłan, duszpasterz, wychowawca, a w latach osiemdziesiątych odegrał dużą rolę jako działacz charytatywny. Opiekował się rodzinami internowanych, potem samymi internowanymi działaczami "Solidarności", którzy wychodzili z więzień. Nieczęsto w Łodzi można było spotkać ludzi takiego formatu. Był formowany w szczególny sposób, podlegał procesowi edukacji jezuickiej, trwającej dwadzieścia lat. Do zakonu wstąpił na początku lat czterdziestych, potem odbywał nowicjat, studia filozoficzne, teologiczne, wreszcie doktoranckie. Ludzi tak wykształconych, z takim charakterem, kulturą osobistą i poczuciem humoru nie spotykało się w Łodzi często.

Tytuł właśnie wydanej Twojej książki brzmi "Ksiądz Stefan Miecznikowski. Jezuita i harcerz". Dlaczego tak wielkie znaczenie przywiązujesz do jego rodowodu harcerskiego?

Uważał się za harcerza, do końca życia nosił przy pasku krzyż harcerski. Nasiąkł ideałami przedwojennego harcerstwa - patriotyzmem, służbą dla społeczeństwa. Odegrał też bardzo dużą rolę w tworzeniu po wojnie harcerstwa w Nowym Sączu. Niewiele osób o tym wiedziało, bo był skromnym człowiekiem.

Ojciec Stefan kojarzony jest z mszami za ojczyznę, które co tydzień odbywały się w kościele jezuitów przy ulicy Sienkiewicza. Czy można powiedzieć, że był kapłanem zaangażowanym politycznie?

Sam uważał się za kapłana i wychowawcę, nie polityka. Ale, że nie lubił systemu komunistycznego, sprzeciwiał się programowej ateizacji, atomizacji i sowietyzacji społeczeństwa, siłą rzeczy ustawiło go to w kursie kolizyjnym z komunistami. W związku z tym podlegał ciągłej inwigilacji, od lat czterdziestych do osiemdziesiątych. A nawet niewykluczone, że doszło do zamachu na jego życie.

To znaczy?

W roku 1984 jechał na półkonspiracyjne spotkanie harcerskie do Spały i z samochodu, którym się przemieszczał, nagle odpadło koło. To mógł być przypadek, ale równie prawdopodobne jest to, że ktoś je celowo odkręcił. W dokumentach pozostałych po Służbie Bezpieczeństwa nie ma śladu na ten temat, wiadomo jednak, że w SB działała Samodzielna Grupa "D" Departamentu IV WSW, walcząca z Kościołem, która w owym okresie zintensyfikowała działalność, czego efektem było między innymi zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki.

Czy można powiedzieć, że Warszawa miała księdza Jerzego Popiełuszkę, a Łódź ojca Stefana Miecznikowskiego?

Myślę, że tak, choć księży zaangażowanych opozycyjnie było w Łodzi więcej, działał tu na przykład ksiądz Bohdan Papiernik. Ojciec Miecznikowski wyróżniał się spośród nich tym, że zyskał wielką przychylność środowisk inteligenckich, także tych, które wcześniej nie były związane z Kościołem. One lgnęły do ośrodka jezuickiego znajdującego się przy ulicy Sienkiewicza 60. Na pewno ojciec Miecznikowski był równie odważny, co ksiądz Popiełuszko i też głosił płomienne kazania. Na szczęście nie spotkał go taki sam los, jak księdza Jerzego.
W swojej książce opisujesz ciekawą sprawę związaną z pracą doktorską ojca Stefana...

Od 1957 roku do 1960 roku ojciec Miecznikowski przebywał w Rzymie. Tam napisał pracę doktorską z zakresu teologii ascetycznej pod tytułem "Posługa Słowa Bożego". Analizował w niej, jakie były pierwotne intencje założyciela jezuitów, Ignacego Loyoli, jakie posługi zakonne uważał za
priorytetowe. Praca ta była oparta na materiałach historycznych. Po obronie pracy ojciec Miecznikowski wrócił do Kalisza i został magistrem nowicjatu. Wtedy przyszło niespodziewanie pismo od generała jezuitów, ojca Janssensa, że jego pracę należy wycofać z bibliotek zakonnych. Był to dla ojca Miecznikowskiego wielki cios. Nie spodziewał się go.

Co się za tym kryło?

Znalazłem łacińską korespondencję dotyczącą tej sprawy, ale nie jest ona do końca jasna. Generał jezuitów nie przedstawił swoich zarzutów wprost. Mogę więc tylko przypuszczać, że ojciec Miecznikowski zaplątał się niechcący w wewnętrzny spór w zakonie. Towarzystwo Jezusowe, które tradycyjnie zajmowało się wychowaniem katolickich elit, w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych poszło bardzo na lewo i zajęło się edukacją ubogich, zwłaszcza w Ameryce Południowej. Spotkało się to ze sprzeciwem wielu jezuitów hiszpańskich, którzy pamiętali jeszcze o mordowaniu księży i zakonnic przez republikanów podczas wojny domowej. Zginęło wtedy kilka tysięcy księży. Trudno się zatem dziwić, że jezuici hiszpańscy czuli awersję do wszystkich działań, które posądzali o lewicowość. Wspomniany spór był bardzo poważny, zwłaszcza że Hiszpanie stanowili rdzeń zakonu jezuitów, święty Ignacy Loyola był Hiszpanem.

Ojciec Miecznikowski przyjeżdżał do Łodzi kilkakrotnie...

Pierwszy raz pojawił się tu w 1967 roku, a wyjechał w połowie roku 1970. Zdaniem wielu stało się tak, bo władze zakonne chciały go uchronić przed zainteresowaniem Służby Bezpieczeństwa po aresztowaniach członków organizacji niepodległościowej "Ruch", między innymi braci Niesiołowskich i Czumów oraz ojca Huberta Czumy i ojca Bronisława Sroki. Nie zgadzam się z tą opinią.

Dlaczego?

W dokumentach znalazłem informacje, że przeniesienie ojca Miecznikowskiego do Kalisza szykowano już wcześniej. On był tak dobrym magistrem nowicjatu, że chciano z jego pomocą wzmocnić opiekę nad nowicjuszami w tamtejszym domu zakonnym. Sprawa "Ruchu" mogła najwyżej przyspieszyć jego przeniesienie, ale na pewno nie stanowiła głównej przyczyny.

W 1989 roku ojciec Stefan Miecznikowski opuścił Łódź, bo nie mógł pogodzić się z rozłamem w łódzkiej "Solidarności"....

Rzeczywiście, wyjechał wtedy rozgoryczony z Łodzi. Nie mógł się pogodzić z politycznym pęknięciem wewnątrz "Solidarności", które nastąpiło w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. W 1989 roku próbował bezskutecznie doprowadzić do porozumienia między zwaśnionymi stronami. Ludzie, którym się wcześniej opiekował, znał ich po imieniu, którzy chodzili latami na jego kazania, nie chcieli się porozumieć, podtrzymywali podział. Ojca Miecznikowskiego to rozczarowało. Liczył, że uda się utrzymać jedność "Solidarności". Dla niego słowo "solidarność" znaczyło wyjątkowo wiele, bo miało sens religijny, wynikało ze społecznej nauki Kościoła. Wyjechał więc rozgoryczony do Jastrzębiej Góry. Tam znów zajmował się wychowaniem młodych zakonników. W 1994 roku wrócił do Łodzi, ale to był już czas jego półemerytury duszpasterskiej. Pamiętajmy, że w okresie swego największego oddziaływania, a więc w okresie stanu wojennego, ojciec Miecznikowski był już po sześćdziesiątce.

Łodzianie pamiętają o ojcu Miecznikowskim?

Myślę, że tak. Jest pochowany w kwaterze jezuickiej cmentarza na Dołach w Łodzi, która jest odwiedzana. Niestety, nie doczekał się pomnika, pamiątkowej tablicy, ani nawet własnej ulicy. Był pomysł, by przemianować ulicę Roosevelta na ulicę księdza Miecznikowskiego. To dobre rozwiązanie. Zwłaszcza, że Franklin Delano Roosevelt nie najlepiej zapisał się w historii Polski. Nie zareagował na holokaust i ułatwił Stalinowi podbój Europy Środkowej. Naprawdę nieprzypadkowo dawną ulicę Ewangelicką w Łodzi przemianowano w czasach stalinowskich na Roosevelta. Ta ulica zasługiwałaby na innego patrona i dobrze, by został nim ojciec Stefan Miecznikowski, za wszystkie zasługi dla społeczeństwa Łodzi.

Rozmawiała: Anna Gronczewska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki