MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Historia Łodzi. Tragiczne losy potomków wielkiego Ludwika Geyera. Dlaczego zgineli Geyerowie?

Anna Gronczewska
Tak wyglądało imperium Geyerów
Tak wyglądało imperium Geyerów Grzegorz Gałasiński/archiwum Dziennika Łódzkiego
Geyerowie to jedna z tych rodzin dzięki którym Łódź stała się wielkim, przemysłowym miastem. Jednak w jej historii nie brakowało dramatycznych momentów. Jak choćby te związane z Robertem i Mariuszem Geyerami. Do dziś pozostają zagadką.

Dlaczego zgineli Geyerowie?

Robert Geyer był wnukiem Ludwika, założyciela słynnej Białej Fabryki przy ul. Piotrkowskiej, w której mieści się dziś Centralne Muzeum Włókiennictwa. Jego ojcem był Gustaw Adolf. On i jego żona żona Helena Anna mieszkali w pałacyku przy ul. Piotrkowskiej 280. Gustaw i Helena Geyerowie mieli sześć córek i dwóch synów. Najpierw urodził się Gustaw Wilhelm, a w 1888 roku Robert Franciszek. Robert miał pięć lat, gdy umarł jego ojciec. Rodzinnym biznesem zajęła się Helena.

Zasłużona rodzina

Robert ukończył gimnazjum i Szkołę Kupiectwa w Łodzi, a następnie studiował w Wyższej Szkole Handlowej w Dreźnie. Odbył też praktykę bankową w Mitteldeutsche Kreditanstalt w Berlinie oraz w domach handlowych w Bremie i Liverpoolu. Po powrocie z zagranicy, w 1912 roku stryj Eugeniusz wprowadził go do zarządu zakładów geyerowskich, gdzie objął stanowisko dyrektora do spraw handlowych. Szybko też stał się osobą znaną w Łodzi. Podczas I wojny światowej włączył się do działań Głównego Komitetu Obywatelskiego, organizował Milicję Obywatelską. A kiedy w
1926 roku Leon Grohman wyjechał z Łodzi został jej komendantem. Działał też w Komitecie Giełdowym Łódzkim. W okresie międzywojennym nie było w Łodzi inicjatywy społecznej w której by nie uczestniczył Robert Geyer. Miał wielkie wpływy w ministerstwie gospodarki, znany był w Warszawie. Był m.in prezesem zarządu Domu Towarowego „Bracia Jabłkowscy” Działał w Towarzystwie Budowy Domków Robotniczych, tzw. domków biskupich, które wzniesiono na Karolewie. Należał do grona założycieli łódzkiego oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego. Posiadał też tytuł honorowego konsula Finlandii. Wiele razy z własnych pieniędzy wspierał różne inicjatywy społeczne. Był prezesem Izby Przemysłowo - Handlowej w Łodzi.

Kiedy jego fabryka w 1934 roku ogłosiła upadłość, zrzekł się tej funkcji, uznał że byłoby nie moralne, by dalej stał na jej czele – mówił nam Piotr Jaworski, emerytowany kustosz Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, autor książki o rodzinie Geyerów. – W fabryce Geyerów powołano syndyka, który nakazał utrzymanie w ruchu. Dalej pracowała, syndyk zawarł ugody z wierzycielami, z czasem oddłużył firmę, w końcu w 1938 roku podniesiono ją z upadłości

Kierował fabryką

Rodzinną fabryką kierował z bratem Gustawem Wilhelmem i stryjeczny bratem, Karolem Geyerem, synem Emila Adama. Za działalność na polu gospodarczym i społecznym został odznaczony Krzyżem Orderu Polonia Restituta.
Geyerowie, choć mieli niemieckie korzenie, uważali się za Polaków. Kiedy w 1912 roku władze samorządowe sporządzały listę najzamożniejszych obywateli Łodzi, to w rubryce narodowość polska, figurowała tylko jedna spółka, właśnie Geyerów. Z dopiskiem, że przyjechali do Łodzi z Niemiec. Wybuchła II wojna światowa i Niemcy zajęli Łódź. W październiku 1939 roku powołano Komitet Pomocy Więźniom Radogoszcza. Jego przewodniczącym został znany przedwojenny adwokat Stanisław Pawłowski. Ale w jego skład weszli m.in Paweł Biedermann oraz Gustaw i Robert Geyerowie. Dostarczali oni paczki, odzież dla ludzi więzionych na Radogoszczu.

Przyjaciel generała?

Z 11 na 12 grudnia 1939 roku Łódź ogarnęła kolejna fala aresztowań. W rękach Niemców znalazł się m.in Karol Geyer. Od wybuchu wojny przebywał w swoim majątku w Zielonej Dąbrowie koło Częstochowy. Akurat 11 grudnia przyjechał do Łodzi w interesach. Po zatrzymaniu udało mu się skontaktować z Robertem Geyerem. Prosił go o przesłanie kożucha. Robert przejął się losem stryjecznego brata. Postanowił interweniować u niemieckiego, wojskowego komendanta Łodzi. Znał go jeszcze z czasów przedwojennych. Przez pewien czas mieszkał on podobno nawet w pałacyku Roberta przy ul. Piotrkowskiej 280. Potem przeniósł się do Grand Hotelu...

Kto ma racje?

I tu pojawiają się różne relacje dotyczące okoliczności śmierci Roberta Geyera i jego siostrzeńca, Guido Johna. Jedna z nich mówi, że zastrzelono ich poza pałacem. A na ul. Piotrkowską przywieziono tylko zwłoki. Inną relację w książce Pawła Spodenkiewicza „Piasek z Atlantydy. Rozmowy z Jerzym Grohmanem”, przedstawia Grohman. 12 grudnia był on z matką na herbacie u Leona Herbsta. Był tam Robert Geyer. Nagle poproszono go do telefonu.

Okazało się, że Karol Geyer, jego stryjeczny brat, został aresztowany, czy zabrany – wspomina w książce Jerzy Grohman, – Pan Robert powiedział, że musi jechać do Grand Hotelu, bo tam urzęduje dowódca okręgu łódzkiego Wermachtu i jest to jego dobry znajomy, jeszcze sprzed pierwszej wojny światowej. Powiedział nam jeszcze, że musi zatelefonować do Guido Johna, który był jego siostrzeńcem, bo nie chce iść sam. Umówili się w domu Roberta Geyera przy ul. Piotrkowskiej 280, tym który stoi koło Białej Fabryki.

Wiadomo, że Robertowi Geyerowi nie udało się skontaktować z generałem. Razem z 31-letnim Guido Johnem wrócili na ul. Piotrkowską 280. Guido był synem siostry Roberta i Gustawa, Haliny Marii, która wyszła za mąż za Gustawa Adolfa Johna, właściciela fabryki wyrobów metalowych, powojennych zakładów im. Strzelczyka. Jerzy Grohman wspomina, że następnego dnia do jego matki zadzwonił Leon Herbst. Powiedział, że dzieje się coś dziwnego. Dom Roberta Geyera jest zaplombowany.

Nic by nie było wiadomo, gdyby nie służący pana Roberta, który przyszedł do naszego służącego i wszystko mu w tajemnicy opowiedział - wspomina w książce Pawła Spodenkiewicza Jerzy Grohman. - Służący opowiadał, że drzwiach pałacyku Roberta Geyera pojawiło się czterech panów w mundurach i kazali służbie opuścić dom. Z tego co potem można było wnioskować byli to funkcjonariusze gestapo. Służący uznał, że nie można zostawić domu i schował się w suterenie. Później gestapowcy otwierali drzwi, gdy przychodzili Guido i Robert. Służący usłyszał podniesione głosy, odgłos wystrzałów i brzęk wybijanej szyby. Zobaczył, że Guido John biegnie przez park. Potem rozległ się następny strzał i John upadł. Służący schował się jeszcze głębiej. Z domu wyszedł dopiero wieczorem. Zobaczył dwa trupy. Jerzy Grohman wiedział, że następnego dnia pracownik kostnicy zadzwonił po Ingę, żonę Guido, by zabrała ciało. Wydano też dyspozycję, by pogrzeby odbyły się w nocy.

Opowieść siostrzenicy

Piotr Jaworski miał przyjemność poznać Alicję Tauschinsky, ukochaną siostrzenicę Roberta Geyera, córkę Gustawa. Opowiadała, że o śmierci stryja dowiedziała się następnego dnia od służącego. Jej ojciec osiwiał. Willę Roberta zajęło gestapo. Aby odzyskać ciała, ojciec musiał pisać do Arthura Greisera, namiestnika Kraju Warty, który zezwolił wydanie zwłok po dziesięciu dniach.

Wtedy dowiedzieliśmy się, że w ciele stryja odnaleziono kilkanaście kul - wspominała Alicja. – Zwłoki były już w rozkładzie. Pozwolono je pochować w wielkiej tajemnicy. W pogrzebie mogło wziąć udział tylko pięć osób. Po przewiezieniu trumien na cmentarz okazało się, że jest tam tłum robotników z fabryki stryja. Droga usłana była biało-czerwonymi kwiatami.

Różne hipotezy

Dlaczego Niemcy zamordowali Robeta Geyera i Guido Johna? Mirosław Cygański, w wydanej w 1965 roku książce „Z dziejów okupacji hitlerowskiej” w Łodzi pisze, że Robert Geyer naraził się Niemcom jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej. Sprzeciwił się prowadzonej przez nich rabunkowej politycy. Dewastowali fabryki, wywozili maszyny, surowce.

Podobno Robert Geyer miał ukryć część towarów przed konfiskatą - mówił nam Piotr Jaworski.

Nieżyjący już pisarz Jerzy Urbankiewicz twierdził, że głównym motywem było to, że Geyerowie czuli się Polakami. On przyczyny morderstwa Geyera doszukiwał się w wydarzeniach z sierpnia 1939 roku. Atmosfera w kraju była gorąca, rosło antyniemieckie nastawienie. Robotnicy fabryki zażądali zwolnienia niemieckich pracowników. Robert Geyer miał ich poprzeć. Została wywieszona lista zwolnionych Niemców. Piotr Jaworski przekonywał, że trochę nielogiczne jest twierdzenie, że Geyera i Johna zabito, by zastraszyć łódzką ludność niemieckiego pochodzenia, zwłaszcza fabrykantów. By pokazać co czeka tych, którzy nie podpiszą volkslisty, będą nieposłuszni okupantowi. Tak twierdzi m.in Jerzy Grohman, jak i Alicja, bratanica Roberta.

Nie podpisał volkslisty

Robert Geyer nie podpisał volkslisty. Jak po latach opowiadała jego bratanica, Alicja, tak umówili się z bratem.

Robert miał nie podpisywać volkslisty, bo nie posiadał rodziny, był kawalerem, Gustaw miał się zdecydować na taki krok w razie ostateczności – wyjaśnia Piotr Jaworski, który miał przyjemność poznać osobiście

Po śmierci brata Gustaw przyjął volkslistę, tzw. najsłabszą, poświadczającą, że pochodzi z pnia niemieckiego. Jednocześnie zaznaczono, że w domu mówi się po polsku i jego żona jest Polką.

Zielona Dąbrowa

W Zielonej Dąbrowie Geyerów dotknęla kolejna tragedia. Karol był dzieckiem Emila Adama, jednego z trzech synów Ludwika Geyera. W okresie międzywojennym Karol należał do jednych z najbogatszych ludzi w Łodzi. Stało się to m.in dziedzictwu rodziny Geyerów, ale też spory posag wniosła jego żona, Maria Eryka. Była ona wnuczką Karola Scheiblera.
Maria Eryka wniosła w posag swojemu mężowi Karolowi Gyerowi m.in około 1000 akcji fabryki Scheiblerów, ale też majątek w Dąbrowie Zielonej koło Częstochowy. Należał on do babci Marii Eryki, czyli żony Karola Scheiblera, Anny z Wernerów. Majątek był ogromny. Liczył sześć tysięcy akrów. Były tam stawy, lasy, młyn, krochmalnia, gorzelnia. Dwór zbudowany był z modrzewia i liczył 400 lat.

Bogaty Karol

Na stałe Karol Geyer i jego rodzina mieszkali w Łodzi, w pałacyku przy ul. Czerwonej 4. Karol miał udziały w rodzinnej firmie, ale też w fabryce jedwabiu Beckera w Białymstoku. W międzywojniu założył też spółkę Zurdoma w Szwajcarii. Zajmowała się ona budową i eksploatacją apartamentowców.

Karol Geyer miał w Szwajcarii cztery czy pięć takich apartamentowców – dodaje Piotr Jaworski. – Karol był właścicielem drugiego samochodu, który trafił do Łodzi. Dużo też jeździł po kraju. Często z rodziną wyjeżdżał na wycieczki swoim samochodem po Polsce. Jego żona w pamiętnikach narzekała na stan polskich dróg. W Warszawie Karol miał na stałe wynajęty apartament w jednym z hoteli.

Maria Eryka i Karol Geyerowie mieli troje dzieci: Mariusza, Annę i Karola juniora. Mariusz urodził się w 1921 roku. Początkowo nauki pobierał w domu. Potem rodzice wysłał goi do ekskluzywnego, prywatnego gimnazjum w Rydzynie, koło Leszna. Mieścił się on w pięknym zamku i chodziły do niego dzieci ziemian. Mariusz ukończył w nim gimnazjum i pierwszą klasę liceum. Dalszą naukę przerwał wybuch wojny.

Wakacje i wojna

Rodzina Geyerów wakacje 1939 roku tak jak od lat spędzała w Dąbrowie Zielonej. Tam zastała ich wojna. Karol co jakiś czas przyjeżdżał do Łodzi w interesach. Nie chciał przyjąć volkslisty. W czasie jednego z takich pobytów w rodzinnym mieście, w nocy z 11 na 12 grudnia 1939 roku został aresztowany przez gestapo. Po kilku dniach wywieziono go do Krakowa i wypuszczono. Jednocześnie otrzymał zakaz pojawiania się w Łodzi. Prosto z Krakowa pojechał do rodziny, która czekała na niego w Dąbrowie Zielonej.

Wspomnienia Karola juniora

Przed laty Piotra Jaworskiego odwiedził Karol junior Geyer, najmłodszy syn Marii Eryki i Karola. Mieszkał w Kanadzie, był inżynierem. Opowiedział o Dąbrowie Zielonej.

Anna zajmowała się drobiem, ja inwentarzem, czyli końmi, krowami - wspominał Karol junior Geyer. – Brat Mariusz miał pod opieką krochmalnię, gorzelnię, tartak.

Karol junior opowiadał też, że ich majątek często nachodzili Niemcy i partyzanci. Niemcy przychodzili aresztować ludzi, po kontyngenty zboża, bydła. W nocy pojawiali się partyzanci z Armii Krajowej, Armii Ludowej. Chcieli prowiantu, odzieży i pieniędzy. Czasem zjawiali się też różni opryszkowie. Ale Armia Ludowa znalazła jeszcze jeden sposób na zdobycie gotówki i jedzenia. Były to porwania dla okupu okolicznych ziemian.

W grudniu 1943 roku jednostka Armii Ludowej zabrała mnie do lasu jako zakładnika – opowiadał Karol junior Geyer. – Pięć dni spędziłem pod stałym nadzorem. Ojciec musiał mnie wykupić płacąc gotówka i spirytusem z gorzelni.

Porwanie Mariusza

Potem dla podobnego okupu został porwany Mariusz. Za pierwszym razem, po uiszczeniu AL odpowiedniej sumy pieniędzy, jedzenia i spirytusu, zwolniono najstarszego syna Karola seniora. Za drugim razem Mariusz Geyer nie miał już szczęścia.
Mariusz w czasie wojny działał w Armii Krajowej. Pojawiają się sprzeczne informacje co do tego czym się zajmował. Raz mówi się, że był łącznikiem. Innym razem, że opiekował się radiostacją znajdującą się na terenie majątku w Dąbrowie Zielonej. O porwaniu brata opowiadał też Karol junior. Ale wtedy nie było go już w Dąbrowie Zielonej. Ojciec przekupił jakieś niemieckiego urzędnika w Częstochowie i wysłano go niby do pracy na terenie Niemiec. Znalazł się w miejscowości Feldkirch, koło granicy z Szwajcarią.

W listopadzie, ta sama jednostka AL, porwała mojego brata Mariusza i kilku ziemian z okolicy – wspominał Karol junior Geyer. – Jednostka Narodowych Sił Zbrojnych próbowała odbić tych zakładników i przy okazji zamordowano mojego brata. Jakoby został zastrzelony przez Rosjanina, który go pilnował.

Jak zginął Mariusz?

Inaczej sprawę śmierci Mariusza Geyera opisuje Maria Eliza Steinhagen, pochodząca z rodziny Krushe, pabianickich fabrykantów. W czasie wojny przebywała w Cielętnikach, majątku sąsiadującym z Dąbrową Zieloną. Wspomina, że jesienią 1944 roku, partyzanci z AL prowadząc rozrywki z NZS uprowadziło kilku ziemian z okolicy.

Od nas wzięto AWS-a i stryja Olesia - pisała w książce „Steinhagerowie. Historia ze smakiem” Maria Steinhagen. – Przetrzymywani byli wraz z innymi w drewnianej chałupie podmurowanej białym wapieniem, leżeli więc pokotem pod tą mizerną osłoną, a nad ich głowami świstały smugowe kule, stwarzając przerażającą scenerię dla tych wydarzeń. Stryj Oleś i AWS uratowali się cudem, ale Jan Biedrzycki i jego zięć Stefan Biczyński z Sekurska zostali zabici i do dziś nie wiadomo, gdzie są pochowani. Zginął także Mariusz Geyer z Dąbrowy Zielonej.

Ale w tej samej książce Maria Steinhofer podaje opowieść Henryka Wójcikowskiego, dowódcy Mariusza z AK. Podaje on zupełnie inną wersję śmierci najstarszego syna Karola Geyera.
Kazimierz Wójcikowski potwierdzał, że w budynkach gospodarczych majątku w Dąbrowie Zielonej znajdowała się radiostacja. Obsługiwał ją Wójcikowski i radiotelegrafista z Częstochowy. 1 listopada 1944 roku otrzymali radiotelegram, który mieli natychmiast dostarczyć do dowódcy łączności w Gidlach. Mariusz Geyer był łącznikiem, więc jego dowódca posłał go z meldunkiem. Pojechał bryczką. Ale nie tą drogą co zwykle, najkrótszą przez Cielętniki. Wybrał znacznie dłuższą. Przez Sekursko, Żytno i Ewinę. W lesie koło Ewiny miał się natknąć na strzelaninę jaka wywiązała się między NSZ a AL. Jedna z kul trafiła Mariusza. Też nie wiadomo czy ktoś specjalnie celował w niego, czy było to zupełnie przypadkowe trafienie.

Pogrzeb w parku

Alicja Król - Kamińska, polonistka, mieszkająca w Bratoszewicach koło Łodzi, pochodzi z Dąbrowy Zielonej. Pamiętała opowieści rodziny o śmierci Mariusz Geyera, a potem o jego pogrzebie. 4 listopada pochowano go w parku, na korcie tenisowym. Po latach, w listopadzie 1959 roku rodzina ekshumowała jego prochy. Zostały przewiezione do Łodzi i złożono je w grobie dziadka Mariusza, Emila Geyera, na Cmentarzu Starym przy ul. Ogrodowej.
Rodziny Karola Geyera już od lat nie było w Polsce. Po śmierci Mariusza postanowili opuścić Dąbrowę Zieloną. Podążyli śladami Karola juniora. Z Feldkirch, a potem Insbrucka próbowali się dostać do Szwajcarii. Karol senior miał tam swoją firmę., Geyerwie dostali szwajcarskie wizy, ale odmawiano im prawa do osiedlenia na stałe. Anna rozpoczęła studia na uniwersytecie w Neuchatel, a Karol junior studiował administrację w Bazylei. Ich ojciec zmarł w Zurychu, w 1947 roku na zawał serca. Wtedy uchodźców z Polski przyjmowały: Meksyk, Brazylia i Kanada. Geyerowie postanowili wyjechać do Kanady. W Toronto wylądowali w lipcu 1948 roku. Do dziś mieszkają tam potomkowie tej rodziny.

Zobacz również

Dantejskie sceny w punkcie szczepień na Lumumbowie w Łodzi

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki